Zwierzęta należą do świata, który ma nam służyć, a nie odwrotnie – co bezpośrednio wiąże się z obowiązkiem minimalizacji ich cierpienia. Wegetarianizm i weganizm w każdej kulturze były formą ascezy, tylko ignorant może podjąć starania, by uczynić z tego imperatyw.
Obok nieumiejętności zrozumienia istoty tej ascezy, zachodnim wegetarianom brakuje znajomości podłoża problemu zakorzenionego w tradycji i kulturze znacząco różniącej się od naszej – łacińskiej. W cywilizacji bramińskiej taki akt nabiera treści, a oprócz dostrzegalnej warstwy pragmatycznej, to znaczy nieprzyczyniania się do cierpienia, również winno być obecne podłoże mistyczne, które jest organicznie nam obce. Niejedzenie mięsa z powodu słabości, obrzydzenia i delikatności jest wyrazem kalectwa umysłowego, a nie wegetarianizmu/weganizmu, bowiem te są formami ascezy, która z natury musi być świadoma. Nie twórzmy skomplikowanych usprawiedliwień dla ułomnych motywów naszych działań.
Warto nadmienić, iż ludzie jako nadrzędna forma życia mają obowiązek przede wszystkim dbać o swoje zdrowie fizyczne i rozwój, a „współczesna moda” na wegetarianizm stoi w opozycji do obu. Niestety nagminnie zdarza się, że organizacje zrzeszające wegetarian i wegan do agitacji posługują się częściowo sfałszowanymi wynikami badań.
Trend lansowany przez zachodni ruch wegetariański przyczynia się do wypaczenia pierwotnej natury męskości, ponieważ wypiera model zdobywcy-wojownika na rzecz współczującego malkontenta, którego najwyższą aspiracją jest przemielenie tony liści, nie zdeptanie mrówek i obawa przed zabiciem lub jakimkolwiek uszkodzeniem każdego Bogu ducha winnego żyjątka. Odrzucenie mięsa i ryb prowadzi również do tego, że mężczyźni posiadają coraz bardziej delikatną budowę ciała, w którym produkcja testosteronu jest niższa niż medycznie określonej normie. Nawet bez przyjęcia takiej diety brakuje silnych i atletycznie zbudowanych mężczyzn; nie potrzeba nam świadomie pogłębiać dysproporcji.
Zdrowo i poprawnie stosowana dieta wegetariańska/wegańska jest trudna do osiągnięcia i wymaga pracy, do której podjęcia nie jest zdolna większość ludzi. Należy nadmienić, że nie obejdzie się bez co najmniej średnich zdolności kulinarnych. Nie wystarczy zamówić surówki z frytkami w McDonaldzie, a pokarm nie powinien dominować naszego życia, gdyż dobrze stosowany jest zaledwie paliwem. Jednocześnie nie brakuje hipokryzji. Ludzie którzy tylko z pozoru są wegetarianami, kupują sztuczne mięso, wytwory o smaku szynki, kiełbaski sojowe, kotlety schabowe z soi itd.
Współczesny zachodni wegetarianizm/weganizm stanowi kolejny przykład pustej ideologii, która obok walk z wszelkiej maści dyskryminacjami XXI w. zdaje się krążyć wokół realnych oraz potencjalnie rozwiązywalnych problemów, nigdy nie dotykając sedna. Trudnościami istniejącymi, a jednocześnie takimi, z którymi społeczeństwo może sobie poradzić, są na przykład chów drobiu klatkowego, specyficzne techniki rzeźnicze, kłusownictwo czy nieodpowiednie praktyki wobec zwierząt prowadzące do uzyskania futer, skór i kości. Chyba każde z wyżej wymienionych wiąże się z narażaniem zwierząt na przykre doświadczenia i powinno być przedmiotem dyskusji wrażliwego na krzywdę „wegetarianina”; niestety ci zachodni pozerzy lansujący się na wegetarian interesują się głównie całą otoczką bycia wrażliwym i jednocześnie podejmującym nowoczesne wybory człowiekiem.
Podczas prób odnalezienia genezy obecnie powszechnego zjawiska „zachodniego ruchu wegetarian/wegan” niemożliwym jest pominięcie kilku czynników, które wytworzyły próżnię, w przestrzeni której ten ruch się zrodził. Mianowicie pozwolono na pogrzebanie i publiczne ośmieszenie większości z wartości cywilizacji łacińskiej oraz tradycji i kultury europejskiej. Zrelatywizowano najistotniejsze dla naszej tożsamości pojęcia, odebrano człowiekowi godność, a społecznościom i narodom dumę z dziedzin, w których przodują. Tak jawiąca się rzeczywistość pozostawiła nas prawie sam na sam z naszym ego, zaś w dalszej drodze towarzyszy nam już tylko fałszywie pojęty hedonizm. Wskutek tych specyficznych uwarunkowań dziejowych doszliśmy do wniosku, że nie jest cnotą znosić cierpienie z głową dumnie zadartą do góry, a jednocześnie pokornie w tym cierpieniu wzrastać.
Prawdziwą cnotą jest dogadzanie sobie i niwelowanie doskwierających nam przykrości, a skoro tak, to ta cnota, która (jak każda) jest domniemanie wartością uniwersalną, została rozszerzona na całość materii.
W rzeczywistości, w której nie można już wartościować, oceniać i kategoryzować, którą niszczą narzędzia percepcji i która neguje ekspansję osobistą, młodzież oraz dorośli ludzie, a szczególnie mężczyźni, są stłamszeni. Nasza samcza natura wojowników domaga się szczytnych idei i celów, za które będzie nam dane walczyć, zaś w absencji wartości tradycyjnych tworzymy i sięgamy po nowe, ale jako niedojrzałe i ułomne istoty robimy to chaotycznie, losowo i intuicyjnie. Przeważającej części z nas zabrano dostęp do tradycji, która w większości przypadków jest skondensowaną mądrością naszych przodków. Jednak natury nie da się oszukać, dlatego w dzisiejszych czasach walczymy, ale jako frygarianie jedzący ze śmietników. Spieramy się o równe traktowanie homoseksualistów, jednocześnie ich krzywdząc, bo wystawienie tej mniejszości na zbyteczne nadmierne wyeksponowanie tylko pogłębia niechęć ludzi heteroseksualnych do ruchu LGBT. Walczymy o „5.5% różnicy” w pensjach między płciami, wywalczając parytety, które działają na niekorzyść przedsiębiorców. Walczymy z tradycyjnym modelem płci, tworząc rzesze niezadowolonych kobiet i legiony zagubionych, zawstydzonych chłopców. Walczymy o zasiłki dla wykluczonych i bezrobotnych, zwiększając ich ilość o słabsze jednostki oraz jeszcze bardziej pogłębiając ich patologię poprzez uzależnienie od środków pomocy i błogostanu nieróbstwa. Walczymy z dwutlenkiem węgla, pogrążając gospodarki rozwijające się na rzecz tych rozwiniętych. Walczymy o aborcję jako prawo do godnego życia kobiet, jednocześnie dając ciche przyzwolenie dla holokaustu, który życie godności prawdziwie pozbawia. Walczymy również z rodzinną przemocą, która najbardziej dotyka dzieci, oddając obowiązki rodzicielskie państwu, tym samym niszczymy podstawowe środowisko dzieci – czyli rodzinę. A ostatnio feministki walczą już nawet o swobodne krwawienie – bo tampon to narzędzie opresji.
W pewnym momencie popełniliśmy błąd. Nie tak łatwo wydedukować, gdzie i kiedy, jednak sam kierunek, do którego zmierzamy, jest ewidentnie destrukcyjny. Oczywistym jest fakt, że to, z czym mamy dziś do czynienia, to skutek, a nie przyczyna problemów. Jedyną receptą jest praca ku odbudowaniu fundamentów, przywrócenie wartości pierwotnych, a nie skuteczne maskowanie konsekwencji cywilizacyjnej bierności. Na dobrą sprawę nie musimy za bardzo wytężać naszych umysłów w poszukiwaniu optymalnego rozwiązania, wystarczy odrobina zdrowego rozsądku.