Według portalu newsweek. pl, urzędnicy skarbówki znaleźli kolejną okazję do skontrolowania Polaków, tym razem chodzi o tzw. „drobnych ciułaczy” , którzy stracili oszczędności w wyniku ubiegłorocznej afery Amber Gold.
Według portalu, Gdański fiskus ściga ciułaczy, sprawdzając, czy są w stanie udowodnić skąd mieli pieniądze, które stracili. Jak nie wykażą, że mieli je z legalnego źródła, to do strat będą musieli dopisać karny podatek: 7,5 tys. złotych od każdych 10 tysięcy. Co ciekawe, Wg dziennikarzy „Newsweeka” równocześnie śledczy zajmujący się sprawą Amber Gold nie przykładają uwagi do kilku wielomilionowych wpłat, których dokonano na samym początku istnienia piramidy finansowej. Jak podejrzewają dziennikarze, mogły być to pieniądze tajemniczych sponsorów małżeństwa P., które kierowało firmą.
Ponadto według ustaleń dziennikarzy, nikt nie ściga referentki z gdańskiego urzędu skarbowego, która „zapomniała” wpisać spółkę Amber Gold do ewidencji podatkowej. Dzięki temu spółka przez kilka lat mogła się rozwijać nie niepokojona przez skarbówkę, choć nie składała sprawozdań finansowych.
Czytaj także: Jak państwo ściąga haracz z Polaków?
Patrząc na zachowanie Izby Skarbowej w tej sprawie, ciężko oprzeć się wrażeniu, że zdaniem urzędników żadnej piramidy finansowej nie było, a jeżeli ktoś usiłował osiągnąć nielegalny przychód, to jedynie pojedynczy klienci gdańskiego parabanku…
Foto: Zorro2212/ WikiCommons