The Pretty Reckless jest grupą zdecydowanie wyróżniającą się na tle popularnej amerykańskiej papki. Jest całkiem niezłym połączeniem hardrocka, szeroko pojętej alternatywy i chrypiącego lecz zmysłowego głosu wokalistki Taylor Momsen. Jako życiowa konserwatystka, jestem zbita kompletną ambiwalencją wobec tego zespołu. Jedno jest pewne – ja, jak również wiele innych osób, nie potrafimy przejść obojętnie obok ekipy z niegrzeczną plotkarą na czele.
Album Going To Hell to pozycja niepokorna i bluźniercza– ale tylko z wierzchu. Kiedy nie patrzę na okładkę, mam wrażenie, że ekipa zrobiła kawał dobrej roboty. Wydawnictwo bowiem buja, kręci, podnosi do góry a potem funduje bolesne upadki. Nie można za to odmówić mu jednego – piorunującej energii.
Pierwszy album Light Me Up, z uroczą dziewczynką bawiącą się zapałkami na okładce, był muzycznie nieco słabszy i przepełniony infantylnymi tekstami na temat nieszczęśliwej miłości, dragów i braku wiary w siebie. Drugie wydawnictwo, nad którym się teraz pochylam, jest zdecydowanie dopełnieniem i dopracowaniem tego, czego brakowało na początku kariery grupy.
W całości wydawnictwa Going To Hell poraża mnie jego pseudo-demoniczna i w głupi sposób niegrzeczna oprawa, która rzuca się w oczy jako jaskrawe zagranie pod publikę. Moim zdaniem, zupełnie niepotrzebne, ponieważ album muzycznie obronił by się bez tej jarmarcznej oprawy. Wkładam do odtwarzacza płytę, na której widnieje odwrócona tyłem blondyna z wielkim krzyżem na plecach zakończonych sugestywną strzałką u ich dołu.
Album zaczyna się od Follow Me Down. Ciekawe riffy, intensywna rytmika i barwna melodia, są czymś co wpada w ucho i pozytywnie nastraja. Drapieżność głosu Taylor świetnie komponuje się z całokształtem muzyki do tego utworu. Going To Hell to kompozycja zaczynająca się mocnymi, hardrockowymi uderzeniami. Ciekawa melodia szybko wpada w ucho, a tekst jest drapieżny i buntowniczy. Pod numerem trzecim kryje się Heaven Knows. Po dwóch dynamicznych piosenkach, kolejna jest nieco spokojniejsza, lecz ma swój szczególny charakter. Piosenka wydaje się małym manifestem, który przypominać może szlagier Pink Floyd Another Brick In The Wall. Warto skupić się tutaj na tekście piosenki, mimo że muzycznie jest dość ciekawa, to Taylor przyznaje w nim że zło, z którym tak się przyjaźniła w dwóch pierwszych utworach, jednak nie popłaca. Artystka odnosi się do społecznych problemów młodych ludzi , ich poczucia beznadziei i wstydu z powodu pewnych okoliczności życiowych . Mówią o tym już pierwsze słowa : „Jimmy’s in the back with a pocket of high, If you listen close, you can hear him cry”.
House On A Hill to rockowa, melancholijna ballada, w której nie brak jednak pazura. Opowiada o cierpieniu, w którym jest nadzieja. Załoga zespołu uwidoczniła podział na „niegrzeczne i zbuntowane” teksty, oraz te z pewną dozą mądrości i wyższych idei. Potwierdza to naładowana zmysłowością kolejna piosenka, zatytułowana Sweet Things, która muzyką i tekstem wraca do buntu i szaleństwa. Alternatywny rock, zwalnianie i przyśpieszanie tempa utworu, oraz wokalny udział Bena Philipsa sprawia, że utwór sprawia tajemnicze i ciekawe wrażenie. Dear Sister jest chwilowym, bo tylko minutowym zwolnieniem tempa. Absolution to kompozycja o niezwykle ciekawej i barwnej melodii. Akustyczny początek rozwija się w całkiem mocne uderzenie. Osobiście, jest to moja ulubiona pozycja na całym albumie. Blame Me jest spokojnym popowo – rockowym utworem, który jednak nie ma tak fajnego potencjału, który można było znaleźć wcześniej. Na uwagę zasługuje również Fucked Up World, który wydaje się świetną propozycją do radosnej jazdy samochodem w letni dzień. Piosenka ma pozytywną melodię, radosne i intensywne riffy, lecz tekst opowiada o zepsutym świecie komercji, który goni tylko za kasą i seksem (czy tylko ja tutaj widzę szczyptę hipokryzji?).
Ogólnie rzecz biorąc album jest dość dobry i przyjemny w odbiorze. Jak wcześniej wspomniałam, denerwująca jest mroczna oprawa lekko wiejąca tandetą (a sam album mroczny nie jest). Niektóre teksty potrzebują również dopracowania, ponieważ są do bólu powtarzalne i przewidywalne. Misz – masz muzyczny jaki serwują nam muzycy z Pretty Reckless jest bardzo ciekawy i przyjemny w odbiorze. W sam raz dla fanów ciekawych wokali i mocniejszego (ale nie bardzo mocnego) uderzenia. Taki tam rock dla kobiet.
Fot. foter.com