Dziewięć etapów Tour de France za nami. W tym czasie na trasie działo się dosłownie wszystko – słońce, ulewy, latające parasolki, liczne kraksy i finisze, o których decydowały milimetry. W całym tym sportowo – naturalnym bałaganie nie zabrakło polskich akcentów. Zarówno tych radosnych, jak i smutnych.
Dopiero pierwszy tydzień za nami, a w peletonie nastąpiła już taka selekcja, że w walce o końcowy triumf liczy się już tylko czwórka zawodników. Froome, Aru, Bardet i Uran mieszczą się w granicach minuty straty. Mając na uwadze fakt, że królewski etap jest już za zawodnikami, to właśnie wspomnieni wyżej kolarze mają wg mnie największe szanse na zwycięstwo. Ale zacznijmy od początku.
Tour de Sky i toruński czołg
Czytaj także: Kwiatek, Majka i tęczowe gruchy - co zapamiętamy z TdF ?
Od samego Dusseldorfu obserwujemy pokaz siły ekipy Sky. „Niebiańscy” po raz kolejny udowadniają, że cały sezon podporządkowują pod francuski wyścig, a w składzie nie mają żadnego słabego ogniwa. Żółta koszulka należy do Sky od pierwszego etapu, kiedy to w czołowej dziesiątce zameldowało się aż czterech kolarzy tej ekipy.
Dominacja ta została potwierdzona także na pierwszym pagórkowatym odcinku piątego dnia rywalizacji. To właśnie w drodze do La Planche des belles filles mogliśmy podziwiać jak Michał Kwiatkowski przeprowadza selekcję w peletonie. Wychowanek toruńskiego Pacificu wykonywał olbrzymią pracę na rzecz Froome’a, która zaowocowała zdobyciem pozycji lidera. „Kwiato” na tegorocznym tourze jest w wielkiej formie i to właśnie on w decydujących momentach nadaje tempo i rozrywa peleton. Nie inaczej było w sobotę i niedzielę, gdzie z przyjemnością oglądało się to, w jaki sposób pokonywał kolejne zniesienia. Toruński czołg wykonuje więc zadania taktyczne w stu procentach. Oby tak dalej!
Póki co, Sky prowadzi zarówno w klasyfikacji indywidualnej, jak i drużynowej. Jednak przewaga Froome’a nad drugim Aru wynosi tylko czternaście sekund. Włoch stał się więc głównym rywalem Brytyjczyka w drodze po czwarty triumf w Wielkiej Pętli.
Milimetry Kittela i dramat Sagana
O ile etapy górskie przyniosły nam wiele emocji, to z odcinkami dedykowanymi sprinterom było już różnie. Zazwyczaj jedyne emocje budził ostatni kilometr. Najwięcej mówi się o dwóch etapach. Pierwszy finisz, który podzielił kolarski świat, miał miejsce podczas czwartego etapu. To właśnie tego dnia doszło do dyskwalifikacji mistrza świata, Petera Sagana. Słowak został uznany winnym upadku Marka Cavendisha i wyrzucony z wyścigu. Jak się później okazało, Sagan nie miał zbyt wiele wspólnego z upadkiem Brytyjczyka. Sędziowie podtrzymali jednak swoją decyzję i Słowak zakończył w ten sposób przygodę z Wielką Pętlą. Natomiast agresywna jazda Arnauda Demare nie przykuła uwagi sędziów w żadnym z trzech kolejnych etapów.
Dwa dni później byliśmy natomiast świadkami jednego z najbardziej wyrównanych finiszów w historii Wielkiej Pętli. Głównymi twórcami widowiska okazali się Marcel Kittel oraz Edvald Boasson Hagen. Kolarze szli łeb w łeb, a o końcowej kolejności musiał zadecydować fotofinisz. Jak pokazuje poniższy obrazek, różnica była nie do dostrzeżenia gołym okiem.
Dzięki nowoczesnej aparaturze udało się wyłonić zwycięzcę. Okazało się, że Marcel Kittel był szybszy od Hagena o 0,003s, czyli 5 mm! Wolę nie wiedzieć, co czuł po ogłoszeniu werdyktu pokonany Norweg. Na innych płaskich etapach nie było tak emocjonująco, no chyba że po drodze szalała jakaś parasolka.
Królewska rzeźnia
Niedzielny etap okrzyknięto królewskim już na prezentacji trasy tegorocznego wyścigu. To tutaj miały w dużej mierze rozstrzygnąć się losy żółtej koszulki. No i udało się, ale chyba nie o taki sukces chodziło organizatorom. W trakcie dziewiątego etapu ucierpiało aż dwunastu kolarzy. Wśród nich było wielu faworytów, m.in. Richie Porte i Dan Martin. Upadek Tasmańczyka zakończył się złamanym obojczykiem i panewką stawu biodrowego. Martin natomiast, pomimo dwukrotnego upadku zdołał ukończyć etap z niedużą stratą do Froome’a i Aru. Po etapie kask Irlandczyka prezentował się w następujący sposób.
Niedziela miała też należeć do Rafała Majki. Polak do tej pory prezentował się bardzo dobrze. W klasyfikacji generalnej zajmował 10. Miejsce i tracił do lidera tylko minutę i jedną sekundę. W dodatku sobotni etap ukończył na ósmej pozycji, co jeszcze bardziej rozgrzało umysły polskich kibiców. Niestety, kolarstwo to sport, który szybko weryfikuje plany zawodników. Majka przewrócił się na zjeździe, a wraz z nim ucierpiał dotychczasowy wicelider wyścigu, Geraint Thomas. Walijczyk złamał obojczyk i musiał wycofać się z Wielkiej Pętli, przez co nie ukończył w tym sezonie drugiego wielkiego touru. Thomas nie krył rozczarowania, a za upadek winił naszego zawodnika. Oskarżenia kolarza Sky wydają się bardzo absurdalne. Majka nie spowodował jego upadku bezpośrednio, podobnych sytuacji w niedzielę było kilka. Polak ostatecznie kontynuował jazdę, ale silne otarcia i stłuczenia pozbawiły go szans na dobry wynik w klasyfikacji generalnej. W ukończeniu etapu liderowi Bory Hansgrohe pomógł… Michał Kwiatkowski, który po wykonaniu pracy na rzecz swojego lidera, poczekał na Majkę i bezpiecznie dowiózł go do mety. Wielka klasa i piękny gest mistrza świata został dostrzeżony nie tylko przez kibiców i dziennikarzy, ale i samego Froome’a.
Rafał Majka wraz z zespołem podjął w poniedziałek decyzję o wycofaniu się z wyścigu. Team Bora – Hansgrohe stracił więc swojego drugiego lidera.
UPDATE: @majkaformal out of @LeTour more here: https://t.co/RqgWnnqBe2#BORAhansgrohe #TDF2017 pic.twitter.com/Y7DlIR3F2V
— BORA – hansgrohe (@BORAhansgrohe) 10 lipca 2017
Co nas czeka w drugim tygodniu?
Po dwóch płaskich etapach przyjdzie czas na kolejne wspinaczki. Tam toruńskiemu czołgowi spróbuje zapewne przeciwstawić się Fabio Aru. Włoch, jeśli marzy o końcowym triumfie, musi uzyskać przewagę nad Froomem przed kolejną jazdą indywidualną na czas. Następny tydzień zapowiada się więc bardzo emocjonująco. Mam jednak nadzieję, że limit pecha i kraks został już wyczerpany. Niech karawana bezpiecznie jedzie dalej!