Łódzki zespół Power of Trinity jako następczynię przebojowej i docenionej płyty „Loccomotiv” zaproponował światu całkiem skoczną i energetyczną „Legorock”. Ze smutkiem musimy jednak zgodnie przyznać, że płyta, na którą składa się jedenaście utworów, nie jest całkiem udana. Po ponad dziesięciu odsłuchaniach całego albumu w dalszym ciągu mamy problem, żeby odróżnić od siebie poszczególne piosenki. Rzecz rzadko spotykana, ale zespołowi Power of Trinity się ta „sztuka” udała. Nie znaczy to oczywiście, że „Legorock” pozbawiony jest jakichkolwiek zalet. Przyjrzymy się więc najnowszemu albumowi Power of Trinity oczami zarówno kobiety, jak i mężczyzny.
OGÓLNE WRAŻENIA
Mateusz Cyra: Coś mi w tej płycie nie do końca odpowiada. Nie jest zła, słyszałem w tym roku znacznie gorsze muzyczne próby, ale gdybym miał ograniczyć się do jednego słowa, byłbym zmuszony powiedzieć: jednostajna. Niby trzy piosenki są po angielsku, co jest jakąś odmianą, ale też nie są to utwory wybijające się ponad brzmieniową przeciętność na tyle, żeby mogły namieszać na całym „Legorock”. Podobnie rzecz ma się z pozostałymi piosenkami – brakuje mi w nich choćby jednego murowanego kandydata na hit; obojętnie czy miałby to być hit lata, zimy, młodzieży czy też emerytów. Z jednej strony odnoszę wrażenie, że Power of Trinity chciał osiągnąć brzmieniowo jednocześnie album komercyjny i tak zwany „garażowy”, i gdzieś po drodze nie do końca się to ze sobą zgrało.
Sylwia Sekret: Coś w tym, co piszesz, jest na rzeczy. Niby wszystko jest okej, bo teksty nie są przesłodzone i banalne; muzyka jest dość mocna i charakterystyczna, a jednak… Jednak czegoś brak. Chropowate i całkiem oryginalne brzmienie gubi się w jednostajności, w jaką łączą się niemal wszystkie utwory. Brakuje przejść, by zobaczyć, gdzie kończy się jeden numer, a zaczyna drugi. Nie zgodziłbym się jednak co do hitu – ale o tym później.
BRZMIENIE
Mateusz: Tutaj – paradoksalnie – mam najmniej do zarzucenia mimo wcześniejszych zarzutów odnośnie monotonii. Jasne, wiele brzmień jest do siebie podobnych i właściwie trudno wyłapać, kiedy jedna piosenka się kończy, a kolejna zaczyna, ale moim zdaniem to nie tylko zasługa muzyki, ale i wokalu. Riffy gitarowe bardzo często są niemalże identyczne i chyba tylko utwór „Dalej” wybija się aż taką odmiennością dźwiękową i pasuje bardziej do zestawienia imprezowego niż na album rockowy. Podsumowując: nie jest ani źle, ani też dobrze.
Sylwia: Podoba mi się ta chropowatość brzmienia, o której wspomniałam wcześniej. Jest tu jakaś moc, jest jakiś brud i pewien, dający się wyłapać uchem, bunt. Na pewno nie można zarzucić jakoby gitara Łukasza Cyprysa, bas Krzysztofa Grudzińskiego i perkusja Grzegorza Graczyka nie współbrzmiały ze sobą. Zespalają się i tworzą harmonię, płynną linię dźwięku; jednak może dobrze by było gdyby raz na jakiś czas jeden instrument zaszalał i jakoś bardziej się wyróżnił na tle innych?
TEKSTY
Mateusz: No, i tutaj odczuwam chyba największy dyskomfort… Będąc zupełnie szczerym, ujmę to tak: odnoszę nieodparte wrażenie, że niektóre teksty (np. „Suma ran”) chcą być ważne, głębokie, pełne drugiego dna, ale słuchacz nie jest w stanie tego niemal w żadnej piosence poczuć, bo gubi się to w niezbyt do tekstu pasujących dźwiękach, bądź w interpretacji Jakuba Koźby. Teksty w pozostałych przypadkach (np. „Poniedziałek”) są mimo wszystko dość proste i mocno osadzone w codzienności, tak, żeby przeciętny „Nowak” mógł łatwo się w nich odnaleźć. Lubię, kiedy twórcy – za pomocą tekstów – chcą mnie zabrać w jakąś muzyczną podróż. Tutaj niestety tego nie uświadczyłem.
Sylwia: Nie zgodzę się. Uważam, że teksty to bodaj największy plus tego albumu. A przynajmniej te śpiewane po polsku. Fakt, że zdania gubią się gdzieś pomiędzy jednostajnością muzyki, ale są one wyważone, zgrabne i nieprzekombinowane. Myślę, że Kubie Koźbie udało się osiągnąć coś, co nie jest łatwe, a mianowicie znalezienie złotego środka w tekstach piosenek. Zespołowi Feel zarzucano (całkiem słusznie) banalność tekstów i wręcz tandetę; z kolei Piotrowi Roguckiemu grającego z Comą wytyka się, że jego teksty są skomplikowane, a środki stylistyczne zagłuszają prawdziwy sens i tak naprawdę niewiadomo, o co chodzi (choć w przypadku Comy absolutnie się z tym nie zgadzam). Do meritum jednak: na „Legorock” znajdziemy naprawdę bardzo miłe dla ucha metafory, trafne porównania i – rzecz bardzo ważna – efektowne rymy. Uwielbiam niedokładne rymy, które walczą z tandetą i epitetem dotyczącym świętego miasta. Bardzo dobrze widać to w utworze „Gorzki ja”, gdzie zastosowano rymy typu godność – chłodno, godność – słodko, głośno – miłością. Takie niedokładne rymy z odpowiednią intonacją wokalisty są naprawdę przyjemne, a dodatkowo często mają rację bytu tylko w muzyce.
WOKAL
Mateusz: Jakub Koźba ma intrygującą barwę, dzięki której w sumie zainteresowałem się zespołem „Power of Trinity”. Przyczyniła się do tego – rzecz jasna – piosenka „Chodź ze mną”, która była wokalnym i muzycznym powiewem świeżości i do dziś – często i chętnie – do niej wracam. Na płycie „Legorock” Koźba w dalszym ciągu bardzo charakterystycznie zaciąga i dba o to, żeby można było już po pierwszych słowach rozpoznać, że to właśnie z nim i jego „Power of Trinity” mamy do czynienia. Niestety, w moim odczuciu nie do każdej piosenki to pasowało i są utwory, gdzie wyszłoby lepiej, gdyby Koźba nieco odpuścił.
Sylwia: No tak, ta maniera czasami może przeszkadzać. Ona również przyczynia się do tej jednostajności, w jaką zostaje wciągnięty słuchacz. Bo głos Kuby Koźby jest dobry, przyjemny i na pewno wyróżniający się na tle wielu polskich głosów. Tylko ta jego maniera na „Legorock” jest zbyt… zmanieryzowana.
NAJLEPSZA PIOSENKA
Mateusz: „Gorzki ja” – to jedyna piosenka z „Legorock” godna poprzedniego albumu. Możliwe, że za dwudziestym przesłuchaniem przekonam się, że jest godna nadania jej miana hitu.
Sylwia: Zgadzam się. „Gorzki ja” ze swoimi rymami i trafnymi metaforami (w rulon zwinięty świat) może pretendować do miana hitu. Tym bardziej, że – co stwierdzam z pewnym bólem, bo ileż można wałkować w głowie jedno zdanie? – utwór szósty jest chwytliwy i bardzo łatwo wpada w ucho. Tekst, choć nie jest banalny, jest też łatwy do zapamiętania, a przynajmniej jego refren ze słowami: Wczoraj zgubiłem godność/ Ale jeszcze coś mam/ Ze mną nie jest tak słodko/ Czujesz pikantny smak.
NAJGORSZA PIOSENKA
Mateusz: „Silly”, w której maniera wokalisty przeszkadza, zamiast sprawiać przyjemność. Do tego ten niezwykle drażniący fragment „with his litte city” z końcówki.
Sylwia: Hm… może nie najgorsza, ale osobiście mnie najbardziej nie pasuje utwór „Faza REM” i już mówię dlaczego. Tekst traktuje o stanie snu, opisuje cienką granicę, za która jest już jawa. To, co mi kompletnie nie pasuje w tej piosence, to muzyka. Powinna być bardziej zbliżona do kołysanki, oniryczna i spokojna, natomiast nie różni się wiele od pozostałych utworów na płycie.
PO POLSKU
Mateusz: Możliwe, że miałem zbyt duże oczekiwania, jednak zbyt często nie mogłem poczuć tego, co właściwie Power of Trinity” chce mi przekazać. Gdzieś przebijały ambitniejsze teksty, niestety zostały przykryte płaszczykiem niemal popowego lub jednostajnego grania, w innym miejscu zaskakiwały piosenki po angielsk,u a ich umiejscowienie na krążku do tej pory jest dla mnie zagadką. Do tego cały czas odczuwałem dezorientację – czy jest to album czysto rozrywkowy pod tak zwane „masy”, czy jednak Power of Triniy chce robić swoje bez względu na zdanie malkontentów.
Sylwia: Muzyka w wielu miejscach przeszkadza, jednak same teksty – jak już pisałam są na duży plus. Szkoda, że cała płyta nie jest po polsku; brakuje mi tutaj jakiegoś wytłumaczenia tych trzech numerów śpiewanych po angielsku.
PO ANGIELSKU
Mateusz: Tak, jak wspominałem wyżej – nie do końca wiem dlaczego znalazły się na tej płycie. Dlaczego akurat trzy? Czemu nie mniej lub nie więcej? Czy to zwykły eksperyment, chęć podzielenia się twórczością w najpopularniejszym języku świata? Inną sprawą jest, że nie do końca odpowiada mi śpiewanie po angielsku w wykonaniu naszych rodzimych muzyków. Poległy na tym takie osobowości jak Grabaż, Rogucki czy Muniek. Z przykrością stwierdzam, że Koźba dołącza do tego grona.
Sylwia: Właśnie – dlaczego? I – po co? Podsiadło nagrał w tym języku cała płytę (pomijając dwa utwory, które – jak zakładam przez wiążący go kontakt – musiały być po polsku) i to było okej. Coma wydała „Hipertrofię” po polsku, a potem po angielsku i to też było okej, chociaż Rogucki (którego osobiście uwielbiam) pokaleczył ten język. Nie lubię natomiast takich mieszanek, gdzie mamy część piosenek takich, a część takich. Jakby artyści nie mogli się zdecydować.
PODSUMOWANIE
Mateusz: „Legorock” jest płytą przeciętną, nie wybijającą się właściwie niczym konkretnym w krajowej fonografii. Ot, krążek, który zginie w natłoku dźwięków. To dziwne, ponieważ Power of Trinity ma wszystko, co powinien mieć zespół, by odnieść sukces – dobrych grajków, intrygujący głos wokalisty i miejscami wartościowe teksty. Od razu zaznaczam: nie jest tak, że album uważam za słaby. Zabrakło po prostu hitu na miarę „Chodź ze mną”, który pociągnąłby całość i kropki nad „i” w pozostałych utworach.
Sylwia: Power of Trinity robi swoje i mam wrażenie, że to im wystarcza. Może nie ma na tej płycie wielkiego hitu, bo panowie po prostu tego nie chcieli? Może bardziej odpowiada im garaż niż scena w studiu dzień Dobry TVN, na której po raz pierwszy ich zobaczyłam i usłyszałam „Chodź ze mną?”. A może po prostu nam ta płyta nie przypadła do gustu w stu procentach, bo nie do nas była skierowana? „Legorock” nie jest ani porażką, ani wielkim sukcesem. Album nie będzie mi często towarzyszył, ale do niektórych piosenek chyba jeszcze wrócę – dwóch, może trzech… Cały krążek jest niestety zbyt mdły i brakuje w przede wszystkim nim nutki pieprzu, aby poczuć pikantny smak.
Album przesłuchiwali i opiniami wymieniali się kulturalni redaktorzy: Sylwia Sekret oraz Mateusz Cyra.
Fot.: MJM Music