Progrockowcy z Osada Vida odważnie podążają ścieżką niegdyś wytyczoną przez Porcupine Tree i Riverside. Odchodząc na ostatnim albumie Particles od czystego rocka progresywnego, skłaniając się ku bardziej piosenkowym formom, muzycy otworzyli nowy rozdział w historii zespołu. The After-Effect jest klasycznym pójściem za ciosem, bo zaledwie rok po Particles Osada Vida uraczyła swoich fanów nową muzyką. I dobrze, bo poprzedniczce poważnie zaszkodziła w 2013 roku premiera S.O.N.G.S. Riverside, co spowodowało, że król mógł być tylko jeden. W tym roku wygląda na to, że nie znajdzie się mocnych na Osadę Vidę na krajowym podwórku progresywnych dźwięków.
Na Particles w składzie Osady Vidy pojawił się nowy wokalista, Marek Majewski, znany chociażby z lubelskiego Acute Mind. Muzyka zyskała rockowy luz, pomimo zachowania progresywnego polotu, liryczności i umiejętności pokazywania nienagannej techniki muzyków. Co najważniejsze, kompozycje stały się mniej rozbudowane formalnie, czasowo krótsze. Trochę tego żałowałem, bo Uninvited Dreams bardzo mi się podobała; było na niej pełno klimatycznych, długich, przesiąkniętych nostalgią kompozycji z doskonałymi popisami instrumentalistów. Szczerze mówiąc, piosenkowa Particles mnie lekko rozczarowała, brakowało trochę melodii j i muzycznego powietrza.
Ale już King of Isolation przynosi na dzień dobry solidną porcję mocnych, prog-metalowych dźwięków z chwytliwym refrenem bardzo przypominającym mi śpiewanie Marka Majewskiego z czasów Acute Mind. Sky Full Of Dreams przynosi wyciszenie i oddech. Zespół gra oszczędnie, stawia na klimat, a nie na popisy instrumentalnie. Co więcej, w okolicach refrenu pojawia się kwartet smyczkowy, pięknie akcentując swoją obecność na The After-Effect.
Czytaj także: Kiedy byłem młody... - Pinkroom - \"Unloved Toy\" [recenzja]
Still Want to Prevaricante? to popis klawiszowca Rafała „r6” Paluszka, który umiejętnie operuje paletą dźwięków wydobywanych ze swoich syntezatorów. Z czasem do głosu dochodzi jazzująca gitara Jana Mitoraja i robi się nam przyjemny, instrumentalny kawałek, gdzie muzycy serwują wysmakowane solówki, dalekie od pustych popisów. Początek płyty jest świetny.
Dalej jest nie gorzej, bo Lies to w pewnym sensie powrót do tego, co Osada Vida serwowała na pierwszych płytach. Czyli połamane, prog-metalowe dźwięki, ale tutaj jednak z przebojowym refrenem. I’m Not Afraid to piękna ballada, w której czaruje swoim głosem Marek Majewski. Niesamowitą zdolność ma ten wokalista do śpiewania takich utworów, wystarczy przypomnieć Misery z jego byłego zespołu – Acute Mind.
Losing Breath to kolejna, popisowa, pełna melodii, prog metalowa piosenka ze świetnym, wysmakowanym solo gitary Jana Mitoraja. Restive Lull to znowu pokaz jazzującego grania; oj, ciągnie muzyków Osady do takiego grania. I dobrze, bo wychodzi im to pysznie. Płytę kończą: zadziorny momentami Haters i najdłuższy, z niebanalnymi popisami instrumentalistów – No One Left To Blame, który przepięknie zamyka The After-Effect.
Tak jak pisałem na początku – w szufladce rock progresywny zespół, w tym roku, póki co, nie ma sobie równych. To już piąta płyta zespołu i chyba czas wypłynąć na szersze wody, bo Osada Vida, jak mało która ekipa z Polski na to po prostu zasłużyła. The After-Effect z pewnością w tym pomoże.
Foto: Metal Mind Productions.