Mateusz Ćwikliński to dyrektor gospodarstwa w Przewodowie, na które spadła rakieta. W rozmowie z Wirtualną Polską nie kryje, że cała sytuacja dla wszystkich jest szokiem. „Co będzie jutro? Nie wiem. Do nas nie dociera, że ci ludzie nie żyją” – powiedział.
Wiele wskazuje na to, że to ukraińska rakieta będąca elementem obrony przeciwlotniczej spadła na Przewodowo – miejscowość w województwie lubelskim, położoną tuż obok Hrubieszowa. Pocisk doprowadził do śmierci dwóch osób – kierownika suszarni zbóż oraz pracownika gospodarstwa. Jego dyrektorem jest Mateusz Ćwikliński, który rozmawiał z Wirtualną Polską.
Mężczyzna był jedną z pierwszych osób, które pojawiły się na miejscu tragedii. „Zdjęcia nie pokazują rozmiaru tego, co się tu wydarzyło. Tak naprawdę widok jest przerażający. Lej w ziemi na 10 metrów. To duża dziura” – powiedział. „Akurat wychodziłem na dwór. To był świst, jakby ktoś fajerwerki wypuścił. Za chwilę nastąpił wybuch” – dodał.
Dyrektor mówił, że ze zmarłymi pracownikami widział się jeszcze tego samego dnia. „Rozmawiałem z tymi ludźmi rano. Sam byłem w tym punkcie godzinę wcześniej, jestem tam codziennie. To jest szok. Nikt idąc do pracy nie myśli, że zginie od bomby” – powiedział. „Oni tu przepracowali całe życie. To jest nieprawdopodobne, co się stało, bo obok przecież jest szkoła, blok mieszkalny” – dodał.
Mateusz Ćwikliński powiedział, że w środę gospodarstwo miało dzień wolny od pracy. Wiele to jednak nie zmieni i trudno powiedzieć, w jaki sposób będzie można wrócić do rzeczywistości po tym, co się wydarzyło. „Co będzie jutro? Nie wiem. Do nas nie dociera, że ci ludzie nie żyją. Nie chcemy tutaj kolejnej tragedii” – mówił.
Źr.: WP