Dramatyczny pożar w tureckim Bodrum przerwał wakacje Mateusza Borka. Znany komentator wypoczywał tam z rodziną po mistrzostwach Europy, gdy nagle rozpoczął się kataklizm. Konieczna była ewakuacja, o której dziennikarz opowiedział w rozmowie z portalem WP SportoweFakty.
Mateusz Borek wraz z rodziną wypoczywał w miejscowości Bodrum na terenie Turcji. Jednocześnie pozostawał aktywny w mediach społecznościowych, śledząc poczynania sportowców podczas igrzysk olimpijskich w Tokio. W czwartek na profilu dziennikarza na Twitterze pojawił się niepokojący wpis.
Okazało się, że wraz z całą rodziną i setkami innych turystów musiał zostać ewakuowany. Powodem był pożar pobliskiego lasu, od którego zapalił się również hotel. „Nie ma mocnych na żywioł. Setki ludzi ucieka z plaży w Bodrum. Płonie las. Ogień zajął hotel. Ludzie na łodziach przedostają się na drugą stronę” – napisał wówczas na Twitterze.
Teraz w rozmowie z WP SportoweFakty, Mateusz Borek zdradza kulisy całego zdarzenia. Jak się okazało, ogień i dym zauważył około godziny 14:00. „Akurat syn miał zajęcia zorganizowane w wodzie, więc zostaliśmy na basenie. Nagle pojawił się straszny dym, a do basenu zaczęły spadać jakieś większe fragmenty. Dziewczyny prowadzące zajęcia spanikowały. Błyskawicznie zostawiły sprzęt i zaczęły coś krzyczeć przez krótkofalówki. Ludzie nie widzieli, co się dzieje” – powiedział.
Borek: „Nie jestem pewien, czy wszyscy to przeżyli”
Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Mateusz Borek zdradził, że początkowo niewiele osób zdawało sobie sprawę z zagrożenia. Później okazało się, że płonie cały las. „Nagle wybuchła totalna panika i kilkaset osób zaczęło zbiegać w tym samym czasie. Wszystkie schody ruchome były zajęte, to samo z windami. Natomiast normalnych schodów nie było. Wszędzie wąskie przejścia, a hotel był na ok. 1000 osób. Już wtedy wiedzieliśmy, że to coś poważniejszego. Z czasem pojawiał się coraz większy dym, płomienie, a nawet waliły się fragmenty hotelu” – opowiedział.
Jak relacjonował dziennikarz, cała ewakuacja nie była najlepiej zorganizowana, a ludzie byli w ogromnej panice. „Na plażę zaczęły przypływać po nas małe 15/20-osobowe łódki. Wtedy już zaczęła się ogromna panika. Do tego doszedł jeszcze coraz mocniejszy dym, który utrudniał oddychanie. Najgorzej, że większość ludzi patrzyła tylko na siebie, a nie na innych. To generowało kolejne zagrożenia, ponieważ niektórzy wręcz wskakiwali do łodzi, mimo że te były już przepełnione” – mówił Borek. „Ludzie płakali i krzyczeli. Każdy oglądał się za siebie. Nie jestem pewien, czy wszyscy to przeżyli” – dodał.
Borek przyznał, że gdy uciekał z rodziną, w hotelu pozostawił wszystko – elektronikę, karty, pieniądze i dokumenty. Wyznał jednak, że najważniejsze jest, że zdrowie i życie jego bliskich nie jest zagrożone.
Całą relację można przeczytać TUTAJ.
Czytaj także: Dyskwalifikacja Polaka w Tokio. Medal uciekł mu sprzed nosa! [WIDEO]
Żr.: WP SportoweFakty