W ostatnich dniach media głośno wypowiadają się o Janie Żylińskim, Londyńczyku, arystokracie, biznesmenie. Wszystkie portale oraz stacje nazywają go „księciem”. Czy aby na pewno nosi on tytuł, który jest spadkiem po kniaziach ruskich? A może to po prostu zwykłe podszywanie się?
To dzięki Żylińskiemu w styczniu 2015 r. w Kałuszynie został postawiony pomnik Złotego Ułana, odsłonięty pod honorowym patronatem Prezydenta RP – Bronisława Komorowskiego. Jednak nie o sukcesy finansowe Jana Żylińskiego rzecz się tyczy.
Żylińscy, z których wywodzi się „Prince John Zylinsky”, mogli być zwyczajnymi… ziemianami! Do tej pory polscy genealodzy nie odnaleźli powiązań ówczesnych Żylińskich z Rurykowiczami. Dziadkiem Jana Żylińskiego był Czesław Ignacy Żyliński herbu Lubicz (sprawdź w sejm-wielki.pl). Samo używanie tego herbu przekreśla Żylińskich jakoby byli spadkobiercami ruskich kniaziów. Kniaź w języku ruskim, który obowiązywał na dawnej Litwie i Rusi, był honorowym tytułem szlacheckim w Wielkim Księstwie Litewskim i Wielkim Księstwie Moskiewskim. Tytuł ten oznacza również na tych terenach potomków książąt, którzy nie nabyli prawa do tytułu lub innych możnych przedstawicieli szlachty, nie posiadających księstwa. Nawet jeśli przodkowie „księcia” Jana byli kniaziami, co jest bardzo wątpliwe – z pewnością nie byli książętami. Księciem był ten, kto władał księstwem, lub otrzymał taki tytuł honorowy. Dziś wiemy, dlaczego Jan Żyliński herbem się nie chwali…
Genealodzy oraz historycy z pewnością pamiętają o książętach smoleńskich – Żylińskich wywodzących się od Ruryka – znanych na Białej Rusi do początków XVII stulecia. Jednak wraz z wiekami linia ta najprawdopodobniej wygasła! W 1803 i 1817 r. przed Deputacją Wywodową Guberni Wileńskiej, wylegitymowali się Żylińscy. Jedni z herbem Janina, drudzy Korwin. Prawdopodobnie sami Żyliński nie wiedzieli jakiego są herbu.
W Białoruskich Zeszytach nr 18, można przeczytać artykuł dr Małgorzaty Liedke, pt. Szlachta ruska Wielkiego Księstwa Litewskiego a reformacja. Fragment dotyczący Żylińskich (całość tutaj)
W rodzinie kniaziów Żylińskich, także pochodzących od dawnych kniaziów smoleńskich, ewangelikiem — według Bolesława Grużewskiego — był Andrzej Żyliński. Jego szwagier Andrzej Zawisza po dokonaniu konwersji, nie chcąc w swych dobrach mieć zboru ewangelickiego, postanowił sprzedać Żylińskiemu majętność żejmeńską. Kniaź Andrzej zakończył życie bezpotomnie w 1602 roku. Jego ojciec, Iwan Wasilewicz, zmarł w 1556 roku najprawdopodobniej jako prawosławny, ponieważ kazał pochować się w wileńskiej cerkwi Świętej Trójcy. Nie wiadomo nic pewnego o konfesji brata Andrzeja, Jana, zmarłego około 1600 roku, który pozostawił po sobie tylko dwie córki: Dorotę i Katarzynę. Jeśli przyjmiemy twierdzenie Grużewskiego, związek z reformacją wśród Żylińskich dotyczyłby w linii męskiej tylko jednego pokolenia. Nie wiadomo bowiem czy wspomniana w gronie komunikantów zboru słuckiego w roku 1641 roku „Katarzyna Żielińska”, w 1642 roku „Katarzyna Żelińska” i w 1643 roku „Katarzyna Żylińska” to córka kniazia Jana. Według Wolffa, kniaziówna od 1628 roku była żoną Jana Ogińskiego, następnie Krzysztofa Kiszki. Zmarła w 1646 roku. Jeszcze przed jej śmiercią, we wrześniu i w październiku, pisał do niej, jako szwagierki, kalwinista Jerzy Grużewski. Niewykluczone, że czasem używała swego nazwiska panieńskiego, na co wskazuje zapis Wolffa.
W tych samych latach odnotowany jest wśród komunikantów zboru słuckiego również „Jeremiasz Żyliński, Rector”, zapewne gimnazjum słuckiego, chociaż w notce o szkole słuckiej Józef Łukaszewicz wymienił jej rektorów (choć tylko do 1637 roku), nie wspominając o Żylińskim139. Trudno powiedzieć czy nie był to nieznany Wolffowi potomek kniaziów Żylińskich, który zdecydował się na związanie swego życia z ewangelickim szkolnictwem. Katarzyna mogła być jego żoną, choć takie przypuszczenie jest
Dr Marek Minakowski – twórca Wielkiej Genealogii Minakowskiego, również dementuje to, że Jan Żyliński nosi arystokratyczny tytuł księcia.
Na jednym z forów genealogicznych można przeczytać:
Żeby wpaść na to, aby podszywać się trzeba być głupim, a jak się jest głupim, to się nie umie dobrze podszyć.
W Wielkiej Brytanii Jan Żyliński uchodzi za polskiego arystokratę. Jako zamiennik słowa „aristocrat” media brytyjskie piszą „prince”, czyli książę. Nasza prasa podchwyciła tę nomenklaturę, chociaż książę nie musi być rozumiany jako ścisły odpowiednik tytułu książęcego w rozumieniu polskiej heraldyki. A że sam Jan Żyliński temu nie przeczy, to już inna kwestia…
Jan Żyliński z dużą dozą prawdopodobieństwa nie jest żadnym księciem. Nikt nie odmawia tego, że ma pochodzenia szlacheckie, jednak i ono pozostaje wątpliwe. Oczywiście należy mu się szacunek za to, że rozpowszechnia polskość za granicą, jednak posługiwanie się tytułem książęcym, którego się nie posiada, jest po prostu nie na miejscu. Co istotne, nie ma takiej możliwości, aby udowodnić ciągłość genealogiczną pomiędzy jakimiś zapomnianymi kniaziami Żylińskimi a szlachtą Żylińskimi bliżej nieznanego herbu.
Jedynym wyjściem są badania genetyczne – a na to bogatego „księcia” nie stać.
Więcej o genealogii Polaków przeczytasz w More Maiorum!
Pierwotne miejsce publikacji artykułu – periodyk genealogiczny More Maiorum.
Fot.: YouTube