W niedzielę zakończyła się pewna epoka w kolarstwie. Po raz ostatni na starcie etapu pojawił się Alberto Contador. Hiszpan domowym wyścigiem pożegnał się z zawodowym peletonem.
Dla jednych ostatni romantyk kolarstwa. Dla innych zwyczajny koksiarz, bądź zawodnik nieprzestrzegający zasad fair-play. I nieważne po której stronie się opowiadasz, musisz zgodzić się z jednym – wczoraj karierę zakończył najlepszy i najbardziej widowiskowo jeżdżący kolarz XXI wieku.
Pierwszy wielki „taniec”
Gdy rozpoczynałem przygodę z kolarstwem, Contador wygrywał swój pierwszy Tour de France. Głęboko w pamięci zapadł mi jednak dwa lata później. W tamtym sezonie wciąż młody i obiecujący Hiszpan musiał rywalizować z legendą Wielkiej Pętli, Lancem Armstrongiem. Pikanterii dodawał też fakt, że obaj reprezentowali barwy jednego zespołu – Astany. Contador nie chciał być jednak przybocznym Amerykanina i na 15. etapie pokazał, kto jest numerem jeden. „El Pistolero” przeprowadził wówczas atak, który stał się jego wizytówką. Tańczący na rowerze Hiszpan oderwał się od Armstronga i innych rywali na finałowym podjeździe pod Verbier. O skutecznej pogoni nie mogło być mowy. Drugi Andy Schleck stracił 43 sekundy, a Armstrong na mecie pojawił się minutę i 35 sekund za Contadorem.
Tamtą edycję Contador wygrał z przewagą ponad czterech minut nad Andy Schleckiem oraz pięciu nad Armstrongiem. Rok później „El Pistolero” powtórzył ten wyczyn, ale jeszcze w czasie trwania Tour de France 2010 okazało się, że u Hiszpana wykryto clenbuterol. Saga dopingowa trwała prawie dwa lata. Trudno nie było odnieść wrażenia, że przypadek Contadora stał się procesem pokazowym, przez co ucierpiał nie tylko sam zawodnik, ale również światowy peleton. Po wspomnianej wpadce Hiszpana początkowo uniewiniono i pozwolono mu startować w kolejnych wyścigach. W 2011 roku „El Pistolero” wygrał po czystej, sportowej walce Giro d’Italia. Ostateczna decyzja o dyskwalifikacji zapadła jednak dopiero 6 lutego 2012 roku. Zawodnik otrzymał karę dwuletniej dyskwalifikacji, która obowiązywała od 6 sierpnia 2010. W ten sposób Contador stracił dwa zwycięstwa w wielkich tourach.
Pistolero wraca do peletonu
Afera dopingowa nie złamała jednak Hiszpana i już w połowie sierpnia 2012 wystartował w hiszpańskiej Vuelcie. To miał być wielki powrót mistrza i rzeczywiście tak było. Contador w czołówce klasyfikacji generalnej znajdował się niemal od początku Vuelty, ale to Joaquim Rodriguez przewodził tabeli aż do 17. etapu. Popularny „Purito” miał po dwóch tygodniach ścigania 28 sekund przewagi nad „El Pistolero”. Tego dnia faworyci mieli przyjechać na remis, a ostateczna walka miała rozegrać się na 20. etapie.
Alberto miał jednak inną wizję. Najpierw zabrał się w 19-osobową ucieczkę 60 km przed metą, by ostatnie 13 km pokonać w samotności. Znów mogliśmy oglądać Hiszpana tańczącego na rowerze i walczącego o każdą sekundę. W dobie łączności radiowej i team orders nie miało to prawa się udać. A jednak. Contador wygrał etap i zyskał nad dotychczasowym liderem blisko 2,5 minuty przewagi. Wyścig był już rozstrzygnięty.
Ostatni „strzał”
W kolejnych latach Hiszpan wygrał Vueltę raz jeszcze, dokładając do tego triumf w Giro d’Italia. Ostatnie dwa sezony nie były jednak najlepsze w wykonaniu „El Pistolero”. Mimo to Contador zdecydował się pozostać w peletonie na rok 2017. Głównym celem znów miał być Tour de France. Forma kolarza Trek Segafredo była daleka od ideału, ale pozwoliła mu uplasować się na dziewiątej pozycji, ze stratą blisko dziewięciu minut do zwycięzcy, Chrisa Froome’a. To właśnie po Wielkiej Pętli Contador ogłosił, że tegoroczna Vuelta będzie jego ostatnim wyścigiem w karierze.
Lepszego zakończenia kariery Hiszpan nie mógł sobie wyobrazić. Po ciężkim dla niego trzecim etapie, kolejne dni były znacznie lepsze. Forma „El Pistolero” rosła z dnia na dzień. Contador był bardzo aktywny na każdym wymagającym etapie. Wiedział, że nie ma nic do stracenia. Przed sobotnim etapem przyznał w wywiadzie, że chciałby wygrać na Angliru. Już raz w przeszłości sztuka ta mu się udała. Znał więc ten podjazd bardzo dobrze.
20. etap tegorocznej Vuelty idealnie podsumował karierę i styl, w jakim sukcesy odnosił „El Pistolero”. Contador najpierw ruszył w pościg za Tomkiem Marczyńskim, by ostatnie pięć kilometrów przejechać samotnie i po raz ostatni wykonać swój charakterystyczny gest rewolwerowca.
Trzy zwycięstwa odniesione w trzech różnych okresach kariery. Każde z nich bardzo podobne do kolejnego, jednak smakujące zupełnie inaczej. Contador w trakcie zawodowej kariery odniósł 68 zwycięstw. Te trzy wspomniane przeze mnie chyba najlepiej oddają to, co zrobił dla tej dyscypliny. Dziś próżno szukać kolarza, który stylem i walecznością przypominałby „El Pistolero”. Dlatego mówi się o nim, że był ostatnim romantykiem kolarstwa. Żałuję tylko, że w ostatnich latach nie trafił się Wielki Tour, w którym w równie wysokiej formie byłby Contador oraz Froome. Mogłaby to być jedna z najzacieklejszych batalii o prymat w wyścigu trzytygodniowym. Więcej okazji już na to jednak nie będzie. Wraz z końcem Vuelty zakończyła się pewna epoka, o czym świadczą obrazki z wczorajszego dnia.
Sin palabras! No words! pic.twitter.com/xD8JLY5cde
— Alberto Contador (@albertocontador) September 10, 2017