Turcja, pomimo posiadania drugiej co do wielkości i jednej z najsilniejszych armii lądowych NATO, nie jest jednym z liderów paktu, ale coraz bardziej dystansuje się od pozostałych członków sojuszu. Napięcia pomiędzy krajami Europy i USA a Stambułem są coraz bardziej widoczne, a ostatnie działania Turcji są otwarcie wrogie wobec sprzymierzonej z nią Grecji. Pojawia się pytanie, czy wobec wewnętrznych tarć wielki projekt NATO otwarty na bardzo różne państwa ma jeszcze przyszłość.
Historycznie Polska i Turcja się raczej nie lubiły, ale szanowały. Oba kraje wspólnie przechodziły okresy wzrostu, świetności, stagnacji i powolnego upadku, kiedy pod koniec XVIII wieku dokonywano rozbiorów Polski, podobne plany snuto też wobec Imperium Osmańskiego. Dwór krakowsko-warszawski i Wysoka Porta w Konstantynopolu, pomimo oczywistej wrogości i licznych wojen, przez całą historię odnosiły się do siebie z szacunkiem. Dzisiaj też porównuje się rządy Prawa i Sprawiedliwości w Polsce z konserwatywnym autorytaryzmem Recepa Erdoğana. Współczesna Turcja, tak jak współczesna Polska, powstała po pierwszej wojnie światowej po przekształceniu zdegenerowanego zacofanego Imperium Osmańskiego. Od tego czasu Turcja trzymała się raczej na uboczu wielkiej polityki, nie angażując się, pomimo namów obu stron, w II wojnę światową, dołączyła do NATO dopiero pod wpływem Sowieckiego zagrożenia. Teraz jednak, dzięki 80 milionowej populacji i szybko rosnącej gospodarce, chce wrócić do wielkiej politycznej gry.
Od sierpnia turecka flota wojenna i cywilne jednostki poszukujące złóż ropy naftowej pływają po spornych wodach terytorialnych, które zarówno Grecja jak i Turcja uważa za swoje. Ewentualne podwodne zasoby Turcy mają zamiar eksploatować na własny rachunek bez pytania Greków o zgodę czy dzielenia się zyskami. Fundusze uzyskane z podwodnego górnictwa mogą być znaczne, szczególnie dla niewielkiej i pogrążonej w permanentnym kryzysie zadłużeniowym Grecji. To, że jedno państwo będące w NATO wysyła demonstracyjnie uzbrojoną marynarkę wojenną na wody drugiego to dość poważna sprawa, świadcząca o głębokim konflikcie, być może głębszym jeszcze niż więzi polityczno-wojskowe łączące oba państwa w ramach paktu. Nie jest to pierwsze kontrowersyjne zachowanie Turcji wobec sojuszników.
Można powiedzieć, że Turcja w ramach NATO już od dłuższego czasu zachowuje się trochę jak bardzo irytujący znajomy, z którym niby chciałbyś się spotkać, ale wiesz, że cały czas będzie tylko marudzić i wyszukiwać problemy. Niby pozostaje w NATO, ale co jakiś czas a to podpisze niekonsultowane porozumienie z Rosją, a to zajmie kilkaset kilometrów kwadratowych Syrii, to znowu zbombarduje sprzymierzonych z USA Kurdów. Cywilno-wojskowe misje, poszukujące ropy na kontrolowanych przez Grecję wodach, to kolejny przypadek kiedy rząd w Ankarze dyplomatycznie pluje swoim europejskim sojusznikom, może nie w twarz, ale na buty, i pokazuje, że nie boi się ewentualnej konfrontacji. NATO jako instytucja przymyka na te incydenty oko, między innymi dlatego, że w zasadzie nie są sprzeczne z traktatem północnoatlantyckim, a nawet gdyby były, polityczne zasady sojuszu mocno utrudniają dyscyplinowanie czy wyrzucenie kogokolwiek. Dodatkowo ponad trzystutysięczna armia Republiki Tureckiej jest znacznym wzmocnieniem ogólnego potencjału sojuszu, który musi być gotowy na ewentualność pełnoskalowej wojny z zewnętrznym wrogiem.
Napięta sytuacja na rozciągającym się między Grecją a Turcją Morzu Egejskim doprowadziła do uformowania się potężnej koalicji, której zadaniem ma być powstrzymanie Turków przed zajęciem greckich wód. Nieoficjalnie jej liderem jest Francja, niekwestionowana wojskowa potęga na lądzie i morzu, na skalę europejską oczywiście. Poza nią biorą udział także między innymi Włochy i Hiszpania, jednak możliwość oddziaływania tych państw na ogólną politykę europejską jest zmniejszona przez konieczność zabiegania o pomoc finansową mniej zadłużonych sąsiadów. Turcy liczą na to, że problemy wewnątrz Unii Europejskiej i wewnętrzne kryzysy państw zachodnich dotkniętych koronawirusem uniemożliwią realne skoordynowane działania. Jeśli tak się stanie i zaaferowana wirusem, kryzysem finansowym oraz wzajemnymi swarami Europa nie wspomoże Grecji, będą w stanie wypchnąć Greków ze spornych terenów samą groźbą użycia siły.
Być może konflikt turecko-grecki okaże się kroplą, która przeleje czarę goryczy i druga co do wielkości armia NATO opuści sojusz, albo z inicjatywy samej Turcji, albo Francji. Jednak biorąc pod uwagę, że antyturecki sojusz działający na Morzu Śródziemnym jest nieoficjalnie kierowany przez Emmanuela Macron, twierdzącego wprost, że NATO już od lat cierpi na śmierć mózgu, może okazać się, że to południowa Europa wyjdzie i stworzy sobie osobny pakt bezpieczeństwa. Francusko-Hiszpańsko-Włoski sojusz z interesami w Afryce, Francuskim arsenałem atomowym i czterema funkcjonującymi lotniskowcami (w tym jednym dużym) byłby znaczącą siłą, zdolną powstrzymać Turków przed panoszeniem się na Morzu Śródziemnym, przywrócić porządek na jego wodach, zablokować nielegalny przemyt ludzi i kompletnie zaburzyć równowagę militarną w Europie. Tak czy owak, Turcji nie odpowiada już rola pomniejszego sojusznika USA na północ od Bliskiego Wschodu, a imperialne resentymenty realizuje nie tylko w posiadanej przed wiekami Syrii, ale też na morzach.
Autor: Rafał Kulicki
Fot. Türk Silahlı Kuvvetleri (VOA)/commons.wikimedia.org