Dyrektywa o jednolitym rynku cyfrowym została uzgodniona. W środę zakończył się trialog, czyli trójstronne rozmowy, w których uczestniczyli przedstawiciele Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego i Rady Unii Europejskiej. Ostateczne głosowanie ws. kontrowersyjnego dokumentu odbędzie się w marcu lub kwietniu.
Jeszcze niedawno wydawało się, że istnieje jeszcze możliwość na wyeliminowanie niebezpiecznych zapisów, jednak dziś wiadomo już, że zarówno artykuł 13, jak i 11 znalazły się w ostatecznym projekcie dyrektywy.
„Negocjatorzy zgodzili się przyjąć wypracowany wcześniej przez Francję i Niemcy (a zatwierdzony przez Radę UE) kompromis, który w praktyce zmieni sposób funkcjonowania internetu i dzielenia się treściami przez użytkowników: Platformy internetowe i aplikacje, w których użytkownicy mogą publikować treści, muszą „dołożyć wszelkich starań”, aby pozyskać licencje na wszystko, co użytkownicy mogą przesłać – czyli całą twórczość chronioną prawem autorskim na świecie. Zadanie o tyle karkołomne, co niemożliwe do wykonania. Ponadto większość platform internetowych (poza tymi najmniejszymi i najnowszymi) będzie zmuszona zrobić wszystko, co w ich mocy, aby na ich platformie nie zostało opublikowane nic, co do czego nie posiadają licencji – nie będą miały więc innego wyjścia jak wdrożyć filtry treści – drogie i popełniające wiele błędów. Jeśli sąd uzna, że wysiłki platformy w zakresie filtrowania treści i pozyskiwania licencji były niewystarczające, platforma będzie bezpośrednio odpowiedzialna za naruszenia prawa autorskiego przez użytkowników. W efekcie platformy będą więc nadmiernie blokować treści, aby nie narazić się na odpowiedzialność” – pisze Natalia Maleszyk z „Centrum Cyfrowego”.
Czytaj także: Polska Wikipedia wyłączona. To protest przeciwko unijnej dyrektywie
„Jak tylko dyrektywa zostanie wdrożona, internetowe korzystanie z więcej niż „pojedynczych słów lub bardzo krótkich fragmentów” artykułów informacyjnych będzie wymagało licencji – wydawcom prasowym przyznano nowe prawo pokrewne. Nie przewidziano żadnych wyjątków dla blogerów, małych firm lub organizacji non-profit – również te strony będą musiały uzyskiwać licencje” – dodaje.
Czytaj także: ACTA 2 na ukończeniu. Tak będą wyglądały wyniki wyszukiwania w Google
Polska przeciwko ACTA 2
Zaraz po głosowaniu ambasadorów państw członkowskich przy UE, przedstawiciele polskiego Ministerstwa Kultury wydali oficjalny komunikat. Poinformowali w nim, że sprzeciwiają się dyrektywie w całości, ale dzięki porozumieniu Francji i Niemiec Rada Unii Europejskiej przegłosowała dokument.
„Polska zawiązała koalicję z jedenastoma innymi krajami, które również sprzeciwiały się proponowanym zapisom dyrektywy. Ostatecznie jednak część państw wycofała się ze sprzeciwu. Polska głosowała przeciwko dyrektywie w całości. Polski rząd nie akceptuje bowiem żadnych rozwiązań zmierzających do ograniczania wolności słowa w Internecie” – napisano wówczas na stronie mkidn.gov.pl.
„Nowa dyrektywa ma zmienić m.in. zasady publikowania i monitorowania treści w Internecie. Sprzeciw Polski budzą w szczególności dwa artykuły projektu. Chodzi o art. 13, który wprowadza obowiązek filtrowania treści pod kątem praw autorskich, oraz art. 11, dotyczący tzw. praw pokrewnych dla wydawców prasowych. Stanowisko polskiego rządu jest od początku jednoznaczne. Prawa autorskie powinny być chronione, ale nie kosztem wolności w Internecie. Polska sprzeciwia się również m.in. nadmiernie restrykcyjnemu ograniczaniu udostępniania treści. Takie rozwiązanie stawia w uprzywilejowanej pozycji międzynarodowe koncerny wydawnicze i może działać na szkodę małych i średnich wydawców, w tym wielu polskich wydawców” – czytamy na stronie internetowej ministerstwa.
Teraz niekorzystną dyrektywę zatrzymać może tylko głosowanie w Parlamencie Europejskim. To odbędzie się w marcu lub kwietniu, czyli jeszcze przed wyborami do PE. Jeżeli ustawa zostanie przegłosowana, wówczas będą musiały zaimplementować ją państwa członkowskie. Mówi się, że może to potrwać od roku do trzech lat. W tym miejscu warto wspomnieć, iż dyrektywa nie jest rozporządzeniem. Nie wprowadza więc jednakowego prawa na terenie całej UE. Wyznacza jedynie państwom członkowskim cel do osiągnięcia. Niestety, przepisy są na tyle niejasne i rozmyte, iż stanowią dla całej społeczności internetowej ogromne zagrożenie.