Z jednej strony nieuległy bojownik o wolność, z drugiej – terrorysta i twórca „skutecznej nienawiści”. Lewica widzi w nim wyzwoliciela o niemal boskiej chwale, prawica zaś mordercę i potwora. Dzisiaj Che Guevara jest także ikoną popkultury, a jego wizerunek można spotkać nawet podczas zwykłego spaceru po mieście. Spotkacie go także w księgarniach, bowiem niedawno ukazała się książka jego drugiej żony, Aleidy March.
„Mój Che. Bardzo intymnie” to wspomnienia kobiety, która pałała do Ernesto Guevary miłością bezgraniczną. Oddana mu była całkowicie i w takiej tonacji jest też ta publikacja – to pozłacany pomnik dla człowieka, który wpadł jak huragan w jej życie. To romantyczne spojrzenie na dawno utraconego ukochanego, które z biegiem lat nabrało rangę kultu. Mimo, że autorka na samym początku pisze, iż jej celem było nie dać się porwać subiektywizmowi, to odnoszę wrażenie że stało się wręcz odwrotnie. Brak obiektywizmu w literaturze tego rodzaju jest nieunikniony – lecz tutaj jest wręcz przesadzony. Alarmuje o tym nawet polski wydawca, dodając notkę (co według mnie jest uczciwym zagraniem w stylu „fair play”) : Książka wdowy po Che Guevarze Aleidy March z natury rzeczy ma charakter subiektywny, ale oddajemy ją pod ocenę samym czytelnikom jako świadectwo tamtych czasów. Przy publikacji wspomnień dotyczących osoby tak kontrowersyjnej ryzyko jest bowiem ogromne.
Druga żona Che wspomina minione chwile z odległej perspektywy, bowiem dopiero wiele lat po jego śmierci. Dodając do tego dość chaotyczny sposób prowadzenia narracji, który niemrawo balansuje na chronologicznej linii wydarzeń, wychodzi z tego w rezultacie, trudny do zlepienia w całość, realny obraz Che w umyśle Aleidy March. Przede wszystkim zawiodłem się na tym, że autorka skupiła się głównie na działalności politycznej Che i ocenie jego czynów (oczywiście bezwzględnie aprobując je; ani razu nie usłyszymy krytyki spod cichego zgrzytania pióra Aleidy). A przecież czytając wspomnienia o znanej osobie przede wszystkim interesujące jest, jaka ta osoba była w czasie codziennej rutyny. Pociągają nas w takich opowieściach niezwykłe historyjki, zabawne bądź wzruszające anegdoty oraz nieprzewidywalne zachowania, które przy zamykaniu książki wywołują reakcję w stylu „nie znałem tego pana/tej pani od tej strony!”. Aleida jednak dała mi za mało powodów, aby tak zareagować: relacjonuje historyjki zdawkowo i bez polotu; anegdoty nie są ani śmieszne ani wzruszające, do tego umieszczane w dziwnych, oderwanych od kontekstu momentach. To świadczyłoby natomiast o tym, że Che Guevara był człowiekiem nudnym i do bólu nieskomplikowanym. Owszem, zadziwił mnie obraz romantyka w skórze Che, który przesyłał listy pełne tęsknoty do żony i dzieci. Listy i zdjęcia są zresztą jednymi z lepszych elementów tej książki, bowiem stanowią jakąś nowość w temacie samego Che. Jednak to za mało, abym się zachwycił wspomnieniami Aleidy March.
Reszta – czyli skrócona historia rewolucji kubańskiej, rozwoju państwa i misji zagranicznych – jest już moim zdaniem niepotrzebna, szczególnie dla czytelnika zainteresowanego tematem może być nużąca i zbędna. Ponadto, wyżej wspominana, skrajna subiektywność objawia się także w ocenach wydarzeń politycznych, bowiem Aleida March jest osobą o wielkim zamiłowaniu dla poglądów lewicowych. Tak więc dla osób po drugiej stronie barykady może ona być lekturą drażliwą. Sformułowania takie jak „rewolucja” czy „budowanie socjalizmu” padają tu aż nazbyt często, momentami nawet nie ma od nich akapitu spokoju. Jej spojrzenie na świat wydaje się być identyczne, jak spojrzenie Che Guevary, co ukradkiem przyznaje sama autorka, wspominając momenty, gdy mąż otwierał jej oczy na otaczającą ich rzeczywistość. Chłonęła wszystko, co on uznał za słuszne i potępiała to, co potępiał Che. Widać to wyraźnie w tej książce, gdyż Aleida wspomina go także jako nieprześcignionego intelektualistę i wieszcza ubogich i uciśnionych. Jest w tym trochę racji – Che czytał dużo, erudycję miał sporą, a styl ciekawy (na końcu książki zawarto krótkie opowiadanie „Kamień”).
Sporym kontrastem jest za to warsztat samej autorki, która zaznacza na samym początku, że pisarką nie jest. I to w istocie jest prawdą. Pomijając już dojmujący chaos w spisywaniu wydarzeń, książka napisana jest bardzo prostym językiem, ubogim w jakiekolwiek upiększenia literackie. Zdania najczęściej są krótkie, przez co czyta się ją bez większych emocji; odnoszę wrażenie, że braki w warstwie stylistycznej spowodowały, że Aleida March nie przelała na papier takiego ładunku emocjonalnego, jaki towarzyszy jej przy myśleniu o Che. A może wynika to z tego, co autorka pisze w przedmowie – że trudno jej było wyrwać z siebie krajobraz lat zamierzchłych, spędzonych z Che Guevarą? W każdym razie, niezależnie od tego czy w grę wchodzi słaby warsztat czy zachowawczość, nie poczułem nic z tego, co starała się autorka przekazać, a co pogrążyła jeszcze forma mieszanki agitacji politycznej z hagiografią i ocieplaniem wizerunku. Zabrakło tu przede wszystkim równowagi między sympatią do opisywanej osoby a trzeźwym osądem – tym według mnie powinna się charakteryzować literatura wspomnieniowa, o czym niestety Aleida March nie wiedziała bądź zapomniała. Jest to pozycja, która może się spodobać świadomym fanom postaci Che Guevary, nie przypadnie zaś do gustu miłośnikom wszelkich wspomnień, bowiem książka ta nie pełni roli ciekawej historii o sławnym człowieku, którego twarz widuję na koszulkach, butach czy ścianach.
Fot.: wsqn.pl