Załóżmy hipotetycznie, że w parlamencie większość stanowić będą złodzieje. Oczywistym jest, że wcześniej czy później przegłosują oni wykreślenie z kodeksu karnego przepisu penalizującego kradzież. Gdy natomiast większość wybrańców narodu stanowić będą pijacy, przegłosują wykreślenie z kodeksu karnego przepisu penalizującego prowadzenie pojazdu mechanicznego w stanie nietrzeźwości. Tak właśnie działa demokracja i nie wiem dlaczego miłośnicy i zwolennicy tego systemu tak oburzają się na obecną sytuację.
Od kilkunastu dni cała Polska żyje spektaklem politycznym pt. „afera podsłuchowa”. Wszystkie (a może jeszcze nie wszystkie) podsłuchane rozmowy zostały upublicznione, wszyscy fachowcy i eksperci skomentowali już sprawę na wszystkie możliwe sposoby, a właściwe organy (prokuratura, ABW) prowadzą „energiczne” śledztwo mające na celu ujawnienie i ściganie karne wykonawców i zleceniodawców podsłuchów.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
W normalnym kraju (z wyraźnym podkreśleniem przymiotnika „normalny”) bohaterowie spektaklu już dawno byliby zdymisjonowani, prawdopodobnie też premier podałby do dymisji cały rząd. Do czasu przyszłorocznych wyborów mielibyśmy tzw. rząd tymczasowy, a gdyby owego nie udało się uformować przedwcześnie wybieralibyśmy nowy parlament. Mowa cały czas o kraju normalnym. My niestety żyjemy w tzw. demokracji, w której 237 „wybrańców narodu” zdecydowało, że będzie inaczej.
Wczoraj to właśnie premier rządu Donald Tusk w wystąpieniu sejmowym wskazał na „zorganizowaną grupę przestępczą”, która zaatakowała jego gabinet. Na tym właśnie skupił swoje przemówienie, nie odnosząc się w ogóle do meritum sprawy. Za wypowiedzi swych „dzielnych” ministrów premier jedynie przeprosił, wykazując choć minimum skruchy. Odwrócił przy okazji „kota ogonem” stwierdzając, że występuje zagrożenie dla państwa polskiego ze strony wspomnianej „zorganizowanej grupy przestępczej” podsłuchującej rząd. Dał przy okazji do zrozumienia, że ci wszyscy posłowie, którym na sercu leży dobro i stabilność państwa polskiego muszą głosować za przyjęciem wotum zaufania dla rządu, o które sam poprosił. Tak właśnie, wiedząc że ma większość arytmetyczną w sejmie „dzielnie” poprosił o głosowanie nad wotum. Ryzykant z tego pana premiera. 237 z 440 obecnych na sali sejmowej posłów zagłosowało „niespodziewanie” za przyjęciem wotum zaufania, przy 203 sprzeciwiających się temu. Zadowolony z tego faktu premier będzie miał więc, jak sam stwierdził, mandat do dalszych „energicznych” działań w Brukseli, Warszawie i innych miejscach świata.
Sondaże wskazują, że społeczeństwo ma już wyraźnie dość tego rządu, zbulwersowanie środowisk politycznych jest ogromne, natomiast rząd ma wotum zaufania i tym samym mandat do dalszej pracy. Demokracja ma się więc bardzo dobrze. To właśnie jej zawdzięczamy dobre samopoczucie pana premiera i całej koalicji rządowej. Koalicjant spod znaku koniczynki lojalnie oczywiście, ale stawiając komiczne warunki, zagłosował za obecnym rządem.
Stało się tak dzięki wspomnianej powyżej demokracji. Mając owych 237 posłów pan premier mógł pójść dalej i przegłosować na przykład, że niektóre użyte przez swych „dzielnych” ministrów w podsłuchanych rozmowach słowa: k****, ch**, p****, nie są wcale wulgarne, a są wyrazem głębokich przemyśleń, piękna języka polskiego, czy dowodem przynależności do elity. Mając owych 237 „wiernych żołnierzy” mógł pójść za ciosem i przegłosować to. Wówczas podsłuchani ministrowie zasługiwaliby nawet na miano bohaterów.
Załóżmy hipotetycznie, że w parlamencie większość stanowić będą złodzieje. Oczywistym jest, że wcześniej czy później przegłosują oni wykreślenie z kodeksu karnego przepisu penalizującego kradzież. Gdy natomiast większość wybrańców narodu stanowić będą pijacy, przegłosują wykreślenie z kodeksu karnego przepisu penalizującego prowadzenie pojazdu mechanicznego w stanie nietrzeźwości. Tak właśnie działa demokracja i nie wiem dlaczego miłośnicy i zwolennicy tego systemu tak oburzają się na obecną sytuację.
Pierwsze spostrzeżenie, wcale nie odkrywcze, jest więc takie, że w demokracji nie decydują żadne inne argumenty, jak tylko większość matematyczna.
Kolejnym powodem jest niezwykle mocne przywiązanie do zajmowanych stanowisk. To właśnie niechęć do zmian i jak najdłuższe funkcjonowanie w układzie, a co za tym idzie pobieranie profitów, jest najsilniejszym bodźcem utrzymania status quo. Nie muszę chyba tłumaczyć dalej, wystarczy że podam tylko przykład głosowania posłów Polskiego Stronnictwa Ludowego. Egoizm jest powszechną ludzką cechą. Każdy z nas ma go trochę mniej lub więcej, ale ma każdy. Dlaczego więc poseł nie miałby go mieć?! Może poseł powinien mieć go mniej niż inni, ale tak niestety nie jest.
No i przechodzimy do kolejnego punktu, a mianowicie pojęcia honor, całkowicie nieznanego w demokracji. Kiedyś, dawno …dawno temu, honor był najważniejszą cechą człowieka, o ludziach władzy nie wspominając. Ludzie ginęli wręcz za: Boga, Honor i Ojczyznę. Minęły lata, setki lat, i pojęcie to należy do gatunku, który wyginął. Gdyby bohaterowie podsłuchanych rozmów lub owych 237 „wiernych poddanych” premiera miało choć odrobinę honoru mielibyśmy zgoła odmienną sytuację, odmienne standardy życia politycznego, i nie tylko politycznego. No, ale nie ma tak dobrze, mamy „umiłowaną” demokrację, gdzie większość (obojętnie jaka ona jest) dyktuje warunki mniejszości.
Były prezydent USA Thomas Jefferson rzekł kiedyś: „demokracja to nic innego, jak rządy motłochu”. Niemal codziennie włączam telewizor i stwierdzam, że od ponad 200 lat słowa te są jak najbardziej aktualne.
Foto: Wikimedia Commons