Cykl życia takich osób jak ja jest bardzo przewidywalny i powtarzalny. Co roku tysiące z nas, na przełomie września i października opuszcza swoje rodzinne strony w poszukiwaniu wykształcenia na renomowanych uniwersytetach, lepszych perspektyw zawodowych i wyższego statusu materialnego.
Mamy w bagażu wspomnienia związane z naszą małą ojczyzną: nakłanianie rodziców do mówienia „dzień dobry” niemal każdej napotkanej osobie, całe dnie spędzane wraz z grupą kolegów na boisku szkolnym, wspólny remont zapuszczonej kapliczki wraz z parafianami, czy wreszcie szczęśliwe grille, na których spotkać można było przedstawicieli niemal każdej rodziny z okolicy. Monotonia życia wiejskiego wydaje się nużącą alternatywną dla tętniącego życiem i możliwościami aglomeracji. Brak czujnego oka sąsiadów i przyjaciół rodziców tworzy poczucie wolności- w nowym miejscu nie każde z naszych czynów będzie zapamiętane raz na zawsze, wszechobecna anonimowość pozwala nam się skupić dużo bardziej na sobie. Problemy lokalne przestają dla nas istnieć- w swojej dzielnicy w zasadzie tylko nocujemy- studiujemy i pracujemy w centrum, zakupy robimy na przedmieściach. Znajomość zamieszkiwanej dzielnicy jest nam niepotrzebna. Więzi z sąsiadami wyglądają podobnie- krótkie spojrzenie w windzie nie wystarczają do zbudowania jakiejkolwiek relacji. Po kilku latach mieszkania w tym samym miejscu nie jesteśmy w stanie wymienić pięciu znanych nam osób z naszego osiedla.
Problemy zwykle zaczynają się po założeniu rodziny i narodzinach pierwszego dziecka. Natężenie życia zawodowego oraz duża odległość od rodziny zmusza nas do specjalizowania się w umiejętności, która będzie dla nas kluczowa przez najbliższe lata- poszukiwania wychowawców dla swoich dzieci. Najlepsza przedszkolanka, korepetytor z angielskiego, nauczyciel gry na gitarze i trener tenisa- to oni będą zapełniać naszym dzieciom wolnym czas i rozwijać ich umiejętności. W przeciwieństwie do nas nasze dzieci nie poznają dogłębnie podwórka. Miasto jest zbyt niebezpieczne, panuje zbyt duża anonimowość, wszędobylskie służby porządkowe oraz łaknące sensacji media zwiększają w nas poczucie strachu i alienacji od lokalnej wspólnoty. Finałem tej nieco przerysowanej opowieści jest próba poszukiwania wspólnotowości poprzez przeprowadzkę na przedmieścia, lub powrót do rodzinnych stron.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Niedobór kapitału społecznego
Jednym z najważniejszych cech warunkujących jakość życia jest kapitał społeczny miejsca w którym mieszkamy. Już samo termin używany do określania zjawiska- kapitał- informuje nas o wadze, produktywnej ważności aktywów, które opisuje. Jest on szczególnie istotny z punktu widzenia naszej subiektywnej oceny naszej sytuacji. Drobne, niematerialne akty jak spotkania znajomych nam osób, życzliwe spojrzenia, czy poczucie bycia „u siebie” pozytywnie wpływają na nasze samopoczucie i zachęcają nas do osiedlenia się na stale w danym miejscu. Wysoki poziom kapitału społecznego przynosi jednak wiele bardziej namacalnych korzyści, wśród których należy wymienić głównie wyższy poziom bezpieczeństwa związany z mniejszą anonimowością i automatyczną kontrolą społeczną, wyższy poziom edukacji spowodowany częstszymi kontaktami najmłodszych z rówieśnikami oraz większym przepływem informacji w trójkącie nauczyciele- rodzice- dzieci oraz wyższy poziom świadczenia usług publicznych wynikających z większej kontroli społecznej i aktywności wspólnoty lokalnej.
Zaangażowanie lokalne wpływa także na system polityczny miejsca w którym żyjemy. Sieci społeczne, stowarzyszenia zaangażowanych mieszkańców wywierają zarówno wewnętrzny (związany z zachętą do aktywnego uczestnictwa w wspólnocie) jak i zewnętrzny wpływ (np. kontrola administracji publicznej i polityków) na szerszą wspólnotę polityczną. Spadek ich znaczenia przekłada się na mniejszy przepływ informacji i na słabszy wydźwięk ich opinii, co z kolei skutkuje spadkiem skuteczności i zaangażowania grup. Finalnym produktem opisywanych zjawisk jest obniżający się poziom kontroli społecznej mieszkańców i strata wielu liderów politycznych, dla których działalność lokalna mogłaby stać się swoistą szkołą polityczności- formułowania opinii, publicznego przemawiania, czy wreszcie skutecznego działania.
Niższy poziom kapitału społecznego w dużych miastach nie wynika jednak ze złej woli mieszkańców i ich egoizmu. Zdecydowana większość uczestników wspólnoty chciałaby mieszkać w bardziej „wspólnotowym” otoczeniu, jednak dla wielu zaangażowanie ma charakter deklaratoryjny- chcemy żyć w bardziej obywatelskim świecie, sami nie angażując się nadmiernie. Zaangażowanie wspólnotowe muszące konkurować z postępującą indywidualizacją nowoczesnego człowieka coraz częściej tę walkę przegrywa. Przyczyn zachodzącego zjawiska nie należy szukać tylko w kondycji współczesnego człowieka. Równie dużą winę ponoszą zwiększająca się mobilność, brak własności mieszkań oraz suburbanizacja ośrodków miejskich.
Częste przesadzanie niszczy system korzenny. Małe ośrodki charakteryzują się wysokim współczynnikiem właścicieli mieszkań i domów wśród mieszkańców. To czyni dużo łatwiejszym „zapuszczenie korzeni” i bliższe związanie się z miejscem w którym mieszkają. Mając w perspektywie długie lata w jednym miejscu chcemy mieć wpływ na otaczającą nas wspólnotę. Przeciwieństwem „społeczeństwa właścicieli” wydaje się wielkomiejskie „społeczeństwo lokatorów”, osób cechujących się wysoką mobilnością, zmieniających miejsce zamieszkania kilkanaście razy w ciągu swojego życia. Krótki czas spędzany w jednym miejscu uniemożliwia nawet zorientowanie się w lokalnej wspólnocie, nie mówiąc nawet o realnym zaangażowaniu się.
Kolejną przyczyną zmniejszającej się aktywności mieszkańców jest znaczna różnica pomiędzy użytkownikami miasta w dzień i w nocy. Standardowym schematem dla dużych ośrodków jest suburbanizacja przestrzeni miejskiej- traktowanie podmiejskiego ośrodka, lub dzielnic granicznych tylko jako miejsca do spania i realne funkcjonowanie w centrum miasta. Spędzając 2 godzinny dziennie stojąc w niekończącym się korku do podmiejskiej miejscowości i traktując ją tylko jak sypialnie trudno angażować się w lokalną wspólnotę.
Sprawczość jako kluczowe kryterium zmiany
Wysokiemu zaangażowaniu we wspólnotę lokalną małych ośrodków sprzyja wysoka sprawczość podejmowanych działań. Bliskość decydentów umożliwia miękkie w pływanie na decyzje, znajomość lokalnych realiów i społeczności pomaga w poszukiwaniu sojuszników i kontroli administracji. To dzięki tejże sprawczości mieszkańcy mają poczucie ważności ich działań, efekty zaangażowania stają się paliwem do dalszej działalności. Tej właśnie sprawczości brakuje w dużych ośrodkach, gdzie dystans pomiędzy decydentami i mieszkańcami powiększa się w miarę liczby mieszkańców zamieszkujących dane miasto.
Odtworzenie warunków funkcjonowania kilkusetosobowych wspólnot w dużo większym systemie miejskim wydaje się karkołomnym zadaniem z góry skazanym na porażkę. Funkcje miast nie dotyczą tylko małych lokalnych wspólnot, zdecydowana większość polityk publicznych realizowana jest na obszarze całego miasta. Koordynacja powstających lokalnie decyzji dla najważniejszych funkcji: polityki transportowej, polityki turystycznej etc. byłaby nieefektywna i rodziła niewspółmiernie do zamierzonych efektów wysokie koszty. Dlatego administracja publiczna powinna szukać sposobu na zwiększenie sprawczości i zaangażowania mieszkańców w funkcjach, które nie wymagają centralnego administrowania i dotyczą stricte lokalnych spraw.
Narzędziem demokracji bezpośredniej, które miało w wystarczający sposób odpowiadać na opisane potrzeby jest budżet obywatelski/partycypacyjny, wprowadzany przez ostatnie lata w naszym kraju. Stosując bardzo luźno pierwowzór Porto Alegre mieszkańcy w założeniu mieli uzyskać możliwość współzarządzania miastem otrzymując część miejskiego budżetu do dysponowania. W końcu, czy istnieje bardziej namacalny wpływ niż wspólne wydawanie miejskich funduszy? Niestety, już podczas fazy tworzenia ram funkcjonowania Budżetu popełniono szereg błędów, które skutkują marginalizacją sprawczości narzędzia i minimalnym wpływem na budowę kapitału społecznego w lokalnych wspólnotach.
Najistotniejszą cechą narzędzi demokracji bezpośredniej wydaje się wpływ w jaki dane narzędzie oddziałuje na wspólnotę. Aby dane narzędzie było atrakcyjne dla mieszkańców i w wystarczający sposób angażowała ich do jego używania nie wystarczy umożliwienie mieszkańcom dysponowania daną częścią budżetu miasta, konieczne jest udostępnienie części większej niż przysłowiowe „kieszonkowe” wystarczające na drobne wydatki.
Miasto | Budżet Obywatelski | Wyd. Budżetu Miasta | Udział BO w BM |
Gdańsk | 11 mln zł. | 2450 mln zł. | 0,45% |
Kraków | 20 mln zł. | 4530 mln zł. | 0,44% |
Łódź | 40 mln zł. | 3600 mln zł. | 1,1% |
Warszawa | 51 mln zł. | 14700 mln zł. | 0,35% |
Wrocław | 25 mln zł. | 3890 mln zł. | 0,64% |
Jak pokazuje powyższa tabela wydatki w największych polskich miastach na Budżet Obywatelski/Partycypacyjny oscylują wokół 0,4-0,6% całości budżetu miast (z chlubnym wyjątkiem Łodzi), co świadczy o bardzo znikomej roli samego BO na kształtowanie polityki miejskiej. Dodając do tego pomieszanie przedmiotowe narzędzia, które łączy w sobie wydatki na bieżące administrowanie (np. naprawę dróg i chodników) oraz funkcje kreacyjne (np. tworzenie infrastruktury, instytucji) dostajemy małego potworka, który ma niski wpływ na rzeczywistość i daje alibi rządzącym w razie niepowodzeń („Skoro mieszkańcy nie wnioskowali x w BO, to x jest niepotrzebny.”)
Wątpliwości może wzbudzać też sposób wnioskowania projektów oraz głosowanie. Bardzo istotnym elementem podczas procesu BO jest element deliberacyjny i edukacyjny. Wspólne wymyślanie projektów i dyskusje nad funkcjonowaniem miasta tworzą relację między mieszkańcami i są pobudką do tworzenia kapitału społecznego w lokalnych wspólnotach. Element edukacyjny polega na procesowej nauce funkcjonowania miasta oraz na nauce różnorodności potrzeb i wartości mieszkańców, co ma niebagatelny wpływ na jakość sprawowania polityki miejskiej. Aby jednak te dwa zjawiska zaszły konieczne jest animowanie spotkań mieszkańców i aktywna rola przedstawicieli administracji publicznej. Samo tworzenie ram składanych projektów nie wystarcza, a zmienia Budżet w konkurs obywatelskich wniosków grantowych, którego organizatorem są miejscy urzędnicy. Indywidualne składanie wniosków przez mieszkańców w zamian za szereg lokalnych i ponadlokalnych spotkań warsztatowych nad pomysłami odziera BO z elementu relacyjnego i czyni projekty oderwanymi od samych mieszkańców. Tym samym w powszechnym głosowaniu mieszkańcy nie głosują nad projektami (których nie mogą znać), tylko nad samymi ich szyldami, nie zastanawiając się zbytnio nad użytecznością wprowadzanych rozwiązań.
Miejski zwrot ku bibliotekom!
Każde działania rozpoczyna się od rozmowy. Każda inicjatywa społeczna, akcja charytatywna, czy dyskusja na tematy lokalne bierze się ze spotkania. Rolą państwa powinno być więc tworzenie warunków do spotkania dla wspólnot lokalnych. Miejsca, gdzie ludzie połączeni wspólnotą przestrzeni,wiodący życie oderwane od swojego miejsca zamieszkania mieliby okazję poznać się i tworzyć społeczną wartość dodaną. Tym miejscem spotkania, otwartym dla każdego chcącego się zaangażować lokalnie powinny być „Centra Aktywności Lokalnej” zainstalowane w lokalnych bibliotekach, domach kultury, klubach sportowych, szkołach. Bazując na bieżąco użytkowanej infrastrukturze powinniśmy stworzyć miejsca zarządzane przez samych mieszkańców. To od nich ma zależeć forma funkcjonowania tego miejsca, to wezmą odpowiedzialność za kształt centrum. Forma funkcjonowania tego miejsca może być wszelaka, od funkcji stricte rozrywkowej (gry planszowe, wspólne oglądanie wydarzeń sportowych), kulturalną (spotkania wokół wybranych książek, wieczorki poetyckie), naukowej ( dyskusje nad książkami popularnonaukowymi, zapraszanie gości z zewnątrz), sportowej ( lokalna liga piłki nożnej, zawody w biegach przełajowych dla dzieci), inicjatyw społecznych i akcji charytatywnych (sprzątanie parku, zbieranie funduszy na cel społeczny). Głównym zadaniem koordynatorów tego miejsca byłoby tworzenie lokalnego środowiska aktywistów i tworzenie między nimi relacji. Następne kroki zależne byłyby od sprawności i zaangażowania samych mieszkańców. Ich wyjątkowa wiedza na temat lokalnych realiów i aktywność obywatelska mogłaby przekładać się na sprawniejsze funkcjonowanie administracji publicznej i odciążanie z jej zadań. W końcu to sami mieszkańcy wiedzą więcej o swoich potrzebach od centralnej administracji miejskiej i będą w stanie efektywniej wydawać zasoby wspólnoty. Dla najbardziej aktywnych mieszkańców będzie to doskonała szkoła polityczności, swoista kuźnia lokalnych liderów, która może odczarować politykę lokalną i przybliżyć miasto do mieszkańców.
Odwrócenie logiki angażowania mieszkańców z logiki „Świąt Systemu” do logiki „Świata Życia” reprezentowanego przez Centra Aktywności Lokalnej powinno być jednym z najważniejszy zadań stojących przed miastami w najbliższych latach. Funkcjonowanie narzędzi w których odpowiedzialność za wszystkie procesy ponosi administracja publiczna, a rola mieszkańców ogranicza się do indywidualnych wniosków i głosowania przy urnie wyborczej nie może powiększyć kapitału społecznego w polskich miastach i sprawić, że mieszkańcy zaczną bardziej interesować się lokalnymi sprawami. Może się to stać tylko dzięki próbie animacji relacji między mieszkańcami oraz tworzenia przestrzeni do brania odpowiedzialności i realizowania ich własnych pomysłów. Nie postuluję jednak pozbycia się Budżetów Obywatelskich z naszych miast- konieczne jednak jest przemodelowanie ich racji istnienia. W obecnej formie mogą spełniać rolę „worków pomysłów” powstałych w głowach mieszkańców, które mogą być inspiracją do realnych działań.
Autor: Karol Wałachowski – prezes krakowskiego odziału Klubu Jagiellońskiego, ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.