W ostatnim czasie dużo kontrowersji wzbudziła planowana reforma edukacji. Partia rządząca zamierza „wygaszać” gimnazja i wrócić do systemu 8+4(5). W dyskursie publicznym rozprawia się nad tym, czy tamten system był lepszy lub czy aby nie jest to powrót do gorszych czasów w tej materii. Co więcej, dziennikarze zastanawiają się nad ewentualną likwidacją wielu etatów.
I tutaj dochodzimy do dziwnego wniosku- wszelkie manifestacje, marsze, protesty, itd,organizowane są przez nauczycieli i dla nauczycieli. Jakże to charakterystyczne. Mamy więc dwa główne błędy świadomości społeczeństwa:
a) Jeśli, według większości, szkoły są w pierwszej kolejności dla nauczycieli, nie dla uczniów; to idąc taką logiką, należy również stwierdzić, że szpitale są dla lekarzy, nie dla pacjentów; fabryki są dla pracowników, nie dla konsumentów; i wreszcie- państwo jest dla urzędników, nie dla obywateli….
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
b) Jeśli robić karierę, to tylko w budżetówce- istnieje obawa, że wielu dobrych nauczycieli straci pracę. Sęk w tym, że na wolnym rynku tacy nie musieliby się o to martwić, bo siłą rzeczy byliby zasypywani ofertami zatrudnienia w dobrych, prywatnych szkołach, zgodnie zresztą z prostą zasadą- niech zwycięża najlepszy. Niestety, państwowy system edukacji tę zasadę skutecznie wyplenił. Zarówno wśród uczniów, jak i belfrów. Dlatego dobrym nauczycielom powinno zależeć nie na utrzymaniu status quo, a na prywatyzacji! Niestety, nie zależy.
Mamy więc jasny przegląd sytuacji. Zastanówmy się, dlaczego ludzie tak panicznie boją się prywatnej edukacji? Ponieważ wbito im do głowy, że wiedza nie jest towarem. A skoro wiedza nie jest towarem, to wszystko jedno, czy będzie lepszej, czy gorszej jakości. Po prostu, ma być. A jaka? Kto by się tym martwił.
autor: Kamil Jastrzębski
Fot. pixabay.com