„Legion samobójców” to film, na który z pewnością czekały rzesze fanów komiksowych produkcji. Czy udało się faktycznie stworzyć grupę antybohaterów i w pewien sposób odwrócić utartą konwencję?
Na początku kilka słów na temat fabuły. „Legion samobójców” opowiada o grupie „najgorszych z najgorszych” więźniów, którzy w przeszłości byli przestępcami i jednocześnie posiadają nadludzkie zdolności. Mają oni stawić czoła wyzwaniu stawianemu przez władze, w zamian za co mogą liczyć na skrócenie wyroku. Jednocześnie mają przez cały czas świadomość, że są zdani tylko na siebie, ponieważ ich śmierć nikogo nie zmartwi. W ten sposób ma się stworzyć grupa antybohaterów, którzy będą zmuszeni walczyć z wrogiem chroniąc innego wroga.
Czy taki zamysł się udał? Nie do końca. Najważniejsze jest to, że trudno mówić o grupie antybohaterów, ponieważ tak są oni przedstawieni jedynie z perspektywy władz. Tak naprawdę większość z nich faktycznie popełniała różnego rodzaju przestępstwa (choć nie wszyscy i nie wszyscy świadomie), ale film od początku przedstawia ich jako tych dobrych. Nie jest to wada, ale jeśli ktoś liczy na to, że bohaterowie pokażą się ze złej strony, że zaczną się rozboje, to może się mocno zdziwić. Jedyne bowiem na co może liczyć to rozbita kijem baseballowym witryna sklepowa.
Czytaj także: Wielogłosem o...: Gra o tron - sezon 4
Dużą trudnością tego typu filmów jest udźwignięcie dużej ilości postaci. „Legion samobójców” stara się to zrobić, przedstawiając przynajmniej częściowo historię bohaterów. I wychodzi to naprawdę dobrze, biorąc pod uwagę, że jest ich niezwykle dużo. I chociaż jedna postać dostała się do filmu tylko po to, by pokazać na nim skuteczność działania władz, a większość innych po to, by członków grupy było więcej, to twórcom i tak należą się gratulacje. Jednak większość fabuły skupia się wokół Deadshota oraz Harley Quinn, którzy zdecydowanie zdominowali film. Można do nich dorzucić jeszcze Diablo, ponieważ mimo że jego rola nie jest aż tak duża, to jest niezwykle ważna i poruszająca. Jeśli chodzi o Deadshota to jego się po prostu lubi. Nikt nie liczy ile ofiar ma na koncie, ponieważ liczy się jedynie to, jaki jest prywatnie. Jeśli natomiast chodzi o Harley Quinn to momentami wydaje się, że cały film, łącznie z jego warstwą wizualną, zbudowany jest właśnie pod nią. Można mieć wrażenie, że ona sama nie do końca pasuje do całej grupy, ale mimo to zdominowała produkcję.
Kilka słów należy poświęcić grze aktorskiej, która jest naprawdę mocną stroną tego filmu. Ogromne słowa uznania należą się przede wszystkim Margot Robbie za trudną rolę Harley Quinn. Aktorka do tej pory znana była z zupełnie innych ról, ale w tym wcieleniu sprawiła się doskonale. Udało jej się stworzyć postać tak irytującą, że aż wszyscy ją uwielbiają. Trudno oceniać aktora takiej klasy jak Will Smith (Deadshot), ponieważ oczywiste jest, że ta rola wyjdzie mu doskonale, ale warto zwrócić także uwagę na odtwórcę roli Diablo, czyli Jaya Hernandeza. Stworzył on postać spokojną, opanowaną, ale jednocześnie taką, w której czuje się potężną moc. „Legion samobójców” to także sprawdzian dla Jareda Leto w roli Jokera. Osobiście uważam, że z pobocznej postaci udało się stworzyć taką, która naprawdę jest godna zapamiętania po obejrzeniu filmu. Joker w takiej wersji sprawdził się doskonale i jak dla mnie Jared Leto nie powinien się rozstawać z tą rolą.
Mówiąc o „Legionie samobójców” nie sposób nie wspomnieć o muzyce. Jest to ten typ filmu, do którego użyto znanych przebojów, m.in. „Bohemian Rhapsody”, „Without me” Eminema czy „You Don’t Own Me” Grace. Wkomponowanie takiej mieszanki muzycznej w całość produkcji jest skomplikowane, ale tutaj na szczęście się to udało.
Czy „Legion samobójców” jest filmem, który polecam? Zdecydowanie tak jeżeli tylko ktoś jest fanem tego typu produkcji. Jeśli ktoś nie lubi kina superbohaterskiego a chciałby się do niego przekonać, byłyby takie, które poleciłbym bardziej. To nie jest produkcja o grupie złoczyńców walczących z innymi złoczyńcami. Dla mnie to jest jednak film o bohaterach, z których część miała złą przeszłość, ale widz szybko o tym zapomina. Produkcja obfituje w dużo akcji oraz sceny walki, które mogą się podobać. A największą jej siłą jest stworzenie doskonałego portretu przynajmniej części głównych bohaterów, których bardzo szybko można polubić.
Czytaj także: „Punisher” – będzie niespodzianka dla fanów?