Wydawałoby się, że heavy metal uprawiany na modłę lat osiemdziesiątych już dawno odszedł do lamusa i nikt z młodego pokolenia nie będzie sięgać po takową stylistykę; jedynie starzy wyjadacze typu Bon Jovi, Van Halen, Motley Crue czy Whitesnake próbują nawiązywać do dawnych lat, starając się nagrywać albumy i jeździć w trasy koncertowe. Powiem szczerze, że istnienie w Polsce zespołu, który czerpie garściami z tego rodzaju kapel, ogromnie mnie zaskoczyło. Jeszcze bardziej zdziwiła mnie jakość muzyki, bo drugi krążek, pochodzącej ze Strzyżowa grupy, Steel Velvet jest po prostu świetnym graniem.
Okładka mówi nam wszystko. Piękna kobieta i zapewne jej adorator na motocyklu… ale umówmy się – Steel Velvet nie odkrywają nowych muzycznych przestrzeni, tylko grają to, co lubią. Dobitnie słychać na płycie sentyment do czasów w muzyce rockowej i metalowej, kiedy wytapirowani muzycy nagrywali płyty pełne bombastycznych riffów, melodyjnych refrenów i popisów solowych na instrumentach. Dzisiaj niejednokrotnie jest to wyszydzane, odsądzane od czci i wiary, określane niejednokrotnie przymiotnikiem na „p”. Moim zdaniem niesłusznie; powstało wówczas mnóstwo świetnych płyt, jak bodaj słynna 1987 Whitesnake. Do dzisiaj nucimy przeboje w wykonaniu Van Halen, Bon Jovi, Quiet Riot czy Twisted Sister.
Już początek openera na płycie, czyli kawałek o wszystko mówiącym tytule Julie pokazuje, jaka jest muzyczna ścieżka tych, którzy tworzą Steel Velvet. Inna sprawa, że ten kawałek jest po prostu zabójczo chwytliwy. Spokojny balladowy początek przechodzi w solidne metalowe łojenie ze świetnym refrenem. Wokalista zespołu doskonale śpiewa w tej konwencji, ma mocny głos i operuje szeroką skalą i barwami. Co najważniejsze, śpiewa po polsku, i naprawdę to wszystko wyśmienicie ze sobą gra.
No dobrze, ale nie obędzie się bez porównań. W Piekielnym Holu słychać echa Bad Boys Whitesnake. Podobny riff i puls kawałka, lecz w refrenie jest zwolnienie, które moim zdaniem lepiej byłoby zastąpić kolejnym chwytliwym refrenem. Anioł jest typową balladą dla takiego rodzaju grania – zgrabną, poukładaną, ze zmieniającym się nastrojem.
Cierń jest kawałkiem o w wolniejszym tempie i utrzymuje poziom poprzednich utworów. To najdłuższa kompozycja na Chwili, która w środku ma rewelacyjny moment, gdzie gitarzyści popisują się świetnymi zagrywkami i riffami, nawiązując tym samym swoisty „dialog” z wokalistą. To wszystko kończy się gonitwą i charakterystycznymi, technicznymi solówkami na gitarach.
Nie Ma Miejsca to kawałek bez większej historii. Krótki, chwytliwy, będący pomostem do Chwili, która rozkręca się po klimatycznym wstępie, w którym główną rolę grała gitara z klawiszowymi plamami w tle. Dalszy ciąg piosenki to już standardowe granie, znowu ze świetną, klasycyzującą solówką. Wszystko okraszone jest fajnym tekstem, że aż pozwolę sobie zacytować: Bardzo uważałaś żeby/nie wpaść w moją sieć/teraz już za późno!/uwięziona jesteś w niej. Ktoś może uznać, że to mało poetyckie frazy, ale liryki na całej płycie doskonale komponują się z muzyką. I tak Julie dotyczy żalu i tęsknoty po ukochanej osobie. Piekielny hol to iście dantejska wizja przedsionka piekła. Anioł i Cierń to z lekka łzawe teksty, znowuż o miłości, traktujące o jej ciemniejszej stronie.
Wróćmy jednak do muzyki. Mrok jest dobrym tytułem do tego kawałka. Riff rzeczywiście jest mroczny, w porównaniu do pozostałych. Brzmienie jest bardziej szorstkie, brudne, a bębny mają charakterystyczny pogłos, którego, szczerze mówiąc, trochę brakuje na całej płycie. Ja wiem, że dzisiaj się tak nie nagrywa bębnów, ale do tej płyty pasowałoby to jak ulał. Zaskakują orientalizmy w tym kawałku. Witający nas perkusyjną kanonadą i rwanym riffowanem Zostaw Mnie, kończy płytę.
Płytę, trzeba szczerze przyznać, że udaną. Nawet bardzo. Może ktoś mi zarzucić zbytnie ekscytowanie się tym nagraniem, ale co ja poradzę na to, że się dobrze bawię, słuchając Chwili? Po prostu. To czterdzieści minut dobrego łojenia rodem z lat osiemdziesiątych. Nie odkryjemy tutaj nowych prawideł muzyki rockowej, ani Steel Velvet nie okażą się kolejnymi zbawcami rocka. Ale jeśli ktoś lubi takie klimaty, czyli hard rock/metal, z chwytliwymi refrenami i charakterystycznymi dla epoki popisami gitarzystów, będzie zadowolony. Szczególnie, że jest to zaśpiewane po polsku, w sposób nienaganny i wręcz sprawny, co rzadko zdarza się naszym metalowcom, którzy stronią od ojczystego języka. Summa summarum, na Chwili znajdziemy po prostu osiem, dobrze zaaranżowanych, dalekich od nudy kompozycji, które potrafią na dłużej zagościć w świadomości słuchacza. O to chodziło, jak sądzę, muzykom Steel Velvet.
Fot.: