O europejskim froncie podczas II wojny światowej napisano mnóstwo książek, artykułów i kompendiów. Większość z nich podkreślała barbarzyństwo jakim wykazywali się naziści oraz żołnierze Armii Czerwonej w stosunku do poległej ludności. Mało mówi się jednak o froncie dalekowschodnim, gdzie Chiny toczyły krwawe boje z Japończykami, którzy nienawidzili ludności z Kraju Środka.
Pomimo chęci zmodernizowania chińskich, nacjonalistycznych wojsk przed zbliżającą się nieuniknioną i wyniszczającą wojną, wszystko spełzło na niczym. Dość powiedzieć, że Chińscy żołnierze, do walki z Japończykami nie mieli nawet stalowych hełmów, tylko okrągłe czapki ze związywanymi nausznikami dobitnie pokazuje, że pomimo potencjału ilości żołnierzy, Chińczycy do walki byli najzwyczajniej w świecie nie gotowi. Zdobyczne hełmy po poległych Japończykach, chińska armia nosiła z ogromną dumą, co prowadziło jednak do wielu nieporozumień i zamieszań na polu walki w wyniku których Chińczycy ginęli z rąk własnych braci broni.
Łączność radiową posiadały tylko najważniejsze oddziały, które w większym stopniu nie były w stanie odegrać swojej roli, ponieważ często szwankowały. Jeżeli w danym momencie nie szwankowały, to zaszyfrowane wiadomości były w łatwy sposób rozkodowywane przez japońskich specjalistów. Armią chińską podczas bitew oraz w ciągu normalnego dnia kierowano za pomocą… sygnałów na trąbkach.
Również transport po stronie chińskiej pozostawiał wiele do życzenia. Podczas gdy w Europie korzystano z pełnego militarnego ekwipunku, w tym specjalistycznych maszyn i pojazdów transportowych, w Chinach korzystano z usług mongolskich kucyków i jucznych mułów. Tych prymitywnych form transportu ciągle było mało, co oznaczało, że żołnierze bardzo często zostawali bez niezbędnej żywności. Problemy dotyczyły też żołdu, z którym zalegano miesiącami, co odbijało się fatalnie na morale wojska.
Posuwające się szybko wgłąb lądu oddziały japońskie napotkały wielki opór między innymi pod Szanghajem, gdzie zginęło ponad 70 tysięcy japońskich żołnierzy. Straty po stronie chińskiej były co najmniej dwa i pół raza wyższe, co oznacza, że zginęło tam około 180 tysięcy ludzi. Po tej krwawej bitwie Japończycy w błyskawicznym tempie poruszały się w stronę Nankinu, skąd nacjonalistyczny rząd chiński uciekł do Hankou (ogłaszając to miasto tymczasową stolicą) na wieści o przesuwającej się japońskiej fali.
Czytaj także: Powstańcy na profilowe!
Nawet Chińczycy, którzy zdawali sobie sprawę z bezwzględności Japończyków nie wyobrażali sobie skali okrucieństw, do jakich dochodziło. W grudniu 1937 roku doszło do „Masakry nankińskiej”, zwanej również „gwałtem nankińskim”. Japończycy postawili ultimatum, by w ciągu 24 godzin miasto Nankin poddało się. Ponieważ odpowiedź nie nadeszła, Japończycy dopuścili się zmasowanego szturmu na miasto, które po kilku dniach zostało zdobyte. To do czego doszło w mieście Nankin wiemy tylko z uwagi na fakt, że w mieście znajdowały się Międzynarodowe Strefy Bezpieczeństwa, w których ukrywali się ocaleni z masakry i relacji naocznych świadków. Przez 6 tygodni zdemoralizowani i pijani żołnierze Cesarskiej Armii Japońskiej dokonywała rzezi ludności cywilnej oraz więźniów wojennych.
Masakra nankińska to jedna z najbardziej krwawych stron II wojny światowej. Okrucieństwo i furia z jaką Japończycy dokonywali rzezi Chińczyków zszokowała świat. Liczne egzekucje żołnierzy chińskich miały miejsce na brzegach rzeki Jangcy, gdzie później wrzucano tysiące zwłok, które płynęły z prądem aż do Szanghaju. Ludność ginęła pojedynczo od ścięcia samurajskimi mieczami, ofiary oblewano i podpalano, ludzi zakopywano żywcem w ziemi. Kobiety, ale również małe dziewczynki były zbiorowo gwałcone i zabijane najbardziej ohydnymi sposobami, które może wymyślić tylko bestia ludzka. Pomimo organizowanych „domów uciech”, Japończykom większą przyjemność sprawiały gwałty na lokalnej ludności, niż stanie w kolejce do burdeli. Był to bestialski odwet za zacięty opór, którego nie spodziewano się po Chińczykach , którymi gardzono w Japonii. Jeden z organizatorów międzynarodowej strefy bezpieczeństwa – Niemiec John Rabe tak opisywał sceny z Nankinu: „Wprost nie można oddychać z odrazy, gdy człowiek natyka się co rusz na ciała kobiet z bambusowymi tyczkami wetkniętymi w pochwy. Gwałcone są nawet ponad siedemdziesięcioletnie staruszki”.
Japońscy żołnierze wychowywani byli w warunkach typowych dla zmilitaryzowanego społeczeństwa. Mieszkańcy całych wsi uroczyście żegnali poborowych powoływanych do wojska. Żołnierze więc walczyli o honor swojej rodziny i społeczności lokalnej, w której zostali wychowani, a nie dla cesarza, jak uważano na Zachodzie.
Japończyków utrwalano od najmłodszych lat w przekonaniu, że Chińczycy są znacznie gorsi od „boskiej rasy” japońskiej, że są „gorsi od świń” co może tłumaczyć okrucieństwo z jakim traktowano Chińczyków. Mówiąc więc od II wojnie światowej, nie zapominajmy więc, że również Japonia, która chciała być uznawana za światowe mocarstwo i traktowana na równi z europejskimi potęgami, podczas wojny z Chinami wykazała bezwzględność, surowość oraz bestialstwo nie mniejszą niż żołnierze Wehrmachtu i Armii Czerwonej.