O Mszy trydenckiej i uczęszczających na nią katolikach mówi dla wMeritum.pl, prezes Centrum Kultury i Tradycji Wiedeń 1683, Arkadiusz Robaczewski.
Dawid Florczak: Kim jest tradycyjny katolik?
Arkadiusz Robaczewski: Każdy katolik, jeśli zachowuje swój katolicyzm, jest „katolikiem tradycyjnym”. Bowiem na treść naszej wiary składa się Objawienie i to, co przekazała nam Tradycja! Dlatego nie można być katolikiem „nie-tradycyjnym”.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Rozumiem. Jednak w rzeczywistości występuje pewne zróżnicowanie. Chodzi mi o to, że jedni katolicy uczęszczają na Msze „nowe”, a inni na „stare”.
Owszem, taki podział we współczesnym Kościele ma miejsce. I jeśli by w tym miejscu szukać czegoś, co jest właściwe katolikowi tradycyjnemu, to trzeba by wskazać na kilka rzeczy. Jedne są mniej istotne. Inne należy potraktować z większa powagą. Ale po kolei.
Najbardziej rzucająca się w oczy różnica, jak trafnie pan zauważył, to Msza i liturgia. Chodzimy rzeczywiście na Mszę św. po łacinie i tyłem do ludzi, i przez to nic nie rozumiemy (śmiech). Tak postrzega się Mszę świętą w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego [Msza trydencka – przyp. D.F.] i tak się powszechnie mówi o tzw. tradsach. Prawda jest jednak inna. Sądzę, że o wiele bogatsza. Wystarczy, że zamiast mówić, że ksiądz stoi tyłem do ludzi, powiemy, że kapłan i wierni są razem zwróceni w tym samym kierunku – ku Panu Bogu.
Dalej, pozostając przy samej Mszy św., to co uderza tych, którzy się na niej znajdą, to powaga i skupienie. Przychodzi się ze świata pełnego zgiełku, dźwięków, pośpiechu, chaosu. W liturgii zaś następuje zmiana na ciszę, skupienie, misterium, uporządkowanie. To jest to, co się najpierw narzuca. Potem w tej odmienności wobec świata odkrywa się nagle, albo po dłuższym czasie, że mamy do czynienia z niezwykłą rzeczywistością. Ewidentnie pochodzi ona nie z tego świata, przerasta nas nieskończenie. Ta liturgia w sposób doskonały wyraża rzeczywistość, której jest uobecnieniem: Ofiarowanie się Syna, Ojcu, za grzechy wszystkich ludzi i pokonanie śmierci, Zmartwychwstanie.
Tradycyjni katolicy takiej Mszy szukają, z taką Eucharystią wiążą swoja obecność w Kościele. Przez nią ożywiają swą wiarę i umacniają religijność.
W takim razie „nowa” Msza jest gorsza?
Ojciec św. Benedykt XVI w motu proprio Summorum Pontificum [list papieża Benedykta XVI o charakterze dekretu – przyp. D.F.] powiedział, że „stara” i „nowa” Msza to dwie formy tego samego rytu rzymskiego i tego trzeba się trzeba trzymać. W ostatnich dziesięcioleciach starszy ryt praktycznie nie funkcjonował w Kościele. Nawet miał, nieoficjalnie, status zakazanego.
Po dokumencie Benedykta XVI sytuacja się zmieniła. Msza trydencka, wywodząca się od pierwszych sakramentarzy Kościoła, powraca do głównego nurtu. Jesteśmy świadkami wydarzeń, które jeszcze kilka lat temu były nie do pomyślenia. „Starą” Mszę odprawiają kardynałowie w rzymskich bazylikach i biskupi na całym świecie. Zgromadzenia, w których celebruje się to nabożeństwo, przezywają powolny, ale zauważalny renesans. Przybywa młodych księży, którzy z zapałem uczą się tej Mszy, odprawiają ją i z niej czynią centrum swego kapłaństwa.
Na pewno wartością starego rytu jest to, że wiemy o nim, iż w dziejach Kościoła przynosił dobre owoce. Msza trydencka rodziła świętych, usprawniała do walki o obecność prawa Chrystusowego w świecie. Jeśli można tak powiedzieć jest to Eucharystia gwarantowana historią Kościoła i świętymi, których w ciągu wielu wieków zrodziła. Liturgia ta, gdy się do niej podchodzi w postawie uczciwości, nie budzi teologicznych zastrzeżeń.
Czy jedynym wyróżnikiem katolików Tradycji łacińskiej jest inna Msza Święta?
Na tradycyjne nabożeństwo. uczęszczają różni ludzie. Znajdują się na niej młodzi, starzy, wykształceni i bez wykształcenia, rodziny z dziećmi i samotni. Wspomniałem wyżej, że tradycyjni katolicy poprzez Mszę Trydencką umacniają swoją religijność. To rodzi z kolei pewną obyczajowości,. Sposób życia na co dzień. Można tu wspomnieć choćby rzecz drobną i szczegółową, czyli. poste w tzw. Suche Dni. Występują one cztery razy w roku. Nie wiem, dlaczego dzisiaj się tego w ogóle nie praktykuje. A jest to post mający swe teologiczne i pastoralne uzasadnienie. W szczególności odnosi się on do czasów niepohamowanej konsumpcji i rugowania ducha ofiary z życia, także u katolików. Takich praktyk, zmieniających codzienność, jest całkiem sporo.
Jest też wyraźnie zauważalny szacunek wobec tomistycznej kultury teologicznej i integralnego, czyli branego w całości, nauczania Kościoła. Tradycjonaliści chętnie sięgają do dokumentów starszych niż te z czasów ostatniego Soboru. W dzisiejszym dyskursie czas sprzed Vaticanum II [Sobór Watykański II – przyp. D.F.] jest traktowany, delikatnie mówiąc, nieco po macoszemu, jakby zapomniany.
Inna zauważalna rzecz, to pośród rodzin tradycyjnych – otwarcie na życie. Rodziny mają zwykle więcej niż trójkę dzieci. Tutaj często jesteśmy porównywani do neokatechumenatu, który też słynie z ograniczonej tylko Bożą opatrznością, dzietności.
W czasie pontyfikatu Benedykta XVI można było odnieść wrażenie, że nastały dobre czasy dla powracających do Tradycji. Czy z dzisiejszego punktu widzenia można powiedzieć, że tradycjonalizm w Kościele czeka świetlana przyszłość?
Przyszłość Kościoła należy do Tradycji. Trzeba powrócić do ciągłości doktrynalnej i liturgicznej. Zadomowiła się bowiem w Kościele, w formacji teologicznej, w duszpasterstwie – podkreślał ten fakt bardzo mocno Benedykt XVI – hermeneutyka zerwania. Powrót do Tradycji nie oznacza jednak trwania w skostnieniu lub kurczowym przywiązaniu do akcydentalnych rozstrzygnięć z dawnych epok. To Tradycja, czyli ciągłe przekazywanie depozytu Kościoła, żywej wiary, żywej liturgii, nadaje Kościołowi dynamizm. Warunkiem przyszłego dynamizmu Kościoła z jego ortodoksją, z jego surowymi, ale otwierającymi człowieka na łaskę Bożą wymaganiami moralnymi, z jego wspaniałością liturgii, która unaocznia w tym pełnym szpetoty świecie piękno Bożej rzeczywistości – jest zdecydowany powrót do Tradycji.
Czy bycie tradycyjnym katolikiem równa się byciu członkiem Bractwa św. Piusa X?
Bractwu św. Piusa X zawdzięczamy bardzo wiele, jeśli chodzi o przetrwanie Tradycji w trudnych dla Kościoła latach po II Soborze Watykańskim. Na pewno na szacunek zasługuje postawa arcybiskupa Marcela Lefebvre’a. Trzeba ściągnąć z niego odium nieugiętego w swej pysze hierarchy, a spojrzeć na dramatyzm jego decyzji wyświęcenia biskupów bez zgody Stolicy Apostolskiej. Był on nieugięty, owszem, ale w służbie ortodoksji Kościoła. Dla jej zachowania i formowania, w duchu Tradycji, kapłanów poświęcił wszystko: swoje dobre imię, pozycję, względny spokój, odpoczynek, jaki mu się należał po jego wcześniejszej służbie w Kościele.
Natomiast Tradycja to nie tylko Bractwo. Było wiele mniejszych i większych wspólnot przechowujących zagrożony skarb. Nie były tak znane i głośne. W Polsce od początku lat dziewięćdziesiątych też zaczęły pojawiać się pierwsze ośrodki, w których kultywowana jest tradycyjna liturgia. W nich ludzie przyswajają sobie tradycyjną doktrynę, żyją dawną obyczajowością. Czasem powstawanie tych ośrodków wiązało się z zaciętą walką z administracją kościelną, która nie chciała respektować papieskich rozstrzygnięć. Jej przedstawiciele robili wiele, by powstrzymać pojawianie się starej Mszy. Dziś weterani tych walk wspominają je ze śmiechem. Rzeczywiście dochodziło wtedy do śmiesznych sytuacji. Na przykład kiedy przedstawiciel kurii w jednej z diecezji nakazał sporządzić listę tych, którzy chcą uczęszczać na Mszę trydencką. Potem przy wejściu sprawdzał, czy wchodzący są na zadeklarowanej liście. Takich humoresek było więcej. Dziś to na szczęście przeszłość. Choć zasadnicza zmiana nastąpiła dopiero w 2007 roku, gdy Benedykta XVI ogłosił motu proprio Summorum Pontificum. Wcześniej już powstawały świeckie stowarzyszenia wiernych, zajmujące się promocja tradycyjnej liturgii i doktryny. Mamy nie do przecenienia pracę, wykonaną przez środowisko związane z pismem Christianitas, Są różne lokalne środowiska i erygowane przez ordynariuszy duszpasterstwa. Choć sytuacja wciąż jest daleka od względnej choćby normalności, wciąż jest wiele do zrobienia.
Myślę, że środowiska tradycyjne powoli przekonują do siebie hierarchów. Biskupi i duszpasterze dostrzegają dynamizm tych środowisk. Są one lojalne wobec pasterzy, otwarte na życie, gotowe bronić Kościoła, dawać świadectwo życiem ewangelicznym. To są cechy bardzo dziś cenione w Kościele. Także atmosfera wokół tradycjonalistów powoli, ale wyraźnie, zmienia się in plus.
Zahaczył Pan o temat II Soboru Watykańskiego. Jaki stosunek do niego mają tradycyjni?
Bardzo dobrze, że Pan stawia to pytanie, bowiem wokół zagadnienia, odniesienia tradycjonalistów do Vaticanum II, narosło wiele mitów wyrażanych w sądach, które są zwyczajnie nieprawdziwe. Nie spotkałem nigdy ani jednego tradycjonalisty, który by „nie uznawał II Soboru Watykańskiego”, a tak się nas często charakteryzuje. Natomiast, owszem, każdy z nich widzi związane z Soborem problemy – i tu już dostrzegamy zróżnicowanie. Do niedawno Sobór postrzegano jako nienaruszalny dogmat. Jednak po przełomowym przemówieniu Benedykta XVI, skierowanym w grudniu 2005 roku do Kurii Rzymskiej okazało się, że o Soborze można i trzeba dyskutować. To dobrze, bo to daje szanse na rozwianie wątpliwości, które same dokumenty Soboru generują.
Cały czas pozostaje nierozstrzygniętym problem rozumienia zagadnień istotnych: stosunku do innych religii i wyznań chrześcijańskich, odniesienia do społecznego panowania Jezusa Chrystusa, rozumienia kolegialności i władzy papieża, zadań misyjnych Kościoła i last but non least spraw reformy liturgii. Problem jest poważny, i bierze się stąd, że, przynajmniej na poziomie sformułowań, występuje w tych sprawach ewidentna sprzeczność między Magisterium do czasu Vaticanum II i tym sformułowanym (pytanie o jego rangę) w czasie jego trwania i później. Pojawiają się też sformułowania, otwierające drogę do wykluczających się interpretacji. Tradycjonaliści albo domagają się wyjaśnienia tych sprzeczności, które są i nie można nad nimi przejść, od tak sobie, do porządku dziennego, albo podejmują trud do powiązania wcześniejszego Magisterium ze spornymi sformułowaniami w dokumentach soborowych i ukazania, jak mogą być rozumiane, nie przekreślając wcześniejszego nauczania. Tak czyni w ostatnim czasie Christianitas.
Tradycjonaliści zastanawiają się też, jaka jest przyczyna posoborowego kryzysu w Kościele. Fakty są takie: klasztory i seminaria opustoszały, katolickie gazety i wydawnictwa nader często rozpowszechniają nauczanie, które trudno uznać za katolickie, biskupi otwarcie sprzeciwiają się papieżom. Czy na ten stan rzeczy ma wpływ sam II Sobór Watykański, czy tylko błędna interpretacja jego pism, dokumentów i przesłania? Jeśli dajemy odpowiedź twierdzącą na drugie pytanie, to dlaczego aż tak błędna interpretacja była możliwa? To są pytania, które trzeba stawiać i na które trzeba szukać odpowiedzi. Zaklinanie rzeczywistości i traktowanie Soboru jako wydarzenia zamkniętego, nie podlegającego pytaniom i wyjaśnianiu, zwłaszcza wobec kryzysowej sytuacji Kościoła jest rozwiązaniem, które nie służy jego dobru. Tradycjonaliści chcą solidnego namysłu. Wobec dwuznacznych sformułowań soborowych na pewno jakimś rozwiązaniem są domykające wypowiedzi Stolicy Apostolskiej.
Tak było chociażby z słynnym zagadnieniem rozumienia znaczenia subsistit in, dotyczącego Kościoła Chrystusowego.i dokumentem Kongregacji Doktryny Wiary, który porządkował problem (dokument pt. Odpowiedzi na pytania dotyczące niektórych aspektów nauki o Kościele).
Jest Pan także szefem stowarzyszenia Centrum Kultury i Tradycji Wiedeń 1683. Czym ono się zajmuje?
Centrum Kultury i Tradycji powstało w lutym 2012 roku, w miejsce rozwiązanego Instytutu Summorum Pontificum i kontynuuje jego prace. Tych prac jest co niemiara, bo są tez spore potrzeby.
Wydajemy magazyn Nova et Vetera. Ukazuje się cztery razy do roku i ma za zadanie popularyzowac wiedzę o Tradycji, tradycyjnej liturgii, a także informować o życiu i aktywności środowisk. Czasopismo ukazuje się na całym świecie.
Wiemy, że biuletyn ten jest czytany w seminariach, a także przez młodych księży. Klerycy i młodzi księża są najbardziej głodni wiedzy o liturgii w jej klasycznej formie. To bardzo cieszy, bo dobrze rokuje na przyszłość. Tradycja się odrodzi i wyprze to, co nią nie jest, co jest jej karykaturą lub groźnym zanieczyszczeniem, a uzurpatorsko rozpanoszyło się w praktyce liturgicznej i w doktrynie Kościoła.
Zajmujemy się także publikacją dzieł katolickich. Jak choćby Wykład Liturgi Kościoła Katolickiego, Abpa Antoniego Nowowiejskiego. Wydaliśmy też ostatnio głośną książkę Sobór Watykanski II. Historia dotąd nieopowiedziana, którą napisał prof. Roberto de Mattei.
Po raz drugi , po udanej edycji w roku ubiegłym, otwieramy też w tym roku Akademię Tradycja i Przyszłość. Rozbudowaliśmy program, zaprosiliśmy do udziału, obok tych, którzy już z nami współpracowali, równie renomowanych prelegentów. Akademia Tradycja i Przyszłość formuje ludzi, którzy będą mocno zakorzenieni w swej katolickiej kulturze, ukształtowani przez jej tradycję liturgiczną, duchową i intelektualną. Ludzie tacy gotowi są do odważnego zmierzenia się z wyzwaniami, jakie dla katolików niesie współczesny świat.
Celem kształcenia w Akademii jest intelektualne przygotowanie do duchowej walki we współczesnym świecie, umiejętne identyfikowanie realnych zagrożeń cywilizacyjnych, a także wyposażenie w narzędzia apologii cywilizacji i kultury chrześcijańskiej w neopogańskim świecie. Przede wszystkim zaś ma pomóc w prowadzeniu życia prawdziwie, a nie tylko fasadowo, katolickiego. Bez rozmiękczeń i światłocieni. Takiego zycia, by inni, patrząc na nas mówili: „Patrzcie, jak oni się miłują. My też chcemy tak żyć”.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Dawid Florczak.
fot. archiwum własne