Śmierć 34-letniego Bartka po interwencji policji nadal wywołuje wiele kontrowersji. Tamtejszy szpital podważa ustalenia podane w komunikacie policji. Przedstawiciele placówki przekonują, że ratownicy przywieźli mężczyznę, gdy ten już nie żył.
Przypomnijmy, że opisywana interwencja miała miejsce w piątek, 6 sierpnia. Tego dnia lubińscy policjanci otrzymali zgłoszenie od matki 32-latka, która poinformowała o agresywnym zachowaniu. Z relacji kobiety wynikało, że jej syn może być pod wpływem narkotyków.
Funkcjonariusze dotarli na miejsce. „We wskazanym miejscu policjanci zastali agresywnego mężczyznę, którego próbowali uspokoić i wylegitymować. Ten jednak nie reagował na polecenia, był bardzo agresywny i niezwykle pobudzony” – czytamy w komunikacie policjantów.
Szpital podważa wersję policji
Po interwencji mężczyznę przewieziono do szpitala. Z relacji funkcjonariuszy wynika, że 32-latek zmarł po ok. 2 godzinach od podjęcia interwencji. Tymczasem szpital twierdzi, że mężczyzna nie żył już, gdy trafił do placówki.
„Od lekarzy, którzy byli wtedy na dyżurze wiem, że mężczyzna przyjechał do nas martwy” – powiedział „Faktowi” Mariusz Misiuna, członek zarządu Regionalnego Centrum Zdrowia w Lubinie.
Czytaj także: Nowe odkrycie pokazuje, dlaczego Covid-19 uszkadza płuca
W rozmowie z „Faktem” jeden z członków rodziny zmarłego Bartka potwierdził też, że mężczyzna miał problemy z narkotykami. „Nie pierwszy raz tak się zachowywał, miał problemy, był uzależniony. Próbowaliśmy mu pomóc, by trafił gdzieś, ale zawsze go odsyłali do domu” – powiedział.
Źr. Fakt; wp.pl; wmeritum.pl