„Nic się nie stało!” – ileż razy po przegranych, często frajersko, meczach naszej kadry wkurzałem się na setki niedzielnych kibiców wykrzykujących ten oklepany tekst… Po wczorajszym meczu uważam jednak, że każdy, nawet najbardziej wybredny z polskich fanów futbolu może śmiało krzyknąć: „Polacy, nic się nie stało!”
Nie byłem optymistą przed tym meczem. W rozmowach ze znajomymi liczyłem po cichu na punkt po zamurowaniu bramki i liczeniu na indolencję strzelecką Niemców (kiedyś na Mundialu podobny plan taktyczny niemal udał się trenerowi Janasowi). Po czwartkowym pojedynku Holandii z Islandią moja nadzieja zaczęła się tlić mocniej, pomyślałem sobie: „Może i nam się uda”. Liczyłem, że któryś z niemieckich asów dozna kontuzji, złapie głupią czerwoną kartkę, czy też może będzie miał słabszy dzień: w końcu taki na przykład Goetze od dawna jest pod formą. Skłamałbym jednak mówiąc, że do momentu pierwszego gwizdka włoskiego sędziego uważałem, że jesteśmy w stanie zagrać z mistrzami świata jak równy z równym i to w wypadku gdy Niemcy będą w gazie.
Zostaje tylko posypać głowę popiołem, tak bardzo się pomyliłem! Nasi gracze od początku ruszyli bez respektu dla wyżej notowanego przeciwnika, jakby pamiętając, że w końcu w Warszawie to my byliśmy lepsi, a nie oni, wielkie gwiazdy światowego futbolu z takimi nazwiskami jak Mueller, Ozil, Goetze, Neuer, Boateng, Kroos i wielu, wielu innych artystów piłki nożnej. Okazało się, że nie taki diabeł ( a w tym wypadku Niemiec) straszny jak go malują. Nawet dwa dość niesprawiedliwie stracone gole (nie ma co znęcać się nad Piszczkiem, który dwa razy się zdrzemnął przy kryciu – widać, że bez regularnej gry, nawet najlepsi obrońcy są dalecy od mitycznego „international level”) nie załamały naszych! Na skrzydle szalał Kamil Grosicki – ostatni raz tak mobilnego, szybkiego i aktywnego „Grosika” widziałem pięć lat temu w barwach Jagiellonii. Nie będzie przesady gdy stwierdzę, że wczoraj, mając przeciwko sobie Cana czy Boatenga, był równie swobodny i pewny siebie, jak wtedy, gdy kręcił obrońcami… Zagłębia Lubin czy Ruchu Chorzów. Naprawdę, nie było widać różnicy. Tak dobrego meczu Kamila w kadrze nie pamiętam. I chyba on sam nie pamięta. A asysta przy golu Lewandowskiego… Palce lizać, niemal jak na konsoli.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
No właśnie… Lewy. Ile to on się nasłuchał skarg internetowych „ekspertów”, że strzela tylko dla Niemców, że kadrę sobie olewa (chociaż naprawdę nie pamiętam, aby opuścił jakikolwiek ważny mecz od czasów trenera Smudy), że mu nie zależy, a opaska kapitańska tylko ciąży… Nawet hat-trick z Gruzinami wielu nie przekonał, no bo to tylko Gruzini (nawiasem mówiąc, Szkoci do wczoraj też tak pewnie myśleli…). Żeby nie było: Lewandowski nie zagrał wczoraj wielkiego meczu, ot solidna siódemka w dziesięciopunktowej skali. Kto pamięta jego pojedynki w Lidze Mistrzów czy Bundeslidze, mógł kręcić nosem, ale… Udowodnił wszystkim, że jest prawdziwym liderem tej drużyny, że walczy o każdą piłkę, stara się brać odpowiedzialność na siebie (to bardzo ważne, skoro w środku pola nie mamy typowego kreatora gry!) i nawet dwie zmarnowane sytuacje w końcówce pierwszej połowy nie mogą zmienić opinii o wczorajszej grze gwiazdora Bayernu. Zawiódł z kolei nieco Arek Milik, przez 99 procent czasu gry kompletnie niewidoczny, jednak o jego klasie niech świadczy piękny, mierzony przerzut do Grosickiego przy golu, czy prostopadłe podanie, po którym Lewandowski oddał strzał, wybroniony z największym trudem przez Neuera. Faktem faktów, mamy dwóch światowej klasy napastników i nie ma w tych słowach cienia przesady.
Kogo jeszcze należy wyróżnić? Oczywiście „profesora” Glika, rządzącego w środku pola Krychowiaka (skończy w Realu bądź Barcelonie, zobaczycie!), a także Rybusa, który dotąd był średnim skrzydłowym, a wczoraj, a także w czerwcu z Gruzją, udowodnił, że ma zadatki na bardzo klasowego lewego obrońcę! Zero respektu dla hasających po skrzydłach gwiazd Bundesligi, pewność w obronie i próby (nie zawsze udane) inicjowania akcji ofensywnych – to mi się podoba, o to chodzi! Na minus oczywiście Piszczek (jego zmiennik Olkowski niewiele lepszy, niestety…), chociaż jestem dziwnie spokojny, ze gdy ten piłkarz upora się z kontuzjami i odzyska miejsce w składzie Borussii (a wydaje się to być tylko kwestią czasu) znowu będzie filarem kadry i przestanie kryć na radar. Pamiętajmy też o fakcie, że kilku kadrowiczów ma za sobą perturbacje klubowe i jeszcze nie zagrało meczu ligowego (Szukała, Błaszczykowski, Peszko) – za miesiąc, w decydujących starciach, będą dużo lepiej ograni!
Reasumując- pojedziemy do tej Francji! W poniedziałek inny wynik niż pogrom Gibraltaru nie wchodzi w grę, a w październiku jestem przekonany, że zarówno Szkotom, jak i Irlandczykom pokażemy miejsce w szeregu i pierwsza, bądź druga pozycja w grupie D będzie nasza. Wreszcie mamy drużynę, która nie tylko posiada indywidualności, ale także funkcjonuje jako zespół. No i mamy drużynę, w której naprawdę dobrzy zawodnicy muszą siedzieć na ławce (chyba każdy selekcjoner Europejski zazdrości Adamowi Nawałce dylematu: na bramkę postawić Fabiańskiego, Szczęsnego czy może Boruca?). Ta drużyna naprawdę ma coś w sobie! Wiem, że to samo mówiono o dawnych kadrach Engela, Janasa czy Beenhakkera, ale wierzę- i apeluję do Czytelników o podzielenie tej wiary- że tym razem będzie inaczej i na wielkim turnieju pokażemy się z dobrej strony!
A na zakończenie: Panowie, dzięki za emocje, brawa za walkę, w poniedziałek golimy Gibraltar, a w październiku bukujemy bilety do Francji!