Example wydało już piątego longplay’a w swojej karierze – „Live Life Living”. Z pewnością próżno na albumie doszukiwać się czegoś, co może unieść duszę i serce w przestrzeń. Może za to ponieść nasze nogi na parkiet, ale tylko na chwilę.
Nowy album Example zapowiadany był głośno przez artystę, lecz już pierwszy promujący singiel All The Wrong Places od razu zakwalifikował go jako prostą płytkę na dyskotekę dla niezbyt wymagających. Prostota tekstów niczym w naszym rodzimym disco-polo w połączeniu z przewidywalnymi bitami i samplami wyciągniętymi z piosenek Scooter’a z lat 90’, naprawdę nie robi piorunującego wrażenia. Wszystko trzyma się razem dzięki solidnym i nowoczesnym rozwiązaniom technicznym i wysokiej jakości.
Dalsze piosenki z tego wydawnictwa wyglądają podobnie i właściwie nie wyróżniają się niczym szczególnym. Wokal Elliot’a Gleave’a jest dość płaski, ma prostą formę i w miarę ciekawą barwę, chociaż na tle innych wokalistów tego rodzaju wypada dość przeciętnie.
Jedyną piosenką, która w jakiś sposób do mnie przemówiła było Kids Again. Stało się tak zapewne poprzez wpadającą w ucho linię melodyczną i niezwykły optymizm tekstu. Zaskoczenie za to spotkało mnie przy piosence Take me as I am – akustyczny, grany na pianinie początek wprawił mnie w osłupienie. Czyżby artysta miał nam zaserwować balladę? Skądże. Dalej Example zaczął już rozkręcać się zupełnie po swojemu, z tym że w kawałek ten wplótł elementy, gdzie łączy rytmiczne pokrzykiwanie z dość ciężką elektroniką, co często spotykane jest na przykład u mocno alternatywnego i mistrzowskiego Die Antrwood. Zresztą w ich wykonaniu brzmi to o wiele lepiej.
Niestety to chyba wszystko co mogę powiedzieć o tym albumie. Reszta kawałków jest po prostu słaba, nudna i nie ma w sobie absolutnie nic co by ją jakoś wyróżniało. Ot, zwykły techno-śmietnik. Myślę że Elliot Glave ma potencjał w tworzeniu muzyki, ale powinien do współpracy zaprosić kogoś, kto jego przyszłe wydania mógł rozświetlić i urozmaicić. Mogłaby być to jakaś ciekawa wokalistka, dobry raper (Glave rewelacyjny w rapowaniu nie jest) itp.
Nie będę jednak zupełnie ostentacyjna w tej ocenie i wskażę pewną pozytywną stronę tego wydawnictwa – jest dobre na wakacje. Do jazdy samochodem w słoneczny dzień, do puszczenia sobie podczas pływania w basenie przy domu lub przy opalaniu. Właśnie w takich sytuacjach osłuchiwałam się z albumem i powiem szczerze że bardzo do nich pasował, nie zaprzątał mi specjalnie głowy, po prostu to było dobre na coś co gra w tle. Nie angażuje myśli. Jest lekki, niezobowiązujący, ale też ma w sobie coś umiarkowanie radosnego.
Jeżeli więc szukacie czegoś, co by było tłem waszego urlopowego lenistwa – mogę polecić Live Life Living. Jeśli wolicie zaś bardziej ambitne albumy, gdzie każda kolejna piosenka będzie odkrywcza i różniąca się od poprzedniej – zdecydowanie omijajcie wydawnictwo szerokim łukiem.
Fot. Sony Music Polska