Nikt nie lubi, gdy robi się z niego wariata. Boli to tym bardziej, gdy inni narzucają tę metkę poprzez aklamację, bez możliwości obrony. Tak czuje się Trelkovsky – bohater „Chimerycznego lokatora” Rolanda Topora – osaczony przez grupę, nie wiadomo właściwie dlaczego wrogich mu osób, stale przekonuje się, że to on jest nienormalny.
Powieść Topora jest krótka i skupiona tylko na jednym problemie – na Trelkovskym i jego sąsiadach, którzy otaczają go w kamienicy, którą zamieszkuje. Nadzieja na spokojne życie w nowym miejscu z początku nawet nie jest przywoływana na myśl; przecież nic złego nie może się stać, to tylko przeprowadzka… Nawet jeśli gospodarz ma wygórowane wymagania, co z tego? Jeśli jest się spokojnym, opanowanym człowiekiem jak Trelkovsky, takie uwagi nie wywołują niepokoju. Niestety okazuje się, że główny bohater ma się czego obawiać – okazuje się, że z jego mieszkania emanuje dziwna energia (mówiąc przysłowiowo – nie ma w książce Topora miejsca na elementy paranormalne), która przyciąga i kumuluje nienawiść sąsiadów do obecnego lokatora. Gdy Trelkovsky dowiaduje się, że poprzednia lokatorka wyskoczyła z okna tego samego mieszkania, nie zapala mu się żadne światło ostrzegawcze. A powinno.
Cała otoczka strachu wokół lokatora jest wykreowana tak, aby czytelnik wyczuł niepokój sytuacji, lecz bez pożądanych detali i smaczków – tego mi nieco zabrakło. Pomimo że wiemy, iż wszyscy sąsiedzi są przeciwko Trelkovsky’iemu, praktycznie ich nie znamy. Są oni niczym zjawy, które dają o sobie znać, ale nie jesteśmy w stanie ich poznać. Wydaje mi się, że ma to na celu stworzenie anonimowości tłumu, który bez respektu atakuje jednostkę i napiera na nią wywołując pożądaną reakcję. Trelkovsky jest spychany na granice obłędu będąc marionetką w rękach całej kamienicy. Zgodnie z przymiotnikiem zawartym w tytule, lokator stara się próbować dostosować, aby osiągnąć wreszcie wymarzony spokój. Jedyny problem w tym, że jego spokój to ostatnia rzecz, o jakiej myśli reszta. Można w tym znaleźć motyw uniwersalny, prezentujący społeczeństwo jako siłę nacisku wobec jednostki, która z góry jest skazana na destrukcję. Książka jednak nie poruszyła mnie tak bardzo jak innych czytelników, którzy uważają tę powieść za genialną; w moim przypadku nie szarpnęła za te struny, które wywołałyby głębsze refleksje na płaszczyźnie społecznej.
Zgodnie ze sztandarowym hasłem na okładce („Czarny humor i groteska”), jest w „Chimerycznym lokatorze” mnóstwo ponurych sytuacji, przykrych i niekiedy obrzydliwych. Mogą one wywołać śmiech i wydać się zabawne, lecz jest to śmiech tego rodzaju, który najbardziej kojarzy mi się z „Dniem świra”. Sytuacja jest nawet podobna, bowiem Adam Miauczyński nie może znaleźć spokoju wśród dojmującej głupoty i bezmyślności ludzi go otaczających. Ten film to dramat komediowy zakrapiany ogromną ilością czarnego humoru. I nawet jeśli sytuacje w filmie są śmieszne, to są one także przerażająco smutne. Tak samo jest w książce Rolanda Topora – zachowanie sąsiadów wobec Trelkovsky’ego wydaje się zabawne, póki czytelnik nie włoży jego butów i nie zrozumie, jak dewastacyjne jest położenie, w którym on się znalazł. Atutem powieści jest fakt, że bardzo łatwo można wyobrazić sobie, iż taka sytuacja rzeczywiście mogłaby mieć miejsce – jest to jak najbardziej prawdopodobne, zastanówcie się tylko przez chwilę! Wielu z nas miało kiedyś upierdliwego sąsiada, nadgorliwego stróża bloku czy po prostu osiedlowego dziwaka, który wiedział wszystko lepiej od innych. Jest to groteska udana, ale niestety sama powieść przysporzyła mi kilku bolączek.
Mankamentem „Chimerycznego lokatora” jest urywane tempo akcji, które nie pozwala się lepiej skupić na toczących się wydarzeniach. Nie miałem okazji na bliższe poznanie głównego bohatera, który w powieści powinien odgrywać kluczową rolę. Topor ograniczył zarys Trelkovsky’ego do absolutnego minimum, nie dając mi szansy na stwierdzenie, czy go lubię, czy jest on ciekawą osobą czy zwykłą łajzą, która daje się zdominować przez resztę. Nie odczułem ani grama przywiązania do tej postaci. Jedyne do czego Topor po cichu zachęca, to zadanie sobie pytania: „jak ja bym się czuł na jego miejscu?”. Ale nie tylko tutaj autor ogranicza się do skąpego opisu – cały świat i historia są praktycznie naszkicowane. Przeszkadzało mi to, że akcja zbyt szybko przeskakiwała do kolejnego punktu w konspekcie. Trelkovsky właściwie nagle, z dnia na dzień, staje się ofiarą, po czym uległym podmiotem, a następnie równie szybko zmienia swoje podejście. Jest tu jakaś niekonsekwencja, niespójność prowadzenia akcji, z czego wyciągam wniosek, że nie o fabułę tu chodzi, ale o sam problem. Topor chciał ukazać relacje między ludźmi, które doprowadzają do obłędu. Jest to dobry przykład szalejącego tłumu, alegoria bezwzględnego społeczeństwa, które potrafi zniszczyć człowieka z łatwością. I chociaż nie mogę powiedzieć, żebym bawił się przy lekturze „Chimerycznego lokatora” przednio, to jest to pozycja godna polecenia, z pewnością dla fanów psychologicznych gierek i groteskowych klimatów.
Fot.: replika.eu