Mateusz Morawiecki był gościem honorowym podczas Pielgrzymki Rodziny Radia Maryja, która 8 lipca przybyła na Jasną Górę. Premier przemawiając do jej uczestników nawiązał do sienkiewiczowskiego opisu obrony Częstochowy i przedstawił Polskę jako broniącą się twierdzę. Jego wystąpienie zirytowało dziennikarza Szymona Hołownię.
„Nie wiem, czy ktoś kto to już dziś z katostrony powiedział głośno, jeśli tak – to sorry, ale ja też powiem. Ależ oczywiście, że do kościoła może przyjść każdy. Prostytutka, dziennikarz, prezydent, rzeźnik i przedszkolanka – każdy ma prawo czuć się tu, jak u siebie w domu. Nie zapominając, rzecz jasna, że jest to również dom innych. A przede wszystkim Boga, który (patrz historia z wywracaniem straganów) chyba nie bardzo lubi być traktowany jak scenografia dla różnych sprzedawców cudów na kijaszku” – rozpoczął swój wpis Hołownia.
„To wspaniałe, że premier rządu, chrześcijanin jak ty i ja, chodzi do kościoła. To jednak ciężka patologia, gdy premier – jako premier – w tym kościele przemawia. Premier, prezydent, minister, poseł, sprzedawca wycieczek, akwizytor śmiejżelków. Morawiecki, Komorowski, ludowiec czy kukizowiec, nie ma znaczenia. Bo w polityce partyjnej – a taką mamy i kochamy – polityk to zawsze sprzedawca. I w kościele nie głosi kerygmatu, a przemawia do elektoratu. Głosi nie Zmartwychwstałego, a swoją partię, jej ideologię i siebie. A ja idąc na Eucharystię, idę do Jezusa, nie do salonu sprzedaży, na partyjny event, na państwowe akademie. Świat nim nie jest (a szkoda), ale tu jest rezerwat Ewangelii” – dodał wyraźnie poirytowany zaistniałą sytuacją.
Czytaj także: O Polkach i śniadych książętach, moim zdaniem
Hołownia uważa, że niektórzy przedstawiciele Kościoła Katolickiego „nie mogą się oprzeć przed myślą, że ołtarz to ich prywatne ranczo, na które mogą zaprosić bohaterów swoich ulubionych seriali, zrobić sobie z Eucharystii domówkę dla fanów”.
„Idąc do kościoła – któregokolwiek, gdziekolwiek – nie chcę się zastanawiać, czy akurat dziś spotkam tam politycznego domokrążcę, wpadnę w pole rażenia nawiedzonego kibola (nawet jeśli ubrał sutannę). Czy dajmy na to gościa z truchłem jakiegoś stworzenia, przekonanego, że Dobra Nowina (którą Jezus nakazał głosić „całemu stworzeniu”), nakazuje zabijać lisy i przynosić je Panu i On się wtedy cieszy, bo nic go tak nie cieszy jak dobrze strzelony, martwy lisek (On jest takim miłośnikiem życia, że tylko przez przypadek tych lisów od razu nie stworzył martwych). Bo ja na przykład wolę lisy żywe i widok takich umajonych truchełek w kościele obraża moje uczucia religijne bardziej niż siedem Nergali, bo nie szydzi z Ewangelii, co ją wypacza” – tłumaczy dziennikarz.
Hołownia ubolewa, iż „nikt nie stawia granic tym profanacjom”. Dodaje również, że nie dziwi się ludziom, którzy widząc herezje rezygnują z uczestnictwa w życiu Kościoła Katolickiego. „Ja nie rezygnuję, bo na szczęście znam w nim miejsca, w których serwowana jest czysta Ewangelia, dam sobie radę. Tylko ludzi mi szkoda i Kościoła mi szkoda. Bo Kościół – tysięczny raz to piszę – który bierze ślub z jakąś partią zostaje wdową po następnych wyborach (albo po jeszcze następnych, to nie ma znaczenia” – uważa.