14 stycznia zmarła mama Mariusza Czajki. Aktor nie miał pieniędzy na pogrzeb, więc poprosił internautów o pomoc. Okazali się oni bardzo hojni, ale jednocześnie pojawiły się głosy hejtu. Teraz Mariusz Czajka w rozmowie z „Faktem” odniósł się do całej sytuacji.
Gdy 14 stycznia zmarła mama Mariusza Czajki, aktor musiał poprosić o pomoc. Od miesięcy nie pracuje z powodu pandemii, a i wcześniej nie zarabiał na tyle, by cokolwiek odłożyć. „Znajomi mi poradzili, bym wszedł na pomagamy.pl, bo może ludzie mnie wesprą. Zrobiłem to i w jeden dzień było 30 tysięcy. Wtedy niestety zaczął się hejt, że chciałem 15 tysięcy, a mam dwa razy tyle, że jestem pazerny i na śmierci matki chcę się dorobić. Gdy usiadłem do komputera, okazało się, że jest już 50 tysięcy, więc natychmiast to zamknąłem, bo wiedziałem, co będzie mnie czekało” – powiedział w rozmowie z „Faktem”.
Jak się okazało, koszty pogrzebu w Warszawie to w sumie 16 tysięcy złotych. Aktor chciał, by jego mama spoczęła na Powązkach Wojskowych, ponieważ tam jej pochowany również jego ojciec. Mariusz Czajka wyjaśnił, że pozostałej kwoty nie wziął dla siebie, ale przeznaczył ją na nagrobek, ponieważ płyta pękła podczas odsuwania.
Aktor o problemach finansowych: „Zapierdzielałem na trzy zmiany”
Aktor przyznał, że jego problemy finansowe zaczęły się od momentu, gdy wziął kredyt na budowę domu. „Usłyszałem, że dostanę go, ale tylko we franku. Potem wiadomo co się stało, więc musiałem wziąć drugi kredyt, by móc spłacać pierwszy, a do tego gwarancją było mieszkanie mamy. Więc miałem wizję, że jak nie dam rady, to i ja, i moja kochana mama wylądujemy pod mostem. Wciąż czekam na wyrok w sprawie kredytu frankowego, to już cztery lata. Wcześniej dawałem mimo wszystko radę, ale jak się zaczęła pandemia, jestem po prostu w du**e” – powiedział.
Mariusz Czajka stwierdził, że zdaniem wielu osób znani ludzie opływają w luksusy. Nie jest to jednak prawda. „Ja mam dwa kredyty, dwie córki na utrzymaniu i jeszcze od lat pomagałem mamie. To, co zarabiałem, szło na bieżące wydatki i nie było nawet z czego odkładać. A przez ostatnie lata miałem mnóstwo spektakli w miesiącu i zapierdzielałem na trzy zmiany, by wystarczyło. Ciężko tyrałem, by związać koniec z końcem, a nie żyć w luksusie. Mam samochód wart cztery tysiące, a nie jakąś superbrykę, o jakim luksusie my mówimy. Miesięcznie mam około siedmiu tysięcy złotych opłat i mimo że nie pracowałem przez pandemię, musiałem to płacić” – mówił.
Aktor nie ukrywał także, że prośba o pomoc była dla niego bardzo trudna. „Musiałem klęknąć i żebrać. To smutne po 40 latach pracy. Cała moja duma… I co z tego, że grałem nawet na Broadwayu? Ale to, co zrobili ludzie, dodało mi skrzydeł. Gdybym nie wyciągnął ręki do ludzi, od których ostatecznie dostałem ogrom miłości, współczucia i dobroci, chyba bym oszalał” – powiedział.
Całą rozmowę można przeczytać TUTAJ.
Źr.: Fakt