Kiedy wypowiadamy się w mediach zazwyczaj pojawia się fala agresywnych komentarzy. Z agresją spotykamy się też poza szpitalem. Podczas organizowanej przez nas akcji promowania szczepień mężczyzna słownie i fizycznie zaatakował dwie pielęgniarki – opowiada PAP.PL dr Artur Nahorecki kierownik Oddziału Covidowego ZOZ w Bolesławcu.
PAP.PL: Prof. Krzysztof Simon, członek Rady Medycznej przy premierze wyznał niedawno, że mierzy się z ogromną falą hejtu, którego doświadcza ze strony antyszczepionkowców. Zdradził, że grożono mu śmiercią i w związku z tym przyznano mu policyjną ochronę. Czy pan i pana zespół doświadczacie takich ataków?
Dr Artur Nahorecki: – Jeżeli chodzi o pacjentów, to raczej do tego nie dochodzi. Osoby, które trafiają do szpitala czują, że są chore, więc inaczej podchodzą do tematu epidemii. Natomiast faktycznie, kiedy wypowiadamy się w mediach, w komentarzach pod materiałem zazwyczaj pojawia się fala agresywnych komentarzy. A przecież nikogo do niczego nie zmuszamy. Opowiadamy tylko o bieżącej sytuacji epidemicznej.
Z agresją spotykamy się za to poza szpitalem. Przez jakiś czas organizowaliśmy w różnych miejscowościach na terenie Dolnego Śląska tzw. białe soboty, czyli akcje mające na celu promowanie szczepień. Do jednego z takich punktów w Gryfowie Śląskim przyszedł mężczyzna, który najpierw próbował podburzać zgromadzonych ludzi, a następnie napadł na przebywające tam pracownice. Dwie pielęgniarki zostały słownie i fizycznie zaatakowane. Na miejsce została wezwana policja. Jedna z napadniętych kobiet, już po zdarzeniu, otrzymywała pogróżki na Facebooku. Mężczyzna groził między innymi „że ją znajdzie”. Była to dość poważna sytuacja i również została zgłoszona organom ścigania. W następstwie, kolejne „białe soboty” były organizowane w obstawie straży miejskiej i policji.
PAP.PL: Często spotyka się pan z uszczypliwościami ze strony osób niewierzących w pandemię?
A.N.: – Takie wypowiedzi zdarzają się bardzo często. Sami zaczęliśmy z tego żartować i wchodząc do szpitala śmiejemy się, że właściwie nie wiadomo, po co tu jesteśmy, bo przecież wirusa nie ma. Zaskakujące jest to, że takie głosy słychać również wśród osób znajomych. Pytają mnie „jak to jest naprawdę?”, „wiemy, co mówisz na co dzień, ale jak to jest w tym szpitalu?”, „jest w ogóle ta pandemia?”. Niedowiarków jest pełno. Nie jest to częste, ale również niektórzy lekarze poddają w wątpliwość skalę epidemii. Pacjenci covidowi trafiają na oddziały stworzone do walki z pandemią, więc część personelu medycznego zwyczajnie się z tymi najcięższymi przebiegami nie spotyka.
PAP.PL: Czy szczepienia dla medyków powinny być obowiązkowe?
A.N.: – Jak najbardziej. Niejednokrotnie zdarzają się sytuacje, w których osoba niezaszczepiona jest nosicielem wirusa. Szpitale to duże instytucje, zatrudniające setki, a nawet tysiące osób. W takich dużych firmach, przy bardzo częstym kontakcie, szczególnie łatwo o zakażenie. Uważam, że we wszystkich miejscach, w których pracuje się w skupisku, szczepienia powinny być obowiązkowe.
Medycy, jako osoby odpowiedzialne za zdrowie społeczeństwa, powinni podejść do tego wyjątkowo poważnie. Przepisy powinny być jasne i rygorystycznie przestrzegane. Nie możemy myśleć tylko o sobie. Część osób zapomina o tym, że przebieg ich choroby może być zupełnie inny niż u kogoś innego. W szpitalu leżą ludzie chorzy, z obniżoną odpornością i to ich dobro powinniśmy, jako medycy, stawiać na pierwszym miejscu.
PAP.PL: Jacy pacjenci leżą u pana na oddziale?
A.N.: – W tej chwili mamy na oddziale około 30 osób, z czego pięć pod respiratorami. Średnia wieku to około 50 lat. Ponad 95 procent pacjentów to osoby niezaszczepione. Jeśli chodzi o osoby wymagające tlenoterapii, to obecnie tylko jedna z nich jest zaszczepiona.
PAP.PL: Pytał pan pacjentów, dlaczego się nie zaszczepili? Co wpłynęło na ich decyzję?
A.N.: – Tak, zadajemy to pytanie większości osób, które do nas trafiają. Dlaczego się nie szczepiły i czy będą chciały się zaszczepić po przechorowaniu wirusa. Do najczęstszych odpowiedzi należy „rodzina podpowiadała, żeby się nie szczepić” i „a jakoś nie chciałem”. Zawsze jednak widać pojawiające się na twarzy pacjenta zmieszanie. Nie spotkałem się z sytuacją, w której decyzja o nieszczepieniu się była efektem konsultacji ze specjalistą. To są zazwyczaj decyzje podejmowane całą rodziną. Kiedy pytamy pacjentów, czy ponownie podjęliby taką decyzje, większość mówi, że absolutnie nie. W szczególności osoby, które odczuwają duszności i wymagają wspomagania oddechu deklarują, że po wyjściu ze szpitala przyjmą szczepionkę.
PAP.PL: Jak ci niechętni szczepieniom bliscy pacjentów podchodzą do ich choroby? Czy zmieniają nastawienie widząc, jak męczą się ich matki, ojcowie czy dziadkowie?
A. N.: – Refleksja raczej nie następuje. Pomimo tego, że na oddziale leży na przykład oboje dziadków, bo trafiają do nas również małżeństwa, to pozostali członkowie rodziny dalej obstają przy swoim. Uważają, że szczepionka niczego by nie zmieniła. Ja jestem daleki od pouczania, czy oceniania takich osób. Natomiast staram się w sposób merytoryczny wyjaśnić, jakby to mogło być, gdyby szczepionka została przyjęta. Niestety zazwyczaj moje argumenty nie docierają do osób, które taką decyzję podjęły wcześniej.
PAP.PL: Zdarzają się w związku z tym ostrzejsze wymiany zdań z rodzinami pacjentów?
A. N.: – Ostatnio mieliśmy na oddziale starszą panią, której niestety nie udało się uratować. Wiedzieliśmy, że pacjentka się nie zaszczepiła, bo tak podpowiedziała jej rodzina. Zapytaliśmy po fakcie, dlaczego podjęli taką decyzje, skoro ryzyko dla osób starszych jest bardzo wysokie, a przebieg choroby jest często bardzo ciężki. Bardzo poirytowana wnuczka tej pani odpowiedziała, że to są ich własne rodzinne decyzje i nie będą się przed nikim tłumaczyć. Dodała też, że nawet, jeśli babcia byłaby zaszczepiona, przebieg byłby taki sam i niczego by to nie zmieniło.
PAP.PL: Większość jednak deklaruje, że po przechorowaniu się zaszczepi.
A.N.: – Tak, powiedziałbym, że około 80 proc. zapowiada, że się zaszczepi. Zdarzają się jednak bardzo „oporne” przypadki. Część pacjentów uważa, że skoro raz przechorowali Covid, to znaczy, że już się uodpornili. Niestety to tak nie działa, to że raz się przejdzie przez chorobę „suchą stopą”, nie znaczy, że zawsze tak będzie.
PAP.PL: Zdarzyło się panu leczyć osobę, która pomimo pobytu w szpitalu ze zdiagnozowanym koronawirusem, nadal uważała, że wirus nie istnieje?
A.N.: – Tak, mieliśmy ostatnio pacjenta, który był przedstawicielem ruchu antyszczepionkowego. Cały okres jego pobytu w szpitalu, a był u nas tydzień, był pełen napięcia. Uważał, że wmawiamy mu chorobę. Pytaliśmy „W takim razie, dlaczego pan jest w szpitalu? Przecież sam się pan zgłosił na Oddział Ratunkowy”. Odpowiadał, że owszem zgłosił się sam, bo źle się poczuł i na pewno coś mu zaszkodziło. Z oburzeniem mówił, że robimy z niego chorego zakaźnego i jeszcze nakładamy mu izolację. Do samego końca był przekonany, że pandemia to bzdura, a wirus nie istnieje. Ostatecznie wypisał się ze szpitala na własne żądanie.
PAP.PL: Swego czasu prof. Anna Piekarska, członkini Rady Medycznej przy premierze przedstawiła pomysł, by osoby, które nie zaszczepiły się przeciw koronawirusowi, płaciły za swoje leczenie. Jak pan odnosi się do tej propozycji?
A.N.: – Rozumiem tok myślenia pani profesor. Natomiast to samo moglibyśmy zaproponować w kontekście leczenia alkoholików lub innych osób, które na własne życzenie doprowadziły się do złego stanu zdrowia. Jednak służba zdrowia w Polsce jest bezpłatna i moim zdaniem to powinno dotyczyć wszystkich. To, co nam pozostaje, to edukować, wyjaśniać i tłumaczyć. Pobieranie opłat za leczenie chorych nie ma większego sensu, jest niezgodne z polskim prawem i moją wewnętrzną etyką.
PAP.PL: Tyle, że alkoholik nie zagraża innym, o ile oczywiście nie mówimy o skrajnych sytuacjach, jak prowadzenie po pijanemu albo przemoc. Tymczasem osoby, które zaszczepić się nie chcą, decydują nie tylko o sobie, ale też o innych.
A.N.: – Myślę, że to można rozwiązać w inny sposób. Niekoniecznie zmuszając takie osoby do opłacania leczenia, bo już sama choroba będzie dla nich wystarczającą karą. Uważam, że należałoby wprowadzić szereg obostrzeń dla niezaszczepionych, tak jak to ma miejsce we Francji czy USA. Bez certyfikatu szczepienia nie można tam wejść do pewnych miejsc, właśnie dlatego, żeby nie narażać innych.
Rozmawiała Daria Al Shehabi-Krotoska (PAP.PL)