Przebieg kandydatury Pawła Kukiza w wiosennych wyborach to, zapewne dla większości, nie lada niespodzianka. Przeobrażenie z muzyka-drapieżnika, takiego posiłkowego celebryty do dyskusji w paśmie wieczornym, w rozchwytywanego przez media czołowego antysystemowca, poważnego kandydata i poważanego polityka, przebiegło wyjątkowo płynnie. Coraz śmielej przemawiają ci, którzy w tym awansie Kukiza doszukują się zwiastowań przebudzenia polskiego elektoratu z chocholego tańca.
Proponuję jednak ostudzić zapał i chwilę się zastanowić, będąc pomnym sukcesu wyborczego postępowych postulatów Ruchu Palikota, który to sukces do dziś odbija się nam wszystkim brzydką czkawką.
W 2011 roku na pomarańczowym rumaku do Sejmu wjechał Janusz Palikot. Banita z Platformy Obywatelskiej zdołał w stosunkowo krótkim czasie wykreować się na czołowego antyklerykała i wybitnego przedsiębiorcę z prowincji, który nie bał się wsadzić kij w mrowisko. Ani w nic innego. Jeździł po Polsce, budował struktury, przekonywał. Hasłami uproszczenia podatków, emancypacji sodomii, likwidacji KRUS, zaszczucia Kościoła i otwarcia na przedsiębiorców zdołał uwieść 10 procent wyborców. Stworzył ofertę dla młodych „europejczyków” – zbuntowanych wobec Kościoła, ładu, rozmaitych zakazów; zmęczonych Smoleńskiem… Wybornie dopasował produkt do targetu. I to on był wtedy antysystemowcem z pierwszych stron gazet!
Czas pokazał, że Ruch był jedynie satelitą PO, opozycją koncesjonowaną, mającą zagospodarować wyborcę nieosiągalnego wówczas dla ekipy Donalda Tuska, oraz skutecznie odciągać uwagę mediów od nieudolności, ba, szkodliwości rządu. Mało tego, w razie potrzeby postępowcy wspierali swoją Partię-Matkę podczas głosowań, jak to miało miejsce choćby podczas podnoszenia wieku emerytalnego.
Paweł Kukiz swojego czasu stał przy PO, potem popierał PiS, otarł się o MW, kiedy indziej wspierał POLMOS, i zawsze chętnie wypowiadał się na tematy polityczne. W swoim niezmiennym stylu – zwięźle, prosto, arogancko i zarozumiale. Od dawna też jest niezmordowanym orędownikiem jednomandatowych okręgów wyborczych i na tej idei wyrosły zaczątki jego struktur – ruchu Zmielonych. Szafuje nośnymi hasłami polskości, demokracji, reformy i ratunku. Idealny materiał na kolejną platformianą woltę.
Tak. Stawiam tezę, że Kukiz w tych wyborach jest nowym Palikotem, pompowanym przez establishment.
Chcąc zastanowić się nad tym dokładniej, należałoby spojrzeć na to od strony praktycznej – a mianowicie: kto i co by na tym zyskał?
Zdaje się, że po sukcesach Ruchu Narodowego – przy organizacji Marszu Niepodległości – i Janusza Korwin-Mikkego – w wyborach do PE – coś się w społeczeństwie ruszyło. W dyskursie publicznym zaczęły zyskiwać na znaczeniu głosy antysystemowców: katolików, uniosceptyków, patriotów, „austriaków” i innych przekazujących doniosłe wartości konserwatywne, narodowe i wolnościowe. Możliwe, że jesteśmy świadkami początku prawdziwego renesansu polskiej prawicy. Najprawdopodobniej dynamika zmian w tym kierunku bardzo zatroskała demoliberałów z Czwórcy PO-PiS-PSL-SLD, bowiem dostrzegli, że jest to obszar im obcy i nieosiągalny. To luka, którą wypełniają ludzie spoza układu – a więc wrogowie. Każdy, nawet średnio zdolny strateg wie, że jeżeli nie można z wrogiem prowadzić walki otwartej, to najroztropniej jest postawić na wywiad bądź dywersję.
Promocja Kukiza jako czarnego konia wyścigu, prawdziwego ideowca i niezłomnego bojownika o rozbicie systemu, to kolejne rozdrobnienie elektoratu prawicowego, a więc, wobec dwóch głównych obozów „antysystemowych”, wygląda to na działalność dywersyjną.
Oczywiście pomiędzy biłgorajskim postępowcem a znanym muzykiem istnieją różnice. Tak jak jestem skłonny twierdzić, że Palikot z Tuskiem swój teatrzyk starannie zainscenizowali, tak nie mam (póki co) podstaw, by twierdzić, że Kukiz któremuś z diabłów duszę zaprzedał. Nie poddaję w wątpliwość jego przejęcia sprawą i szczerości wypowiadanych słów. Może być przecież tak, że Kukiz prawdziwie ubolewa nad Polską pookrągłostołową, a ktoś zza kulis dba o wspomnianą już promocję. Promocja – słowo nieprzypadkowe.
Promocją jest szeroka obecność w mediach, promocją jest pomoc w zbiórce podpisów przez działaczy partii rządzących i promocją jest figurowanie w sondażach. Do tych ostatnich, co do zasady, podchodzę z dużą ostrożnością, natomiast w 4 procent Kukiza w pierwszym sondażu tuż po ogłoszeniu jego kandydatury nie wierzę zupełnie. Nikt nie zastanowił się nad tymi szacunkami, które dotyczą człowieka w zasadzie bez struktur, zaplecza politycznego i z dosyć mizernym PR-em? W ostatnim sondażu TNS, nota bene zrealizowanym na zamówienie Prawa i Sprawiedliwości, znany muzyk otrzymał już 8 procent, co stanowi trzeci wynik! Ponadto te procenty stale oscylują wokół wyniku Korwin-Mikkego. Bardzo sprytnie.
Proponuję też zwrócić uwagę na sławne JOW-y. To postulat bardzo szlachetny, który w innych realiach byłby może nawet i słuszny. Tymczasem dziś w Polsce byłyby one tanim biletem na krótki przejazd w jedną stronę w kierunku systemu dwupartyjnego. Sam Kukiz to powiedział kilka lat temu w programie „Młodzież Kontra”. Nie będę wypisywał truizmów wskazując tych, którym zależeć może na scementowaniu hegemonii dwóch partii socjalistycznych.
Scenka rodzajowa pt. „Kukiz Prezydent” trwa w najlepsze, aktorzy się rozkręcają, a scenarzysta realizuje coraz to ciekawsze pomysły. Główny bohater ostatnio stanął w obronie „dobrych” związkowców, a w zamian Sławomir Izdebski w imieniu swojego OPZZ udzielił poparcia znanemu rockmanowi. Mało tego, zapowiedział nawet, że założą wspólnie partię, która przebojem wedrze się do parlamentu. A to heca! A komu zależy na uspokojeniu i odwróceniu uwagi związkowców?
No komu, hmm?
Autor: Maciej Nawrocki
Czytaj także: Paweł Kukiz – kolejna udana prowokacja POlskiego establishmentu?