Jako obywatel tego nieszczęśliwego kraju nie chcę żałosnego widoku prokuratora proszącego się o coś, będącego w patowych sytuacjach, nieprofesjonalnego i niedouczonego. Życzę sobie natomiast prokuratury, która stoi na straży prawa, merytorycznej, skutecznej i profesjonalnej. No i jeszcze NIEZALEŻNEJ, bo i w tej kwestii mam duże wątpliwości.
Od kilku lat głoszę, że największym złem polskiego wymiaru sprawiedliwości, a nawet często szkodnikiem, jest prokuratura. Co jakiś czas słyszymy o jej porażkach, ale działania przeprowadzone 18 czerwca w redakcji „Wprost” w związku z „aferą taśmową” są tylko kolejnym, dobitnym tego dowodem. W tym miejscu niestety zaskoczę zapewne niektórych, ponieważ nie uważam, w przeciwieństwie do wielu komentatorów, aby działania te były bezprawne. Wręcz odwrotnie, działania prokuratury podjęte wraz z funkcjonariuszami Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego uważam za legalne, mające podstawę prawną i jak najbardziej uzasadnione. Przeraża mnie jedynie nieudolność tych działań, nieskuteczność i chaotyczność – jednym słowem całkowity brak profesjonalizmu.
W mediach wysłuchujemy od dwóch dni opinii wielu „fachowców” w dziedzinie prawa karnego, natomiast ja chciałbym wyrazić swoją opinię jako prawnik karnista i do niedawna praktyk. Z dużą ostrożnością przyjmuję więc informacje podawane przez różne źródła. Na oceny te wpływają często emocje, które zazwyczaj są złym doradcą. Dlatego też swoją ocenę chcę oprzeć tylko i wyłącznie na kwestach prawnych.
Pierwsza czynność procesowa jaka miała miejsce w siedzibie tygodnika, prawo karne procesowe określa jako „żądanie wydania rzeczy”. W tym przypadku chodziło o rzecz (a konkretnie o nośnik informacji), będącą dowodem przestępstwa nielegalnego pozyskania informacji przy pomocy urządzenia podsłuchowego. Czyn ten spenalizowany jest w art. 167 §3 kodeksu karnego. Natomiast podstawami prawnymi tegoż żądania są przepisy zawarte w art. 217 §1-5 kodeksu postępowania karnego. Stanowią one między innymi, że rzeczy mogące stanowić dowód w sprawie (nośniki z nagraniami niewątpliwie nimi są) należy wydać na żądanie prokuratora. Tę czynność prokurator prowadzący zlecił do wykonania funkcjonariuszom ABW. Ci zaś, konkretnie wskazani w prokuratorskim postanowieniu, zażądali od redaktora naczelnego „Wprost”, Sylwestra Latkowskiego, dobrowolnego wydania wskazanych rzeczy. Pan Latkowski odmówił jednak wydania wskazanych rzeczy, konkretnie laptopa, stwierdzając że zawiera on dane chronione tajemnicą dziennikarską. Agenci ABW odstąpili więc od czynności (ponieważ postanowienie dotyczyło tylko dobrowolnego wydania rzeczy) działając jak najbardziej prawidłowo. Następnie powiadomili o nieskuteczności wspomnianej czynności prokuratora prowadzącego. W tym momencie zakończyła się pierwsza czynność w siedzibie „Wprost”.
Kontrowersje budzi drugi etap czynności w redakcji.
W związku z nieskutecznością „dobrowolnego wydania rzeczy” (chyba dlatego) na miejsce przybyli prokuratorzy prokuratury okręgowej (w sile czterech) przystępując do osobistego kierowania czynnościami na miejscu. I to chcę w tym momencie szczególnie podkreślić: to prokurator kierował czynnościami i jest za nie w pełni odpowiedzialny. Funkcjonariusze ABW służyli w tym momencie prokuratorom wykonując tylko i wyłącznie ich polecenia. W sensie procesowym nie byli prowadzącymi czynność – tą osobą był prokurator. Jeszcze inną rolę mieli do spełnienia policjanci. Ci byli tam wezwani przez prokuratora tylko i wyłącznie do zapewnienia porządku i bezpieczeństwa. Podkreślam, że nie jest moją intencją bronić tu funkcjonariuszy ABW czy Policji, ale ich role w tym przypadku wynikały bezpośrednio z przepisów prawa i były konkretnie określone. Wskazuję to z uwagi na wiele bezpodstawnych zarzutów kierowanych pod adresem tych służb.
Prokurator wobec nieskuteczności czynności „dobrowolnego wydania rzeczy” skorzystał z przepisu określonego w art. 217 §5 kpk, który daje podstawę do odebrania siłą rzeczy w razie odmowy dobrowolnego jej wydania (co miało miejsce). Do tego momentu legalność działań nie budzi w ogóle wątpliwości. „Schody” zaczęły się w momencie próby siłowego odebrania laptopa naczelnemu „Wprost”. Dalszy przebieg zdarzeń znamy już z przekazów medialnych i nie chcę tu w szczegółach ich opisywać.
Moje wątpliwości budzi, jak już wspomniałem, sam sposób przeprowadzenia tych czynności. Były one przede wszystkim przeprowadzone w sposób nieprzygotowany. Nie wzięto pod uwagę różnych możliwych i logicznych scenariuszy. Przecież prokuratura miała zapewne świadomość powagi sprawy. Mimo, że przestępstwo o którym mowa jest tylko występkiem zagrożonym karą pozbawienia wolności do lat 2, ranga sprawy jest przecież tak poważna politycznie, że tylko ktoś naiwny mógł sądzić, że będzie to łatwa i przyjemna do przeprowadzenia czynność. Nie bez znaczenia było też miejsce wykonywania samej czynności – redakcja gazety jest przecież miejscem szczególnym – o tym wie każdy początkujący prawnik. Wchodzą tu też przecież w grę tak ważne i delikatne materie jak: tajemnica dziennikarska, czy wolność słowa.
Sama pora (wieczorowa) rozpoczęcia czynności jest niezbyt, mówiąc delikatnie, szczęśliwa. Można było przecież założyć (i było to wysoce prawdopodobne), że redaktor powoła się na ochronę tajemnicy dziennikarskiej. W takim przypadku procedura przewiduje właściwe zabezpieczenie takiej rzeczy, opieczętowanie i, bez odczytywania, niezwłoczne przekazanie jej do dyspozycji sądu. To sąd w takich przypadkach decyduje, czy nośnik zawiera dane chronione tajemnicą dziennikarską i czy można wykorzystać je w prowadzonym postępowaniu. Każdy średnio rozgarnięty człowiek też wie, że po godzinie 15.00 polskie sądy nie są dyspozycyjne. Natomiast opisywane czynności rozpoczęto wieczorem w przeddzień dnia wolnego, ba długiego czterodniowego weekendu.
Kolejny skandal to nie zabezpieczenie w ogóle miejsca tych czynności. Na nagraniach widzimy wiele postronnych osób, z kamerami i bez, przepychających się, wznoszących jakieś hasła, napisy etc. Panował wielki chaos i harmider. Widzieliśmy nawet scenę jak dwóch panów z całkowicie odmiennych biegunów politycznych, Piotr Ikonowicz (na szczęście nie poseł) i Przemysław Wipler (na nieszczęście poseł) zjednoczyli „dla dobra sprawy” swe siły i pokonali drzwi pomieszczenia, gdzie przeprowadzano czynności procesowe. To jest coś niedopuszczalnego, tak nie można przeprowadzać tak istotnych, z procesowego, ale i politycznego punktu widzenia, czynności. Świadczy to o całkowitym braku wyobraźni prowadzącego działania – podkreślam prokuratora.
Nieprofesjonalne (mówiąc najdelikatniej) było też wydanie polecenia przez prokuratora policjantom. Dotyczyło one siłowego odebrania redaktorowi Latkowskiemu laptopa. Świadczy to o tym, że prokurator nie orientował się nawet co do ról poszczególnych służb. Jak już wspomniałem rola Policji była tylko porządkowa, a do wykonania czynności przybrani byli agenci ABW. Policjanci, słusznie zresztą, odmówili prokuratorowi wykonania polecenia. Skandalem jest, żeby prokurator prokuratury okręgowej nie orientował się w kompetencjach osób zaangażowanych w działania.
Gdy następnie redaktor Latkowski poinformował prokuratora, że wydanie laptopa zakłóci normalną pracę redakcji i uniemożliwi wydanie następnego numeru tygodnika, prokurator zaproponował skopiowanie danych i zabezpieczenie tylko kopii. To z kolei jest dowodem na niewiedzę prawniczą prokuratora prowadzącego. Nie trzeba być prawnikiem, wystarczy trzeźwo myśleć, aby zauważyć, że wykonanie kopii jest równoznaczne z odczytaniem danych – przypominam danych chronionych tajemnicą dziennikarską, do wykorzystania których niezbędna jest zgoda sądu.
Te i inne powody oraz zwiększające się napięcie emocjonalne szeregu postronnych, obecnych tam osób, spowodowało całkowitą niemoc i bezradność organu jakim jest polska prokuratura. To już nie była bezradność, to trąciło wręcz komicznością jej poczynań.
Na drugi dzień po tym pokazie pt. „Jak nie należy przeprowadzać czynności procesowych” Prokurator Generalny, Andrzej Seremet, robiąc dobrą minę do złej gry uzasadniał działania swych podwładnych. Oczywiście stwierdził, że wszystkie czynności miały podstawy prawne (z tym się akurat zgadzam), i że były przeprowadzone delikatnie i z wyczuciem. Stwierdził między innymi, że prokuratorzy „poprosili” redaktora o wydanie rzeczy i że teraz jest sytuacja patowa, ponieważ szanowny redaktor nie wydał istotnego dowodu w sprawie. W pewnym momencie zrobiło mi się aż żal Pana Seremeta – wyczułem jakby błagalną miną prosił redaktora Latkowskiego o wydanie najważniejszego dziś laptopa w Polsce.
Otóż Panie Prokuratorze Generalny!
Jako obywatel tego nieszczęśliwego kraju nie chcę żałosnego widoku prokuratora proszącego się o coś, będącego w patowych sytuacjach, nieprofesjonalnego i niedouczonego. Życzę sobie natomiast prokuratury, która stoi na straży prawa, merytorycznej, skutecznej i profesjonalnej. No i jeszcze NIEZALEŻNEJ, bo i w tej kwestii mam niemałe wątpliwości.
Foto: Wikimedia Commons