„Jesteś moim bratem i kocham cię, ale nigdy nie występuj przeciw rodzinie. Nigdy!” ~ Michał Corleone do Fryderyka [w:] Mariusz Puzzo „Ojciec Chrzestny”.
Różnica między narodowcami a partiami politycznymi sprowadza się do programu. Partie, jako ośrodki dążące do przejęcia władzy w państwie tworzą programy polityczne, natomiast narodowcy, jako nauczyciele i obrońcy narodu tworzą programy o charakterze społecznym. Nie musimy tych programów realizować, a wystarczy, że je popularyzujemy, bo ich wykonawcą ma być naród w całości, a nie w części. Przedstawiamy w nich zagadnienia ustrojowe, bo jest to ważny element życia narodowego, lecz dajemy również gotowe rozwiązania np. dla przedsiębiorców, który dobrowolnie mogą je realizować. Charakter tego tekstu także ma ten wydźwięk.
W ciągu ostatnich 300-tu lat rodzina chyli się ku upadkowi z najbardziej jaskrawymi przykładami w Szwecji, Holandii, czy (w innych kręgach kulturowych) w Chinach, Kambodży Pol-Pota i Rosji Sowieckiej. Winne takiemu stanowi rzeczy jest odejście Europy od zasad cywilizacji łacińskiej oraz w ogóle ludzkości od prawa naturalnego, które sprowadza się tu m.in. do państwowej edukacji, nacjonalizacji majątków prywatnych (głównie szlacheckich), likwidacji stanu szlacheckiego (elity moralnej), ubezpieczeń społecznych (szczególnie emerytury), ingerencji państwa w osobiste sprawy społeczeństwa, przede wszystkim – do odejścia od katolicyzmu (ewentualnie jego brak).
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Postępujący konsumpcjonizm i ożeniony z nim radykalny indywidualizm doprowadziły do upadku tradycyjnych więzi – rodziny, rodu, korporacji, gminy, miasta, regionu, stanu, narodu czy wspólnoty Kościoła. Konsekwencją niszczenia powyższych jest atomizacja społeczeństwa i rozpłynięcie się w narodowości europejskiej czy wspólnocie ludzkiej spajanych bizantyńską machiną państwa totalnego. Jest to niezwykle niebezpieczny eksperyment.
Aby uchronić ludzkość, naród i wszystkich ludzi z osobna przed skutkami takiego stanu rzeczy, należy odrodzić więzi społeczne, oparte na chrześcijańskiej moralności. Sprawą fundamentalną jest tu odrodzenie tradycyjnej rodziny, której definicja obejmuje wiele więcej niż „związek kobiety i mężczyzny”. Wszystkie inne „ciała pośredniczące” między jednostką a państwem są sprawą drugorzędną, nie potrzebującą tak wiele uwagi, ponieważ same w sobie są konsekwencją modelu rodziny.
***
Najbardziej ujmującym modelem życia rodzinnego jest rodzina Corleone, stworzona przez geniusza gatunku, Mariusza Puzzo. Opiera się on na tradycyjnym etosie europejskiej rodziny, jednak już został dosyć zdegenerowany przez współczesność, skąd pojawiają się problemy niesubordynacji kobiet, dzieci i krewnych.
Klasyczny model łączy rodzinę (społeczność), dom (materia, miejsce schronienia) i pracę (współdziałanie).
Rodzina, jak wspomniałem, jest czymś więcej niż „związek kobiety i mężczyzny”; jest instytucją społeczną, rządzoną hierarchicznie przez ojca, któremu poddani są matka, żona, synowie i ich żony, niezamężne córki, bracia, także inni krewni przebywający pod opieką pana domu. Rodzina to także przedsiębiorstwo, do którego należą również służba i inni pracownicy. Także oni mają obowiązek posłuszeństwa wobec pana.
Do rodziny wstępuje się przez prawidłowe urodzenie (tzn. w małżeństwie), małżeństwo i przysposobienie (adopcję). Nie mogą zatem należeć doń bękarty. Również nieuprawnione są nakazane alimenty, ponieważ odbiera się prawnym dzieciom środki, które im się należą. Obowiązek alimentacyjny jest także zbieżny w pewien sposób z prostytucją, bo sprowadza się do płacenia za usługi sypialniane. Nieuprawnione jest także zasłanianie się „uczuciem” czy naiwnością; jeżeli kobieta zaszła w ciążę pozamałżeńską, winnymi tej hańby są głównie jej rodzice, którzy zaniedbali obowiązku odpowiedniego wychowania oraz dopuścili do takiego aktu. I co godne zaznaczenia, pomijam w tym wypadku przypadki gwałtu i rozwodu. Za gwałt (choć jest to nadmiernie wykorzystywane tłumaczenie kobiet lekkich obyczajów) powinna być kara główna, a rozwody powinny być raz na zawsze zdelegalizowane.
W przypadku kobiet, nie są one częścią rodziny raz na zawsze. W momencie małżeństwa kończą się ich związki z rodzicami i rodzeństwem, a wchodzą do nowej rodziny, gdzie zajmują pozycję zaraz po swym mężu, a później po jego dziedzicu. Ewangeliczna mowa o tym, że mężczyzna i kobieta zostają zabrani od swych rodzin, stosuje się w przypadku kobiet bardziej dosłownie w materii małżeństwa.
Także sprawa osób przysposobionych wymaga poważniejszej reformy. Dzieci adoptowane powinny być traktowane tak samo jak naturalne, jednak dziś w prawie spadkowym funkcjonuje rozróżnienie między zstępnymi naturalnymi i przysposobionymi, co ma swoje konsekwencje w prawie spadkowym. Wynika to z błędnego mniemania, że adopcja dzieci jest łaską i samo uwolnienie z patologicznej rodziny czy sierocińca wystarczy. Jest to pomoc niewystarczająca, przez co krzywdząca; z przysposobienia wynikają także obowiązki rodziców wobec nowych dzieci.
W starej Polsce adopcja miała także głębsze znaczenie, a więc przedłużenie trwania rodu w sytuacjach beznadziejnych. Pan, który nie doczekał się synów lub ich wydziedziczył, przekazywał dziedzictwo swego rodu osobie dobrze zasłużonej, zazwyczaj nieszlacheckiego pochodzenia, by ten miał naszczepioną pamięć genealogiczną, daleko dłuższą od własnej, a w niej widział znalazł przykładów heroiczności swych nowych przodków. Tak wyglądało pierwsze nadawanie herbu nie-rodowcom (w skutek nieszlachetnego nadużywania ograniczone przez Sejm).
Z przykładów mi znanych takiej adopcji mogę podać pewnego człowieka pospolitego pochodzenia, który opiekował się starym szlachcicem. Kiedy ten leżał już na łożu śmierci, zapomniany przez rodzinę, ofiarował opiekunowi sygnet rodowy z herbem Pobóg, symbolicznie zaszczycając go dziedzictwem swego stanu i rodu, jednocześnie adoptując go do herbu. Wydaje mi się, że właśnie taka praktyka może odrodzić polski stan szlachecki nadając mu tysiącletnią ciągłość.
Co się tyczy adopcji, zwróćmy uwagę, że nie jest szanowane prawo kościelne. Rodzice chrzestni w pierwszej kolejności mają obowiązek wychowania dzieci w razie śmierci rodziców, w czym skutecznie przeszkadzają ustawodawcy, urzędnicy, niezależne (od sprawiedliwości) sądy, czy nachalne babcie. Wybór „rodziców na wszelki wypadek” jest prerogatywą tylko i wyłącznie rodziców i nikogo innego. Muszą oni przy tej okazji mieć na względzie dobro dziecka, więc nie wyznaczać na chrzestnych starców (w tym także swoich rodziców), bezwstydników czy „singli”. Dobrze, aby chrzestni byli małżeństwem, co ułatwia przejęcie obowiązków w razie konieczności.
W rodzinie nie jest się raz na zawsze. Istniała niegdyś (aktualnie jako niemal martwy przepis kodeksu cywilnego) instytucja wydziedziczenia. Pierwszym takim przypadkiem był pierworodny Kain, który zabijając brata musiał opuścić rodzinę Adamową, w skutek czego prawo pierworództwa przeszło na Seta. Podobnie rzecz się miała donośnie Kanaana, syna Chama czy w szerszym rozumieniu, narodu wybranego, który odrzucił naukę chrześcijańską. W zgodzie z polskim prawem wydziedziczenie następuje dopiero w testamencie z powodów w nim opisanych w wypadku niemoralnego postępowania, obrazy spadkodawcy czy niewypełniania obowiązków rodzinnych, jednak wydziedziczenie nie ma skutków w kolejnych pokoleniach. W zgodzie z tradycją powinno ono nastąpić już za życia spadkodawcy (kiedy ten posiada jeszcze zdolność rozeznania rzeczywistości), a jego skutki powinny spływać także na dzieci. Ciekawą paralelą jest tu scena ewangeliczna umycia rąk przez Piłata i słowaperfides Iudei: „Krew jego na nas i naszych synów”.
***
Wróćmy jeszcze do rodzin mafii włoskiej, a zobaczymy zaczątek organizacji narodu. Mafia została założona (według legend) w czasie wojen włoskich, kiedy Sycylijczycy zjednoczyli się przeciw Francuzom w konfederację najważniejszych rodzin (sama nazwa wzięła się od słów matki opłakującej zgwałconą przez francuskiego żołnierz córkę – ma fia / mea filia, moja córka). Na jej czele stanął capo di tutti capi, ‘szef wszystkich szefów’, pan panów, pierwszy z głów pozostałych rodzin. (Dobry przykład dla polskiej Organizacji.) Na czele każdej z pozostałych rodzin stał don (pan) – głowa rodziny. Jego najbliższym współpracownikiem był cognsiliere (‘doradca’, majordomus, ordynans), z którym konsultował wszystkie najważniejsze sprawy rodziny. Samą rodziną zajmował się capo (‘szef’, dziedzic, panicz), w ręce którego zazwyczaj przypadała później władza nad rodziną, kiedy się wdroży w interesy. Pod niego podlegali caporegime (‘kapitan’, rotmistrz) – zwierzchnicy oddziałów (rot) rodziny złożonych z soldate („żołnierz”, krewniak). Zwróćmy tu uwagę, że ci ostatni zostawali włączeni do rodziny przez przysięgę wierności donowi i mają taki sam status, jak inni krewni. (Nie należy mylić soldate ze „współpracownikami” na usługach rodziny, którzy pozostawali poza rodziną).
Podobny zabieg przyjmowania wybranych zastosował niegdyś przywódca rodu Kmitów herbu Śreniawa, nadając swój herb swoim wiernym sługom, zapoczątkowując w ten sposób herb Drużyna (do swojego dodał krzyż kawalerski zaćwieczony na krzywaśni i ten odziedziczyli jego prawni naturalni potomkowie; Lubomirscy stanowiący inną linię pozostali przy starej wersji, która nazywa się odtąd „Śreniawa bez Krzyża”).
***
Ośrodkiem życia rodziny jest dom jego głowy – seniora. Jest to miejsce spajające wszystkie pokolenia i linie, a także miejsce schronienia krewnych, którym „nie wyszło w życiu”. To tam zjeżdżają się wszyscy członkowie rodziny, oddają hołd panu domu, odbywają się wesela, chrzciny i stypy. Tam również jest miejsce na rodzinną nekropolię (jak śpiewał Kaczamrski „stamtąd czekaj szczęśliwości, gdzie twych przodków leżą kości”).
To wszystko było własnością „pana ojca”, który odziedziczył to po swoim ojcu. Tu leży też clou starego obyczaju spadkowego. Według niego majątek przekazywany był „z ojca na syna”, dokładniej od głowy rodziny na pierworodnego syna, który stawał na czele rodu. Dopiero z jego łaski, według jego uznania siostry otrzymywały posag w momencie zawarcia małżeństwa, a braciom nadane były (albo nie) obszary, gdzie mogliby zamieszkać ze swoimi żonami i dziećmi, ale nie doprowadzano do tego, by majątek znacząco się uszczuplił. Nie było mowy o równym podziale między wszystkich synów, a co dopiero także córki.
Zaniechanie tej praktyki doprowadziło współcześnie do zaniku sukcesji pokoleń pracujących na majątek kolejnych, co skutkuje zubożeniem niemal każdego członka rodzin, każdego pokolenia, które zaczyna „od zera”. Wiąże się to z pochodem radykalnego indywidualizmu i zaniku wspólnoty na tym podstawowym szczeblu. Z zachcianki samodzielnego zamieszkania, bez rodziców, przedstawiciele kolejnych pokoleń marnują na samym początku energię w celu wyjścia na prostą, by dopiero po jakimś czasie móc zrobić więcej niż tylko się utrzymać.
Z drugiej strony winni są też sami rodzice, którzy nie przekazują władzy nad rodziną dzieciom, przez co młodzi nie chcą być stale od nich zależni. W odpowiednim wieku, kiedy mężczyzna już musi odpocząć od odpowiedzialności, powinien cały majątek przepisać na swego dziedzica oddając mu także władzę nad sobą, swoją żoną i pozostałymi dziećmi. Wtedy to syn przejmuje rodziną firmę i z nową energią ją rozwija. Doświadczenia nabrał już pod okiem ojca, który wcześniej powierzał mu coraz bardziej odpowiedzialne stanowiska.
Pojawiają się przy tej okazji obawy, że syn może okazać się marnotrawnym i zostawić rodziców bez opieki. Zabezpieczeniem jest tu umowa dożywocia skodyfikowana w dziale II tytułu XXXIV księgi trzeciej obecnego kodeksu cywilnego.
Przy wskazaniu dziedzica należy pamiętać, że samo pierworództwo nie obowiązuje absolutnie i w zasadzie ojciec może wskazać każdego ze swych synów, jak również kogoś spoza tego grona, jednak trzymanie się ściśle tej zasady i przygotowywanie od samego początku pierworodnego, zagwarantuje rodzinie lepszą przyszłość. Pamiętamy cesarzy Antoninów (Nerwa, Trajan, Hadrian, Antoninus Pius, Marek Aureliusz). W tej dynastii zwyczajowo Augustus adoptował swego najwierniejszego, który po nim zostawał cezarem rzymskim.
Przywileje dziedzica występują równolegle z jego dalece większymi od innych obowiązkami. Musi on zadbać o dobre imię rodu, opiekować się rodzicami i (w mniejszym stopniu) pozostałymi krewnymi oraz przekazać depozyt tradycji kolejnym pokoleniom.
Z pozostałych synów każdy powinien w miarę możliwości znaleźć swoje miejsce przy głowie rodu. Dawniej dziedzic wyznaczał miejsce na budowę domu braci, niedaleko dworu, gdzie również później budowali się pozostali członkowie rodziny.W ten sposób powstawały wsie szlacheckie.
Dzięki takiej bliskości rodziny, wszyscy jej członkowie mogli tworzyć wspólny biznes w jednym przedsiębiorstwie. Poza krewnymi siłą rzeczy zatrudnienie znaleźliby również pozostali mieszkańcy wsi, gminy czy miasta, przez co mogliby gromadzić środki na podniesienie także swoich rodzin.
***
Kolejnym ważnym zagadnieniem są relacje między małżonkami. „Związek kobiety i mężczyzny” musi opierać się na wzajemnym szacunku oraz posłuszeństwie żony względem męża. Wiąże się to z zasadą, że mężczyzna ma pracować na utrzymanie rodziny, natomiast kobieta „siedzieć w domu” i wychowywać dzieci. Kiedyś, kiedy jeszcze błędne mniemania skłaniały mnie do rewizji takiego modelu, słyszałem całkiem ciekawe wytłumaczenie tego stanu rzeczy, co oparte jest m.in. o Księgę Rodzaju. Według Biblii Mężczyzna został stworzony i dano mu władzę nad stworzeniem. Następnie Bóg założył Ogród w Armenii (Eden), w którym został osadzony boży dziedzic. Kiedy Stwórca widział, że potrzeba Mężczyźnie pomocy (!) stworzył z jego kości i ciała Kobietę, już w Ogrodzie. Wnioskujemy zatem, że domem Kobiety jest dom – świat uporządkowany, natomiast domem Mężczyzny – to co jest poza domem – chaos, świat przygód i ciągłej walki. Samo małżeństwo jest zatem spotkaniem dwóch całkowicie odmiennych osób; mężczyzna odwiedza swoją żonę w ich domu na prawach gościa (to pani zarządza domem, dziećmi i domowym budżetem podobnie jak sierżant oddziałem w zastępstwie dowódcy), natomiast kobieta wychodząc z niego jest gościem u swego męża (nie tak dawno złym obyczajem było, aby kobieta w ogóle wychodziła z domu bez ojca, męża lub najstarszego syna!). Dodatkowo samo macierzyństwo wskazuje, że kobieta sama jest domem, kiedy nosi pod sercem dziecko. Karmienie piersią symbolizuje także karmienie domowników, co potocznie znalazło odbicie w określeniu „królestwo kobiety”. W tą koncepcję wpisuje się także antropologiczna perspektywa aktu seksualnego u obojga płci, co przy okazji przekłada się na zniewieścienie sodomitów pasywnych i muskulizację gomorytek monoseksualnych.
Zwróćmy także uwagę, że obecna forma naszej cywilizacji jest sprzeczna z naszą antropologią. Z jednej strony Św. Kościół nakazuje nam wstrzemięźliwość przedmałżeńską, z drugiej natomiast społeczeństwo zmusza do zawyżenia wieku zawierania małżeństwa. Nastolatkowie są pozbawieni korzystania z przywilejów małżonków przez szkołę, studia, pracę i „karierę” odkładając je na starcze (w przypadku kobiet) lata. Illo tempore młodzieniec (18-20 lat) brał sobie dojrzałą społecznie żonę (16-19 lat), a to nie przeszkadzało w dobrym wychowaniu dzieci, zważywszy szczególnie na fakt mieszkania z rodzicami, ich radę i pracę w rodzinnym przedsiębiorstwie. Jeszcze w międzywojniu stara (!) panna, a więc od ukończenia 24. roku życia nie mogła stać się żoną polskiego oficera, a jedynie zakonnicą lub kochanką starszego dżentelmena. Mądrość naszych przodków przewidziała, że tak leciwa kobieta musiała pozostać niezamężna na „jakiegoś” powodu.
Wracając jeszcze do prerogatyw męża i żony, warto przywołać toposy wyrażone w postaciach starca Symeona i prorokini Anny (Łk 2,25-38). Symeon przedstawiony jest tu jako mężczyzna par excellence – pobożny, rozmawia z Bogiem, błogosławi (przywilej jedynie ojca rodziny, również zaślubionych Kościołowi), uznaje zwierzchnictwo i przewiduje bieg rzeczy. Widzimy jego powagę, zapobiegawczość i trzeźwe myślenie. Prorokini Anna pokazuje nam natomiast kobiecość – przez kilka lat miała męża, a później oddała się na służbę Bożą; „sławi Pana”, raduje się z przyjścia Chrystusa – wszystko jak kobieta, bez poważnej refleksji o przyszłości i bezpieczeństwie. Po to mężczyzna musi zajmować się sprawami doczesnymi, wojną, państwem i pracą, by kobieta mogła sobie pozwolić na czyste idee, beztroskę, dzięki czemu dobrze wychowa dzieci.
Także polityka uzmysławia nam, że jest to miejsce znoju mężczyzn. Wszystkie państwa zostały stworzone zgodnie z męskim duchem, a gdy zabiorą się za nie kobiety – upadają. Jak wiemy, było jedno państwo rządzone przez kobiety, a i tak upadło. Mity o państwach matriarchalnych w Afryce także skłaniają nas do podobnej refleksji, skoro pozostały tam takie przedkolonialne byty polityczne, a i tak gorzej zorganizowane niż królestwo Mustafy i Simby z Króla Lwa.
Przez feminizację polityki doszliśmy do rozdroża naszej cywilizacji; łagodność niewieścia sprawiła, że kobiety przybiły pierwszy gwóźdź do naszej trumny uzyskując prawa wyborcze. Dalej było już tylko gorzej, a więc korzystanie z tych praw i angażowanie się w politykę, skutkiem czego państwo zaczęło zajmować się tylko sprawami do niego nienależącymi. Kobiece państwo zaczęło wyłudzać od uczciwie zarabiających mężczyzn coraz większe podatki (trudno, aby kobiety wskoczyły na wyższy próg podatkowy), rozdawać je kto tylko ma na nie ochotę, pozwalając innym decydować o polityce, tolerując wszystkich ludzi, trwoniąc pieniądze na szeroko rozumianą kulturę, a jednocześnie niszcząc wojsko, służby i przedsiębiorczość.
Raz jeszcze przypominam, że miejscem niewiasty jest dom! To w jej gestii jest utrzymanie go w porządku, wychowanie córek na kobiety (tak samo mąż wychowuje synów na mężczyzn) i zadbanie o męża. W tradycyjnych rodzinach śląskich nie występował także problem finansów pani domu – górnik oddawał żonie wypłatę, a ta opłacała rachunki, kupowała artykuły domowe (bo to ona wiedziała, co jest potrzebne), wydawała mężowi środki na picie z kolegami i dbała o wygląd, by podobać się panu domu. W dobrych rodzinach odciążana była także od sprzątania i gotowania przez służącą, mając czas na studiowanie biblioteczki, malowanie, pisanie wierszy czy grę na fortepianie. Problem relacji towarzyskich był rozwiązywany przez wyjścia z mężem do jego „domu” – do teatru, opery, na bale, rauty czy zwykłe wizyty u znajomych.
Dzięki tak barwnemu życiu towarzyskiemu nie było również problemu w realizacji „polityki dynastycznej”. Rodzice mieli tylu porządnych znajomych, że mogli łatwiej wybrać odpowiednich teściów swoi dzieciom. Stare porzekadło mówiące, że „arystokracja kocha się w mieszczankach tylko w czasie studiów” wyjątkowo nadaje sensu zdroworozsądkowemu planowaniu rodziny, które tłamsi infantylne uczucie na rzecz dojrzałej miłości czyli relacji uzależnionej od świadomej decyzji, miłości rozsądku.
***
Głównym obowiązkiem głowy rodziny jest przekazanie tradycji rodowej kolejnym sukcesorom. Nierozłączne z tym jest zatem odpowiednie wychowanie i edukacja. W tej materii polecam zazwyczaj edukację domową. Dzięki niej możemy uchronić nasze dzieci we wczesnym okresie od niebezpieczeństw płynących z indoktrynacji państwowej czy kontaktu z niepoczciwymi środowiskami. Jednocześnie rodzice nie tracą w takiej sytuacji autorytetu na rzecz nauczycieli czy „fajnych koleżków” byle jakiego pochodzenia. W tak małej (ok. 10 os.) grupie można także łatwiej zintensyfikować proces edukacji, a przy tym odchodzą koszty zakupu nowych podręczników.
Dzieci nie tracąc czasu na zadania domowe czy pojmowanie rzeczy niepotrzebnych, są mają możliwość pracy przy ojcu podług ich możliwości – przynoszenie narzędzi, żniwa, karmienie zwierząt, czy nauka zarządzania, interpretacji prawa i nauka gry giełdowej. Największą przeszkodą prawno-polityczną jest zakaz pracy dzieci i przymus szkolny.
Pojawia się często argument, że dzieci nie będą miały socjalizacji. I tak będzie, jeżeli rodzice nie mają życia społecznego, gniją w domu i nie odwiedzają znajomych na tyle często, by socjalizację zapewnić dzieciom. W takim wypadku lepiej wypuścić je na ulicę, by ktoś inny wypełnił by obowiązki rodzicielskie. Mogą to robić np. stowarzyszenia – drużyny sportowe, jednostki strzeleckie, harcerze czy służba liturgiczna.
Na marginesie rozważań o socjalizacji przypomina mi się anegdota o moim przyjacielu (herbu Korczak). Jako kilkuletni chłopczyk zapraszał do swojego podwórka okoliczne dzieci – „chłopów z PGR-u”, jak to barwnie określił. Dzieci bawiły się w piaskownicy, a on siedział z boku, obserwował i wybierał sobie codziennie jedną ofiarę. Podchodził, zaczął bić łopatką, delektował się jego płaczem, po czym go przytulał i kłamał, że już tak nie będzie. I w ten sposób mój przyjaciel wyrósł na dobrego oficera.
Najlepszym okresem by wypuścić synów z domu jest liceum (oczywiście bez koedukacji). Do tego czasu rodzice zdążyli już na tyle uformować chłopca moralnie, że trudno aby presja środowiska go zdegenerowała. Kolejnym etapem są studia i w tym przypadku warto, aby zawiesić kontakt z rodziną. Genialnie obrazuje to przypowieść o synu marnotrawnym, który odszedł poznawać świat, poznał go od podszewki, szczególnie od najciemniejszych jego kart, a gdy wrócił w pokorze przepełniony miłością do ojca, a więc do rodu, stał się na powrót dziedzicem, który godnie obroni dom przed światem i któremu ten młodszy, niedoświadczony ma służyć.
(Co do dziewczynek, jedynym momentem, kiedy mogą opuścić dom jest zamążpójście lub wstąpienie do zakonu).
Inną patologią jest brak przemocy domowej, a w co poniektórych środowiskach podnoszenie postulatu o jej zakazie. Kiedyś wydawało mi się, że uderzenie dziecka jest ostatecznością, a normalnie należy rozmawiać (z dzieckiem rozmawiać?!). Na szczęście dla moich dzieci szybko zweryfikowałem te błędne mniemania w momencie, kiedy sam musiałem się zaopiekować kiedyś siostrzenicą. Uczyłem tej 8-latki Pater noster, pisania, czytania, zachowania przy stole, a w momencie jej niesubordynacji dostała (prawdopodobnie pierwszy raz w życiu) dwa pasy i to bardzo delikatnie. Popłakała się i czekała na reakcję swojej mamy, a z niedoczekania tym bardziej się oburzyła. Dalsze lekcje szły już bez zastrzeżeń, a szybko awansowałem do rangi jej ulubionego wujka.
Bicie pasem co jakiś czas (najlepiej, jeżeli dziecko zasłuży) jest czymś dla niego zbawiennym. Krzywda z tego powodu się nie stanie, skóra nie pęknie, kości się nie połamią, a dziecko przyzwyczaja się do bólu co wyda dobre owoce w latach późniejszych. Sam zastanawiam się kim bym był, gdyby nad moim łóżkiem nie wisiał ojcowski pas, a rodziciele puściliby mnie w samopas bez wcześniejszej zaprawy moralnej.
***
Ważnym zagadnieniem związanym z rodziną jest jej cześć, której prawo obrony jest skrzętnie krępowane przez zbyt opresyjny aparat policyjny i kodeks karny, co w I Rzplitej było postrzegane jako zamach na wolność obywatela. W tamtych czasach „sprawy gardłowe kończyły się na gardle”; całe rody stawały w obronie swych członków, co kończyło się regularnymi bitwami. Wendetta, mimo że nie do końca moralna, urabiała charakter na tyle, że miał kto godnie walczyć później za ojczyznę. Jak śpiewał Kaczmarski wtedy się wie, jak w pełni życie posmakować, a ci, w których krew krąży przed śmiercią nie bledną.
Tu leży też przyczyna upadku I Rzplitej – wojna północna toczona między naszymi sąsiadami na naszym neutralnym terytorium pochłonęła tyle istnień, że większość zaczęli stanowić te liche rody, które w żołnierskim rzemiośle doświadczone nie były. Brak przemocy zwyciężył nas.
Dziwna niewieścia niechęć do śmierci i państwowe pragnienie kontroli wszystkiego doprowadziły do pogwałcenia podstawowych praw rodzinnych – zabijania niewiernych żon, pojedynków w obronie czci rodu czy wendetty. Jeżeli mężczyzna źle ulokował swe uczucia i chce naprawić ten błąd, grozi mu kara, jak za zabicie człowieka. Jak na ironię nie są natomiast egzekwowane zabójstwa niewinnych – nienarodzonych.
***
Zmierzając ku końcowi chciałbym jeszcze przełożyć sprawę rodziny na szerszy kontekst społeczny.
Ja ująłem na początku, modele życia społecznego powinny być konsekwencją modelu życia rodzinnego. Na bazie struktury rodowej może utworzyć się jakaś nowa forma feudalizmu czy korporacjonizmu – potężniejsze rodziny wezmą pod opiekę słabsze dając im pracę i ochronę. Te wielkie rodziny będą zrzeszać się między sobą dla ochrony własnych interesów poszerzania stref wpływów, co zaowocować może integracją polskiego kapitału w korporacjach (koncerny lub gildie), a jeżeli narodowość tych kapitalistów będzie także promieniowała łącznie z cnotą, korporacje te wezmą sobie państwo za obrońcę i reprezentanta swoich interesów.
Zaprezentowany model rodziny ma także na celu wcielenie w życie dystrybucjonizmu, w myśl którego każda rodzina będzie miała swoją własność, nie z daniny czy rozparcelowania pańskich dóbr, ale z pokoleniowej pracy. Ziści się tu także sen komunistów o dobru wspólnym i czerpania z niego korzyści, jednak tu komuna ograniczy się tylko do rodziny/rodu, a o podziale decydować będzie pan ojciec, który może wznieść się ponad innych rodowców.
Dzięki silnej rodzinie odpadnie od państwa również problem zasiłków społecznych, w konsekwencji przerzucając na rodzinę utrzymanie krewnych. Emerytura staje się tu niepotrzebna, skoro kolejne dzieci pracują na swych rodziców, a jeżeli ktoś zachoruje, utrzymuje go reszta tej wielodzietnej rodziny.
Jeżeli widzimy, że na czele rodziny stoi tylko jedna osoba, a na czele rodu jeden naczelnik, również naród – rodzina rodzin powinna mieć jednego ojca – króla, który łagodzi spory między poszczególnymi swoimi dziećmi – synami ojczyzny, w którego ręce została włożone przez Boga berło do przewodzenia narodowi, a na którego skroniach błyszczy symbol honoru Polaków – korona Chrobrego (cudem odtworzona w ostatnich latach).
Autor: Honory Koszarski