Jest ich czterech, jedzą surowe ryby i walczą ze swoimi wrogami. Podobieństwo do Pingwinów z Madagaskaru wydaje się być uderzające, ale zamiast Skippera, Rico, Kowalskiego i Szeregowego mamy Redakcję, Kolegę-Geja, Supervisora Fabiana i stażystę Alexa. Czyli Młodych, Wykształconych i z Wielkich Ośrodków.
Niemal czterdzieści tysięcy polubień i dość popularna rubryka w tygodniku „Do Rzeczy”, to efekt ciężkiej pracy jednoosobowego (choć pisanego w liczbie mnogiej) redakcji. Opisuje on swoje historie z krakowskiego korpo w którym ciężko dyskutuje (wszak praca to neoliberalizm) ze swoimi friendami i friendziarami. Spokój życia burzy mu nieustanna groza przejęcia władzy przez połączone siły PiS i Korwina oraz dziwny pracownik, który od sushi woli schabowe, ma narzeczoną i nawet do kościoła chodzi . Nowy z Tarnowa.
Uwaga, Spoiler!
"Dobiegłem pierwszego domu. Z oddali dobiegało coraz głośniejsze nienawistne wycie. Na moment odwróciłem wzrok. Kaczafi wyciągnął trumny i rozpoczął grę. (...) Wycie "Jarosław, Jarosław" zbliżało się coraz bardziej. Kaczafi grał na trumnach niczym szczurołap na flecie, a za nim podążały hordy głodnych moherów. - Pewnie są na kilka dni przed emeryturą - pomyślałem".
Czytanie tego fragmentu wieczorem, przy herbacie nie jest w stanie oddać tego ducha. Ale czytanie podczas marszu 13 grudnia było efektem znakomitym.
W internecie spotykamy dwa typy ludzi. Pierwsi uwielbiają wręcz wybuchać złością, łatwo się denerwują, a czytanie, choćby nawet zmyślonego newsa powoduje u nich konieczność skomentowania caps lockiem, kilkoma wykrzyknikami, kilkoma @(&*^$# i wylaniem herbaty na klawiaturę. Ci drudzy wolą satyrę. Często prowokują tych pierwszych. Wolą się pośmiać i opluć ze śmiechu monitor widząc, jak ktoś daje im się podpuścić. Czytanie „Świata za 5 lat” Marcina Brixena jest ciekawsze niż wypociny na blogach o upadku cywilizacji europejskiej. Podobnie jest z „Lemingami”. Kiedyś wpadły mi w ręce wydawane przez krótki czas „Pinezki” autorów Gazety Polskiej. Poziom satyry był na tyle udany, że czerstwe żarty Hipster Prawicy wydawały się przy tym dowcipami najwyższych lotów. Na szczęście pojawiła się „Redakcja”, „Kolega-gej” i reszta ferajny, bo inaczej możnaby umrzeć ze zgryzoty.
Można się trochę denerwować, że świat korpo w książce jest zbyt mocno wynaturzony. Kilka dni temu internet obiegł mail wysłany do pracowników jednej z firm, w której typowy „Junior Brand Manager” informuje, że następnego dnia w południe wszyscy spotykają się na stołówce i machają ołówkami jako wyraz solidarności z redakcją „Charlie”. I co teras?
I tylko jedna łyżka dziegciu się w tej książce znalazła. Trochę brak w niej świeżości. To coś jak z utworem muzycznym, którego słychamy po raz pierwszy, przypada nam do gustu, więc klikamy łapkę na YouTube i po chwili słuchamy po raz kolejny. I jeszcze raz. Jeszcze jeden raz wieczorem. A następnego dnia ten utwór zaczyna lecieć w stacji radiowej. Kilka razy dziennie. Codziennie, przez miesiąc. Po tygodniu mamy tego utworu dość. Z „kiełkami sushi”, „piwerkiem ze sprajtem”, czy paroma innymi zwrotami jest podobnie. Pojawiają się zbyt często, co psuje efekt. Zabrakło mi też starszych tekstów publikowanych „na fejsiku”, które cieszyły się dużą popularnością. Na przykład historii o innym pracowniku korpo, Richiem, podstępnie wywiezionym przez „osoby płodzące” na Podkarpacie, gdzie próbowano z powrotem zrobić z niego „cebulaka”.
Nie wiem, co mógłbym napisać w tej recenzji. Szukam więc innych, porównuję sobie i w pewnym momencie wyskakuje mi jedna opinia: (Po której stwierdzam, że jeżeli czytaliście akapity powyżej, to straciliście trzy minuty życia. Bo wystarczy tylko ten akapit.) „Biorąc pod uwagę, że wspomnieni bohaterowi mówią o sobie, iż zarabiają 1200 brutto, to skąd kasa na sushi?” To zdanie chyba najbardziej zachęca do przeczytania „Lemingów”. Bo wychodzi na to, że to satyra tylko dla wybrańców. Inni tego nie zrozumieją.
Jerzy A. KrakowskiLemingi
Wydawnicwo Fronda, 2014