Z Polski do Niemiec i z powrotem
Bracia Taraszkiewiczowie urodzili się w Niemczech. Rodzice matki – Róży Klary wyjechali do Duisburga w Zagłębiu Ruhry z zaboru poznańskiego na fali masowej emigracji do fabryk położonych w „sercu” niemieckiego przemysłu, na początku XX wieku. Ojciec – Władysław, urodzony we Włodawie, po wybuchu I wojny światowej wcielony został do armii carskiej. W 1914 roku dostał się do niemieckiej niewoli i skierowany został do kopalni w Zagłębiu Ruhry. Tam właśnie poznał się z Różą i tam się pobrali. W Duisburgu na świat przyszli: Edward (22.01.1921), Władysław (09.07.1922) oraz Leon (13.05.1925). W 1925 roku rodzina Taraszkiewiczów wróciła do Polski. Otworzyli zakład stolarski, pobudowali dom. Edward uczył się w szkole handlowej, Władysław miał zostać krawcem, a Leon uczył się zawodu masarza. W 1931 roku Taraszkiewiczom urodziła się córka Rozalia.
Po wybuchu wojny, w październiku 1939 roku Leon przyprowadził do domu siedmiu żołnierzy Wojska Polskiego z bronią. Udzielono im pomocy, dając cywilne ubrania i przeprawiając przez Bug. Żołnierze zostawili broń, którą Leon ukrył, m.in. u ojca w warsztacie. Wkrótce po tym, na mocy zarządzenia administracyjnego, Niemcy zaczęli przeszukiwać domy mieszkańców Włodawy. Po donosie jakiegoś konfidenta żandarmeria znalazła broń ukrytą w warsztacie ojca. Zakończyło się to aresztowaniem braci Leona i Władysława. Edward uniknął aresztowania, gdyż wówczas nie było go w domu. Zostali co prawda szybko zwolnieni dzięki przychylnemu urzędnikowi administracji, ale już przed Nowym Rokiem Edward i Władysław zostali wywiezieni na roboty przymusowe do Querfurtu. Leon pozostał we Włodawie i w połowie 1942 roku dostał wezwanie do Baudienstu czyli niemieckiej Służby Budowlanej do Radomia. Tam nawiązał kontakty z miejscową konspiracją akowską. Wkrótce zaczął pomagać w ucieczkach więźniów z wagonów kolejowych. Kiedy jeden z więźniów wpadł, po ciężkim śledztwie wskazał Leona i jego kolegę jako tych, którzy mu pomogli. Leon został przewieziony do radomskiego gestapo, w trakcie konwoju udało mu się zbiec. Nie była to jego ostatnia ucieczka. Udało mu się dotrzeć do Chełma, ale po drodze do Włodawy został aresztowany przez Ukraińców na służbie niemieckiej. Trafił do więzienia w Chełmie, a po kilku dniach na osławiony Zamek lubelski. Uciekł ponownie i ostatecznie latem 1943 roku został skontaktowany z Henrykiem Torbiczem „Brzózką”, żołnierzem 7 pp Leg. AK. Pech chciał, że w niedługim czasie został zatrzymany przez sowieckich partyzantów z oddziału operującego na zapleczu frontu i przymusowo wcielony do niego na początku 1944 roku.
Nadchodzą „wyzwoliciele”
W lipcu 1944 roku na Lubelszczyznę dotarła Armia Czerwona. Leon Taraszkiewicz powraca do zawodu masarza. Dostał propozycję wstąpienia do PPR, ale obserwując działania tej moskiewskiej agentury, zdecydowanie odmówił. Komuniści mu tego nie zapomną…
Trwała już na dobre rozprawa Sowietów i ich polskich pomagierów z niepodległościowym podziemiem na terenach okupowanych przez Armię Czerwoną. Warto zaznaczyć, że na Lubelszczyźnie zaczęła się ona już w początkach lutego 1944 roku, a więc na kilka miesięcy przed dotarciem tu bolszewików. 23 lutego oddział sowieckich partyzantów pod dowództwem Wołodimira Mojsenko „Wołodi” ze zgrupowania płk. Iwana Banowa „Czornego” we wsi Załucze Stare zamordował Komendanta Obwodu AK Włodawa kpt. Józefa Millerta „Sępa” oraz jego adiutanta ppor. Józefa Majewskiego „Jotema” i strz. Józefa Pasonia „Słowika”. 3 marca 1944 roku we wsi Bójki zamordowany przez Sowietów został ppor. Dominik Bolesta „Abisyńczyk”, który był kwatermistrzem obwodu włodawskiego. 12 marca 1944 roku w Załuczu Starym doszło do starcia polskich partyzantów z 7 pp Leg. AK z partyzantką sowiecką z 1 Ukraińskiej Dywizji Partyzanckiej Sidora Kowpaka, która prowadziła wtedy rajd przez Lubelszczyznę. W potyczce poległo siedmiu polskich żołnierzy. Mimo tych doświadczeń AK podjęła współpracę taktyczną – w ramach akcji „Burza” – z oddziałami Armii Czerwonej wkraczającej do Polski. Ułatwiło to zdecydowanie rozpracowanie polskich struktur podziemnych przez służby specjalne Sowietów, którym z pomocą przychodzili ludzie z Armii Ludowej. Efektem były masowe aresztowania i listy gończe za dowódcami AK. Złapanych akowców przewożono na Majdanek, były hitlerowski obóz, który służył dalej – tym razem nowym okupantom. Fakt ten ma niezwykle silną wymowę symboliczną.
Pierwsze wyroki śmierci za lubelskim Zamku (również dawna katownia hitlerowska) zaczęto wykonywać pod koniec 1944 roku. Od 20 listopada 1944 roku do 1951 roku zamordowano tam co najmniej 1200 żołnierzy Polski Walczącej. O skali terroru sowieckiego i istocie „wyzwolenia” świadczy też doskonale porównanie strat ilościowych w kadrze oficerskiej AK. W ciągu całej okupacji niemieckiej życie straciło 37 oficerów, natomiast w ciągu kilku miesięcy bolszewickiej „wolności” około 100. Mimo to instalacja obcej władzy nie przychodziła łatwo, co znalazło odzwierciedlenie m.in. w wypowiedziach przedstawicieli Powiatowej Rady Narodowej, którzy wprost mówili, iż „chłopi czując się zagrożeni masowo uciekają do lasu”. Oddziały AK podejmowały też działania samoobronne – 13 listopada 1944 roku oddział Józefa Struga „Ordona” rozbił w zasadzce grupę operacyjną MO z Wytyczna. Zginęło 7 milicjantów i dowodzący nimi sowieciarz. 6 marca 1945 roku w pobliżu Włodawy zastrzelono lejtnanta Iwana Cariewa, 25 marca zaś lejtnanta Nikołaja Briachowa.
„Jastrząb” wraca do lasu
Jak już wspomniano, Leon Taraszkiewicz po wojnie chciał wrócić do zawodu masarza. Jednakże komuniści nie zapomnieli mu odrzucenia oferty wstąpienia do PPR. Takie zachowanie spowodowało wzięcie jego i całej rodziny Taraszkiewiczów pod obserwację. Fakt przebywania ich w Niemczech, urodzenie się tam Róży Taraszkiewicz i synów, dało chorym, komunistycznym głowom asumpt do postawienia zarzutu o… kolaborację z niemieckim okupantem! 18 grudnia 1944 roku zostali aresztowani: Róża i Władysław Taraszkiewicz oraz Leon Taraszkiewicz i jego siostra Rozalia. Przy nazwiskach widniejących w dokumentach PUBP są adnotacje poczynione przez ubeków. Róża opisana jest jako Niemka(!), Władysław jako volksdeutsch(!). Starania podjęte o zwolnienie doprowadziły do uwolnienia Rozalii. Różę wysłano do pracy niedaleko Warszawy, Władysław zaś trafił do Lublińca, gdzie miał pracować jako stolarz w PGR. Leon w tym czasie przebywał w więzieniu na Zamku lubelskim, z którego 13 lutego 1945 roku wraz z innymi więźniami, akowcami, został wywieziony do obozu NKWD w Błudku-Nowinach. Stamtąd miał być wywieziony na „białe niedźwiedzie”, ale udało mu się wydostać z pociągu jadącego na wschód.
Ukrywał się z kilkoma kolegami we Włodawie. Na przełomie maja i kwietnia 1945 roku nawiązali kontakt z por. Klemensem Panasiukiem „Orlisem”. Leon Taraszkiewicz wszedł w skład kadrowego oddziału pod dowództwem Tadeusza Bychawskiego „Sępa”.
Wkrótce rozpoczęła się działalność oddziału. Już 1 czerwca 1945 roku opanowano i rozbito posterunek MO w Wytycznie. Milicjanci z tegoż posterunku postępowali zbyt brutalnie w stosunku do miejscowej ludności i dlatego należało ich wybryki ukrócić. W akcji zdobyto 3 automaty, kilka sztuk karabinów i pistolet. O akcji zrobiło się głośno i do oddziału zaczęli ściągać ukrywający się ludzie. Wzmocniony oddział 4 czerwca 1945 roku przeprowadził mały rajd – we wsi Lubowież zarekwirowano wojskowy samochód ciężarowy, którym udano się do Dubeczna, gdzie rozbito posterunek MO. Następnie w Hańsku zarekwirowano m.in. maszynę do pisania w urzędzie gminy, w Sosnowicy zniszczono posterunek MO i zdobyto sporo broni, potem w Pieszowoli rozbrojono placówkę „samoobrony”, poprzedniczki ORMO. Rajd zakończono nad jeziorem Sumin.
Wraz z akcjami pojawiły się też pierwsze straty. 12 czerwca 1945 grupa operacyjna po donosie zaskoczyła oddział w lesie pod Włodawą. W potyczce zginął m.in. Tadeusz Bychawski „Sęp”. Od jednego z rannych żołnierzy ubecy wydobyli informację na temat miejsca pobytu „Jastrzębia”, który przebywał wtedy u znajomych – rodziny Biliczów. UB otoczyło ich dom, jednak i tym razem Leon Taraszkiewicz wyrwał się z pułapki. Wrócił do oddziału i objął jego dowództwo po „Sępie”.
W międzyczasie do Polski wrócił z robót przymusowych brat Leona – Edward. Dowiedział się o aresztowaniu rodziny i postanowił dołączyć do oddziału brata. Przedstawiono go „Orlisowi” i Edward Taraszkiewicz dostał funkcję jego sekretarza. Przyjął pseudonim „Grot”, później zmieniony na „Żelazny”.
W pierwszej dekadzie września nastąpiła reorganizacja podziemia niepodległościowego na terenie powiatu włodawskiego. Z rozkazu chełmskiego Inspektoratu WiN Komendantem Obwodu WiN Włodawa został kpt. Zygmunt Szumowski „Sędzimir”, „Przebój”, „Komar”. Komendantem obwodowego oddziału partyzanckiego został „Jastrząb”. Oddział rozrastał się, ściągali do niego żołnierze „ludowego” wojska, następowały potyczki z siłami resortu „bezpieczeństwa”. Nie został on rozformowany podczas akcji „rozładowywania” lasów przez Delegaturę Sił Zbrojnych na Kraj.
Oprócz walki z komunistami prowadzono też bezwzględną walkę z powszechna plagą bandytyzmu, który był swoistym signum temporis. Było to o tyle ważne, że bandy rabunkowe podszywały się pod oddziały partyzanckie, dając tym samym wspaniały motyw do komunistycznej propagandy, która niekiedy pobrzmiewa i do dziś. Zresztą istniały rozporządzenia Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, które wyraźnie mówiły aby napady rabunkowe przypisywać podziemiu. Szeptana propaganda, tytuły gazet itp. miały utwierdzić społeczeństwo w przekonaniu, że partyzanci to „bandyci”. Paradoksalnie UB, mające w swej nazwie „bezpieczeństwo”, nie było wcale zainteresowane zwalczaniem pospolitej przestępczości. Woleli łapać i niszczyć „wrogów ludu”, a prawdziwym bandytom pozwalano działać ze względów propagandowych. Tam gdzie działały oddziały „Jastrzębia” bandytyzm był surowo i bezwzględnie tępiony. Jeden przykład – w grudniu 1945 roku we wsiach Brus ludzie „Jastrzębia” ujęli trzech notorycznych złodziei. Złapanych przewieziono do Brus, wezwano sołtysa i zrabowany majątek oddano właścicielom. Po krótkiej przemowie, zapowiadającej dalsze tępienie bandytyzmu wymierzono im publiczną chłostę. Mieszkańcy po takim widowisko z ochotą przeprowadzili zrzutkę na oddział. Początek roku 1946 upłynął na dalszych potyczkach z siłami bezpieczeństwa.
Istotną sprawą było silne zaplecze, dzięki któremu oddział mógł działać. Zachowały się raporty, które mówią, że „(…)ludność tego obwodu jest przepojona agitacją reakcyjną i z tego powodu jest wrogo usposobiona do teraźniejszego ustroju (…) ludność bierze czynny udział w współpracy z bandą WiN „Orlisa” i prowadzi anty Państwową propagandę (…)”. Inny raport stwierdzał, iż „(…) ludność miejscowa wg agenturalnych doniesień i osobistych przeprowadzonych z nią rozmów jest nieprzychylnie ustosunkowana do obecnego ustroju Demokratycznego Polski i obecnych władz rządzących (…)”.
Parczew – przykład komunistycznej manipulacji
W szeregu kłamstw dotyczących żołnierzy podziemia niepodległościowego zarzut „antysemityzmu” gra jedną z głównych ról. Nie ominęło to i oddziału „Jastrzębia”, czego przykładem jest wciąż pokutujący zarzut „pogromu”, jakiego rzekomo miał on się dopuścić w Parczewie. Nie będziemy tu przytaczać bzdur, które do dziś wypisują niektórzy „publicyści” i ci, co chcą się bić w cudze piersi. Stosowane wybiórczo cytaty mają udowodnić patologiczny wręcz antysemityzm do żydów zamieszkałych w Parczewie. Miasteczko to było wręcz terroryzowane przez UB, którego sporą część stanowili żydzi, niektórzy przybyli wraz z „wyzwolicielami”. Ci żydzi, którzy wywodzili się z tych terenów mieli dobre rozeznanie w strukturach niepodległościowych i przyczynili się do wielu tragedii, aresztując i maltretując członków AK. „Jastrzęb” wystosował list z ostrzeżeniem do ubeków, aby pohamowali się w swych zapędach i nie aresztowali i nie katowali ludzi. Odpisali mu grubiańsko – „(…) to przyjdź i sam sobie ich weź.(…)”.
„Jastrząb” postanowił dam im nauczkę. Atak na Parczew nastąpił 5 lutego 1946 roku. O 17:30 wkroczono do miasteczka w sile ponad 50 osób. Zajęto budynek poczty i spółdzielni rolniczej. Głównym celem była jednak siedziba UB. Doszło tam do walki. Jeden z ubeków zginął na schodach, drugi zabarykadował się na piętrze. Zaczęło się wyszukiwanie „resorciaków” i ich kapusiów, których gromadzono w jednym ze sklepów. Po potwierdzeniu ich tożsamości i ustaleniu, że to właśnie oni znęcali się nad ludnością – wyprowadzono ich na zewnątrz i rozstrzelano. Traf chciał, że zdecydowana większość z nich była żydami, jak Abram Zysman vel Bocian, komendant „samoobrony”, Dawid Tempel czy Mendel Turbiner. Wszyscy byli uzbrojeni i stawiali opór. Warto dodać, że ludność żydowska liczyła ponad 500 osób, zlikwidowano natomiast tylko tych, którzy byli członkami komunistycznych służb, zatem to nie pochodzenie decydowało o wyroku lecz szkodliwość ich postępowania. Oczywiście niektórzy usłużni publicyści do dziś walą pałką „antysemityzmu”, którego sztandarowym przykładem ma być Parczew. Robią to dalej, mimo istniejących źródeł, które jasno pokazują co wtedy się zdarzyło i jakimi motywami kierowali się żołnierze podziemia.
Walka trwa…
Rok 1946 wypełniony był akcjami. 12 maja 1946 roku oddział „Jastrzębia” w Gródku zatrzymał pociąg, którego wagon pocztowy był ochraniany przez wojsko. Żołnierze LWP dali się rozbroić bez problemów natomiast znajdujący się tam enkawudziści i pracownicy UB rzucili się do ucieczki. Partyzanci otworzyli ogień, zginęło 9 sowieciarzy. Z tłumu wyłowiono jeszcze 6 ubeków, których na miejscu rozstrzelano. Inne akcje wykonywane były standardowe – rozbijanie posterunków MO i UB, walka z agenturą, zasadzki na konwoje wojska i jego rozbrajanie.
W połowie roku – 17 lipca 1946 roku doszło do wydarzenia, o którym zrobiło się głośno. W zasadzce na szosie Lublin – Warszawa, w okolicy Marysina żołnierze „Jastrzębia” zatrzymali samochód, którym podróżowała… siostra Bieruta, Zofia Malewska z mężem, synem i synową. Początkowo chciano ich wymienić na więźniów politycznych, ale Komendant Obwodu Włodawa, kpt. „Komar” postanowił ich zwolnić, obawiając się okrutnego odwetu ze strony sił bezpieczeństwa. Mimo zwolnienia rodziny Bieruta, przez teren przewaliły się obławy, w których oddział poniósł straty.
22 października rozbito PUBP we Włodawie. Była to jedna z większych akcji „Jastrzębia”, uwolniono wtedy około 100 więźniów.
3 stycznia 1947 roku postanowiono rozbić garnizon KBW w Siemieniu. Była to, jak się niestety okazało, ostatnia akcja „Jastrzębia”. Podczas strzelaniny został ciężko ranny i po kilku godzinach zmarł. Jego ciało udało się przewieźć i pochować na cmentarzu w Siemieniu. „Jastrząb” jest jednym z niewielu dowódców podziemia niepodległościowego, który spoczywa we własnej mogile.
Na czele oddziału stanął brat Leona – Edward Taraszkiewicz „Żelazny”. Rok 1947 przyniósł komunistyczne „wybory” i wzmożenie terroru oraz lepsze sposoby walki z podziemiem. Agentura, pozorowane oddziały UB, udające oddziały niepodległościowe pozwalały zadawać bezpiece coraz celniejsze ciosy. Agentura stała się głównym zagrożeniem oddziału i to na niej skoncentrowano akcje. 11 marca 1947 roku zlikwidowano Piotra Grzywaczewskiego, członka PPR i agenta UB, 28 czerwca rozstrzelano kolejnych dwóch zdrajców – Czesława Śledzińskiego ze wsi Wielki Łan i Franciszka Chudkowskiego z kolonii Mietiułka. Największą akcją wymierzoną w zdrajców była pacyfikacja skomunizowanej wsi Puchaczów w nocy z 3/4 lipca 1947 roku. Zlikwidowano wtedy 22 osoby za wydanie UB i śmierć trzech partyzantów z oddziału kpt. Zdzisława Brońskiego „Uskoka”. Wszyscy byli członkami sowieckiej agentury czyli PPR.
Kolejne miesiące przynosiły straty w ludziach. Bezpieka podjęła próbę dojścia do „Żelaznego” m.in. poprzez próbę pozyskania agentury wśród jego rodziny. Rozpracowanie operacyjne przyniosło dopiero efekty w marcu 1951 roku. Ulokowano kolejnych agentów, którzy byli coraz bliżej „Żelaznego”. Sprawa była na tyle poważna, że do walki skierowano oficerów z MBP, m.in. zastępca dyrektora III Departamentu MBP – płk Stanisław Wolański. Usilna praca „fachowców” z UB z samej Warszawy i splot wydarzeń doprowadziły do ostatniej walki „Żelaznego”, którą stoczył 6 października 1951 roku. W tym czasie „Żelazny” przebywał w domu Stanisława Kaszczuka w Zbereżu, w gminie Sobibór. Tego dnia grupa operacyjna UB w składzie 2 batalionów (razem ok. 800 osób) otoczyła zabudowania Kaszczuków, gdzie znajdował się „Żelazny” i trzech partyzantów. Podjęli oni próbę przebicia się przez pierścień obławy. Niemalże im się to udało – po przejściu pierwszej linii (dużą rolę grało zaskoczenie, partyzanci początkowo podali się za pracowników resortu, po czym otworzyli ogień), dobiegli do samochodów. Tu znowu podali się za ubeków i porwali samochód wraz z szoferem, żołnierzem KBW. Kiedy mieli już wyrwać się poza zasięg obławy, szofer wyskoczył z samochodu krzycząc „Koledzy ognia. Bandyci!” W trakcie strzelaniny poległ „Żelazny” oraz Stanisław Torbicz „Kazik”. Ciężko ranny został Józef Domański „Łukasz”, ujęto także Stanisława Marciniaka „Niewinnego”. Obaj zostali później skazani na śmierć, wyrok wykonano 12 stycznia 1953 roku na Zamku w Lublinie.
>> Więcej o akcji Upominamy się o Was Żołnierze Wyklęci!
Tak zakończyła się walka braci Taraszkiewiczów, którzy nie dali się uwieść złudnym komunistycznym wizjom, odrzucili ofertę pracy dla nowych okupantów Polski. Ceną za taką godną i nieugiętą postawę była śmierć z rąk czerwonych katów. Późniejsza propaganda robiła z nich „esesmanów”, „faszystów” i „sługusów hitleryzmu” i pospolitych bandytów i opryszków. Dopiero teraz, dzięki żmudnej pracy historyków, można odkrywać prawdę o tych dwóch dzielnych braciach, legendach antykomunistycznej partyzantki z okolic Włodawy.
Daniel Sieczkowski
Foto: podziemiezbrojne.blox.pl
>> Kup koszulkę od Red is Bad!
Tekst pochodzi ze strony www.redisbad.info
Foto: Red is Bad