Pan Grzegorz, mieszkający w miejscowości nieopodal Dukli, został uznany winnym przekroczenia obrony koniecznej, po tym jak bronił swojej posesji przed grupą agresywnych osób. Teraz będzie musiał zapłacić jednemu z napastników 500 złotych, natomiast postępowanie przeciwko prowodyrom całego zajścia umorzono ze względu na… niewykrycie sprawcy.
Sytuacja miała miejsce w Równem, nocą z 1 na 2 maja 2012 roku. Pod domem pana Grzegorza zjawiło się kilkanaście osób, które zdewastowały ogrodzenie wokół budynku, a także wykrzykiwały wulgarne słowa pod adresem mieszkańców. Po wyjściu domowników, Albert C. podszedł do pana Grzegorza krzycząc, że go zabije, a następnie rzucił się na niego. Według ustaleń Sądu w trakcie szarpaniny napastnik miał zostać uderzony sztachetą w głowę.
W sprawie zapadły już dwa wyroki. Pierwszy w czerwcu 2013 roku, kolejny cztery miesiące później. Sąd uznał, że pan Grzegorz przekroczył granicę obrony koniecznej, jednak kara została obniżona, gdyż, jak stwierdzono, właściciel posesji miał „znacznie ograniczoną zdolność do rozpoznania znaczenia czynu i pokierowania swoim postępowaniem”.
Czytaj także: Pogrom kielecki – jak było naprawdę?
Podczas całego zajścia siostra pana Grzegorza zdążyła wezwać Policję, która jednak dotarła już po opuszczeniu posesji przez napastników. Funkcjonariusze stwierdzili zniszczenie płotu, jednak postępowanie w tej sprawie umorzono przez wzgląd na niewykrycie sprawcy. Z kolei broniący własnego domu oraz rodziny pan Grzegorz został ukarany grzywną 500 złotych.
Pan Grzegorz stanowczo zaprzecza, że uderzył napastnika. Odwoływał się również od niekorzystnego wyroku, jednak Sąd uznał apelację za „oczywiście bezzasadną”. Co ciekawe, Sąd stwierdził, iż pan Grzegorz wcale nie musiał uderzać Alberta C., gdyż wcześniej została już wezwana Policja. Pytanie tylko: jaką mógł mieć pewność co do czasu jej przybycia?
To kolejna w ostatnim czasie sytuacja w naszym kraju, gdy obywatel jest karany za skuteczną obronę samego siebie na własnej posesji przed agresywnie zachowującą się osobą.
fot. Henryk Borawski / Commons Wikimedia