Pierwsze poważne zakłócenie pięknej epoki – wojna krymska nie zdołało jej zburzyć, ale kolejne wypadki robiły to skutecznie, aż do momentu zawału starego ładu w roku 1918. Istotne nadszarpnięcie równowagi można przypisać Prusom, kiedy pokonały one Austrię w wojnie o hegemonię w Związku Niemieckim. Kolejne, to kilka lat później, wojna prusko-francuska. Oba konflikty razem z wojną krymską obnażyły słabość imperiów i dały pole do popisu rosnącemu imperializmowi niemieckiemu. Kiedy w 1884 roku na kongresie w Berlinie zdecydowano o podziale Afryki w myśl banalnej zasady „kto pierwszy, ten lepszy”, można było przewidzieć, że doprowadzić to może do kolejnej zawieruchy. O dziwo nie doprowadziło. Jednak wzajemne antagonizmy pogłębiały się, zwłaszcza po objęciu przez Francję protektoratu nad Marokiem, na którym zależało Niemcom oraz po aneksji Tunezji, również przez Francję. Na tej z kolei, zależało Królestwu Włoch.
Odmiennym przypadkiem był natomiast incydent w Faszodzie, gdzie ekspedycja francuska mająca zaanektować Sudan spotkała się z Brytyjczykami. Sudan przypadł Wielkiej Brytanii, ale ten spór zakończył się podpisaniem w 1904 roku entente cordiale. W rezultacie wszyscy zawiązywali ze sobą sojusze, jednocześnie w tajemnicy łamiąc ich założenia. Tak jak Niemcy podpisując równorzędnie umowy z Rosją i Austro-Węgrami. Do roku 1914 sytuacja polityczna prezentuje się następująco.
Francja i Rosja połączone sojuszem z roku 1892. Niemcy, Austro-Węgry i Włochy połączone Trójprzymierzem oraz Wielka Brytania, która dopiero co ociepliła swoje stosunki z Rosją i zawiązała sojusz z Japonią. Wszystkie największe mocarstwa tkwiły w nici skomplikowanych powiązań dyplomatycznych. Pomimo wybuchu wojen na Bałkanach i rozkładu Imperium Osmańskiego, świat wydawał się (co prawda w bólach) już poukładany. Zawieruchy nic nie zapowiadało. Król Jerzy oraz cesarze Wilhelm i Mikołaj byli kuzynami. Ich imperia miały podpisane między sobą umowy sojusznicze. Następca tronu Austro-Węgier, arcyksiążę Franciszek Ferdynand jawnie wypowiedział się o głupocie wojny z Rosją. Jednak wszystko jest pozorne. Z racji wyjątkowości tamtej epoki potrzeba było jakiegoś casus belli, jednak ani wojny bałkańskie, ani kolonie nie dały oczekiwanego rezultatu, który przeciąłby ropiejące wrzody na ciele Europy. Znalazł się bowiem pewien serbski młodzieniec imieniem. Jak strasznego czynu dokonał, świadczą o tym skutki. Zapewne gdyby nie on, zrobiłby to kto inny. Gdyby nie morderstwo, to co innego. Wojna by wybuchła. Jednak Princip pokazał coś więcej. Coś co było zmorą XIX wieku, i staje się zmorą obecnie – nadaktywny obywatel. Pokazał po prostu aktywizm obywatelski. Zabił przyszłego przywódcę kraju, który okupował jego ojczyznę. Gest młodego Serba, czyli po prostu przejaw oddolnego, zakompleksionego nacjonalizmu. Człowiek, który dopuścił się czynu haniebnego, otwiera nam drogę do naszej epoki. Właśnie do epoki polityki ludowej (nie mylić z socjalizmem!), polityki, która tańczy, tak jak lud zagra. Brak poszanowania dla instytucji władzy/monarchii, tworzenie państw narodowych, rozciągnięcie władzy na całe społeczeństwo. Jest to obraz naszych czasów, obecnej Europy. Nie charakteryzuje się to ani realpolitik, ani weltpolitik. W ogóle niczym się to nie charakteryzuje. Bo najważniejszy jest mundial, ksiądz pedofil, zdrada Tuska, i to, że wyimaginowany kapitał zagraniczny 'wykupuje’ Polskę. Skoro lud ma takie potrzeby, to cyrk dookoła niego spełnia jego zachcianki. Mówi się o 'inwestycjach polskich’, o problemie kontroli Kościoła Katolickiego przez państwo i o tym, dlaczego Polska znowu nie pojedzie na żadne mistrzostwa. Lud wskazuje winnych, lud jest sędzią całego widowiska, a z tego nic nie wynika i nie wyniknie. To są podstawowe różnice między czasami minionymi a naszymi.
Nie ma kurtuazji. Nie ma prestiżu. Nie ma zasad. Ale jest jeden bezwzględny autorytet – lud. Co ciekawe. Moim zdaniem, obserwujemy swoisty fenomen, gdyż z tradycyjnego podziału społeczeństwa na większościowe 'bagno[1]’ i radykałów. To 'bagno’ ludowe to zazwyczaj ludzie mniej lub bardziej praktykujący idee i religie wyznawane w danym kraju, mniej lub bardziej przestrzegający zasad moralnych. Natomiast każdy czas ma swoich radykałów i nie można ich jednoznacznie scharakteryzować. Dzisiaj odnoszę wrażenie, że 'bagno’ zaczyna zarastać, a społeczeństwo zaczyna się określać. Zachodzi proces, w którym obojętna warstwa społeczeństwa zaczyna obierać jakąś stronę, w tym wypadku wracają ideały Europy, którą zburzyli Lenin, Princip, Hitler i Stalin. Historia zaczyna istnieć w świadomości społecznej. Można zarzucić rządzącym, że u nich takich ideałów nie widać. Ale spokojnie. Lud, który wybierał obecnych włodarzy się deaktualizuje. Jako optymista twierdzę, że niespokojnych moralnie czasów nastąpi niechybny kres, a przed nami kolejna belle époque.
[1]Największe stronnictwo polityczne w rewolucyjnej Francji składające się z niezrzeszonych przedstawicieli w Zgromadzeniu Narodowym.
Autor: Szymon Doliwa, czytelnik wMeritum.pl
Fot.: Aresztowanie Gavrila Princip, Sarajevo 1914, wikimedia commons