Plica polonica – kołtun polski – oto „choroba” kojarzona w całej Europie z naszym umiłowanym krajem. Od końca XVI wieku notowany przez lekarzy, tak samo, jak zwyczaj małpowania krajów Zachodu w życiu prywatnym i publicznym (Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do Ojczyzny pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! – prawił Mickiewicz ustami Podkomorzego w „Panu Tadeuszu”). Wytępiony wreszcie w końcu XIX wieku, między innymi za sprawą profesora Józefa Dietla, tak samo, jak Narodowa Demokracja tępiła równocześnie trójlojalizm, myślenie w kategoriach obcego interesu narodowego, małpowanie salonowych trendów.
Czymże jest nasz dzisiejszy „kołtun”? Czy to ten legendarny klerofaszyzm, nacjonalistyczne zacofanie, twardy konserwatyzm? Czy to obywatele świętujący dumnie rocznice zwycięstw (i, niestety, porażek) oręża polskiego? Może to kibice (pardon, kibole!), którzy domagają się od Michnika, by przeprosił za swego ojca i brata? Może kołtunerią są młodzi prawnicy i ekonomiści, którzy zdobywszy wzorowe wyniki w nauce zaczynają aktywnie działać w życiu zawodowym i politycznym? Andrzeje i Janusze „spod krzyża”?
Bynajmniej.
Kołtunerię stanowią intelektualni spadkobiercy lojalistów z czasów zaborów, admiratorów zagranicznych mocarstw z okresu późnosarmackiego, pogrobowcy wszystkich michników, baumanów, grossów, kuroniów, którzy wychwalali a to radziecką Rosję, a to równie zgniłą libertyńską Francję. To ci, którzy dzisiaj wieszają unijne i tęczowe flagi na masztach przed polskimi urzędami; to ci, którzy patrzą, z którego krańca intelektualnego półświatka zawieje czosnkiem; to wszyscy młodzi, z wielkich ośrodków, wykształceni na wydziałach genderowych i zaczytani w „Wyborczej”. To wszyscy, którzy nim sami się wypowiedzą patrzą wpierw, co jakiś autorytet napisał w „l’Humanité” czy „Neues Deutschland”. Wszyscy, którzy starają się, by dalej Polska pawiem narodów była i papugą. Wszyscy, którzy zdrowe, narodowe odruchy, cywilizacyjną reakcję uznają za zacofańców, przeszkody na ścieżce postępu, postępu wytyczonego przez myślowe wypierdki postmodernistycznych filozofów. To mędrcy ze squatów i salonów, którzy wciąż przeżuwają teorie z lamusa historii, którzy postulują redystrybucję i dodatkowe opodatkowanie bourgeoisie*.
Oto prawdziwy intelektualny obskurantyzm!
Dzisiaj nam, głównie młodym, ale pod intelektualnym patronatem ludzi, którzy podczas komunizmu złamać się nie dali, przypada obowiązek obcięcia tego kołtuna, tego eurozabobonu. Obowiązek zgolenia włosów do gołej czaszki, jak golono je nierządnicom, które oddawały się okupantom. Zrobić to można tylko w jeden sposób – stając śmiało do debat, zdobywając tytuły naukowe, przeprowadzając wartościowe badania. Niestrudzenie stając po stronie arystotelesowskiego rozumienia Prawdy**. Tą drogą możemy na trwałe wypędzić szamanów postmodernizmu, wołchwów komunizmu i inszych astrologów, którzy wróżą raz to z gwiazdek unijnych, raz to – z tej czerwonej.
Pójdźmy w ślady Dietla i Dmowskiego. Bądźmy Nowoczesnymi Polakami i wypleńmy tę obrzydliwą polską przypadłość małpowania wszystkiego, co obce.
____
* Już prof. Feliks Koneczny w artykule „Zawisłość ekonomii od etyki” zauważył, że prymitywne ludy, które przyjęły zasadę, że jednostce wolno posiadać tylko tyle majątku, „ile potrzebuje” („nadmiar” zabierano i rozdysponowywano pomiędzy plemię), zatrzymały się na najniższym szczeblu cywilizacyjnym (Jakuci, Eskimosi, plemiona murzyńskie), ponieważ ludzie… przestawali pracować. Stało się to po prostu nieopłacalne.
** Dla europejskie lewicy ta metoda była z oczywistych względów niedostępna. Komuniści i naziści zastąpili ją przez eksterminację wrogich elit w Katyniu czy podczas akcji AB.
fot. Wikimedia