Przyzwyczailiśmy się, że jak „prawo”, to nudno, zawile i grubo. Tym razem nic z tych rzeczy. Fryderyk Bastiat w kilkudziesięciostronicowym eseju pisze z właściwą sobie finezją o tym, czym jest prawo w swoim najbardziej podstawowym sensie, jak może być wykorzystywane do „legalnej grabieży” i co ma wspólnego z wolnością.
W Polsce ostatnich dziesięcioleci można było zetknąć się z „Prawem” w kilku wydaniach, co świadczy o swoistej (bo raczej środowiskowej) popularności autora i aktualności problematyki jego dzieła. Najnowsza, tegoroczna edycja Wydawnictwa Prohibita (w nowym tłumaczeniu) jest niejako pochodną pracy tego wydawnictwa nad opracowaniem i koordynacją opublikowania w 2009 „Dzieł zebranych” Bastiata. Dobrze, że myśl tego wielkiego piewcy wolności, własności i sprawiedliwości (nazywanego niekiedy prekursorem austriackiej szkoły ekonomii) znajduje w Polsce coraz więcej odbiorców i miłośników.
Francja XIX-wieku – porewolucyjna, więc i reakcyjna – wydała dwu wybitnych myślicieli społeczno-politycznych: Tocqevilla i Bastiata. Pierwszy zajmował się głównie filozofią polityki i obyczajami, drugi stykiem polityki i ekonomii. Uzupełniają się obaj, tak jak wzajemnie się dopełniają doktryny ładu społecznego i wolności gospodarowania. I o tym właśnie traktuje „Prawo” – o sprawiedliwej organizacji ustroju państwa, o zagrożeniach które tkwią w dowolnym stanowieniu prawa, o wartości ludzkiej indywidualności.
Jeśli wydałoby się komuś, że tezy Francuza sprzed ponad 150 lat nie warte są poznania – w dobie globalnej wioski i bezpieczeństwa zapewnianego przez opiekuńcze państwo – niech przeczyta te słowa:
„Grabież legalna może przejawiać się na tysiąc sposobów, stąd nieskończona liczba jej przejawów: cła, ochrona rynku, dotacje, subwencje, preferencje, progresywny podatek dochodowy, bezpłatna oświata, prawo do pracy, prawo do zysków, prawo do płacy, prawo do opieki społecznej, prawo do środków produkcji, bezpłatny kredyt itd., itd. Wszystkie te przejawy – połączone tym, co dla nich wspólne, czyli usankcjonowaną prawem grabieżą – noszą nazwę socjalizmu.”
Czytaj także: Służąc Portugalii – António Salazar – „Rewolucja pokojowa” [recenzja]
Może to być szokujące dla wielu: nasz „wolny rynek” to w istocie socjalizm, nasza „wolność” to bycie legalnie grabionym, nasza „sprawiedliwość” to usankcjonowanie omnipotencji państwa. A wszystko to krótko i przenikliwie zdiagnozowane już w połowie XIX wieku! Wtedy jeszcze nikomu nie śniło się do czego może dojść nowoczesna organizacja państwowa w tworzeniu systemu nakazów i zakazów. Nikomu, poza Bastiatem.
Dla nadal nieprzekonanych zachętą mogą być słowa Rona Paula, wolnościowego kandydata na prezydenta USA, który w „Prawie” Bastiata widzi fundamentalny podręcznik: „Jeśli zrozumiecie o czym mówi Bastiat w kwestii moralności prawa, to zrozumienie całej filozofii wolności, będzie już niezmiernie proste.”
Skoro książkę w taki sposób rekomenduje czołowy libertarianin, to może Bastiat ciążył ku utopii wolnościowej, ku demoliberalnej wizji równie sztucznej, abstrakcyjnej i nieludzkiej jak ideologie skrajnej lewicy? Możemy być spokojni. Sam autor tak podsumowuje swoją wizję państwa i prawa:
„I ponieważ na próżno narzucano społeczeństwu tyle różnych rozwiązań politycznych i ekonomicznych, zakończmy tym, od czego należało zacząć: odrzuceniem wymyślonych systemów i spróbowaniem wolności – wolności, która jest aktem wiary w Boga i jego dzieło.”
Czy tyrania zawsze ma postać bezprawia? Czy porządek i wolność stoją w sprzeczności? Dlaczego regulacje państwa rosną jak śniegowa kula? Jak być liberałem i nie odlecieć?
Sięgnijcie po Bastiata.
Autor: Frederic Bastiat
Tytuł: Prawo
Wydawnictwo: Prohibita
Stron: 84