Od kilku dni sprawa przeszłości Andrzeja Przyłębskiego jest szeroko komentowana. Na ten temat wypowiadają się przede wszystkim politycy opozycji oraz dziennikarze. Głos postanowił zabrać również Sławomir Cenckiewicz.
Przypomnijmy, że chodzi o teczkę, która znajduje się w zbiorach poznańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. Ma ona dotyczyć właśnie obecnego ambasadora RP w Berlinie – Andrzeja Przyłębskiego, który został zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa w 1979 roku jako tajny współpracownik pod pseudonimem „Wolfgang”.
Czytaj także: Ciekawa dyskusja szefowej \"Wiadomości\" z dziennikarką \"Wyborczej\". \"Nigdy nie przebiją GW w miłości do TW\
Przyłębski funkcję ambasadora RP w Berlinie pełni od lipca ubiegłego roku. Warto zwrócić uwagę, że już wtedy pojawiały się głosy, że mógł on zostać zarejestrowany jako tajny współpracownik SB W maju 2016 roku pisał o tym na łamach „Do Rzeczy” Cezary Gmyz.
Temat przeszłości Przyłębskiego był szeroko komentowany m.in. na Twitterze. Pisaliśmy już na naszych łamach o dyskusji szefowej redakcji „Wiadomości” – Marzeny Paczuskiej i dziennikarki „Gazety Wyborczej” – Dominiki Wielowieyskiej (tutaj).
Sporo pytań w tej sprawie otrzymał także Sławomir Cenckiewicz.
To jest ten moment cudowny… kiedy ludzie PO mówią, że b. TW nie może być urzędnikiem! Rosati, Cimoszewicz, Wałęsa, Kwaśniewski, Boni… :)
— Sławomir Cenckiewicz (@Cenckiewicz) 3 marca 2017
– napisał w piątek wieczorem.
Teraz jednak postanowił na Facebooku odnieść się bezpośrednio do sprawy Przyłębskiego.
Proszę mnie nie dopytywać ws ambasadora Andrzeja Przyłębskiego, bo nie znam jego akt z IPN! Proszę je upublicznić i wówczas pytać mnie o zdanie!
– zaczął swój wpis historyk.
Następnie poruszył kwestię dostępnej wiedzy na temat materiału dowodowego w tej sprawie:
Na dzień dzisiejszy znam jedynie zobowiązanie do współpracy z SB. Daleki jestem od stwierdzenia, że to nie znaczy dosłownie nic, ale podstawowym kryterium oceny w takich sytuacjach są materialne dowody współpracy, czyli:
– doniesienia,
– treść przekazywanych informacji,
– regularne spotkania z funkcjonariuszami SB,
– realizowanie zadań postawionych przez SB
Historyk skrytykował natomiast podejście samego zainteresowanego oraz służb, które powinny zająć się tą sprawą.
Natomiast sposób „wyjaśniania” tej sprawy przez czynniki państwowe – ale również przez zainteresowanego – uważam za nieprofesjonalny i niestosowny. Kropka!
Stanowisko ambasadora
Sam ambasador stara się unikać kontaktu z mediami. Udzielił jedynie wywiadu dla portalu wpolityce.pl oraz wypowiedział się dla „Wiadomości”. Jak sam zaznaczył, możliwe, że coś podpisał, ale zrobił to pod przymusem.
Sprawa miała miejsce 38 lat temu i moja pamięć jest niepełna. Byłem wtedy studentem I roku i ubiegałem się o paszport do Wielkiej Brytanii. Zostałem tam zaproszony przez mojego wujka, który tam mieszkał, a niegdyś był żołnierzem Armii Andersa. Nie miałem świadomości, że urzędnik w biurze paszportowym jest jednocześnie pracownikiem SB. (…) Natrafiłem na opór w wydaniu tego paszportu z dwóch powodów: podejrzewano mojego wujka o antypaństwową działalność w strukturach polonijnych w Wielkiej Brytanii. Posiadano też informację o mojej działalności w akademiku, polegającej na propagowaniu materiałów KPN i PPN. Niewykluczone, że szantażowany na okoliczność niewydania paszportu, mogłem podpisać jakieś zobowiązanie, ale związane z tym, że będę „uważny” i „ostrożny” w Anglii, by nie podejmować współpracy ze środowiskami antyrządowymi w Wielkiej Brytanii i że opowiem o swoim pobycie w Anglii
– powiedział w rozmowie z portalem wpolitce.pl. Dodał również, że nie pobierał nigdy żadnych pieniędzy od SB. Jego zdaniem, ta sprawa, ma uderzyć przede wszystkim w jego żonę, która od grudnia 2016 roku jest prezesem Trybunału Konstytucyjnego.
Źródło: Facebook.com/wpolityce.pl/Twitter.com
Fot. Youtube.con/Telewizja Republika