Cytując ś.p. Romana Dmowskiego czuję się trochę jak narodowiec, ale chyba każdy z czytelników kojarzy jego słowa: „Myśmy tak odbiegli od innych narodów, że święcimy klęski, gdy tamte święcą zwycięstwa„. Ma on rację. Każdy NORMALNY naród świętuje zwycięstwa, kiedy my klęski.
Przeglądając ostatnio kalendarz zauważyłem, że większość polskich świąt narodowych to klęski. Czcimy rocznicę powstania warszawskiego, wybuchu II Wojny Światowej czy mordu katyńskiego. Co innego PAMIĘĆ, a co innego CZCIĆ KLĘSKĘ.
Nawet święto odzyskania niepodległości. 11 listopada 1918 r. w okresie międzywojennym czczony był bardziej z myślą o Legionach Polskich, a przemilczany (niekiedy) ze względów politycznych aspekt powstania wielkopolskiego. Dzisiaj odczuwam, że święto odzyskania niepodległości wygląda tak, jakby to trzej zaborcy po prostu przegrali I Wojnę Światową, a my wzięliśmy pokojowo sobie tę ziemię niczyją…
Czytaj także: Powstańcy na profilowe!
A proces odzyskiwania ziem był długi i kosztowny…
Co prawda czcimy Bitwę Warszawską, ale powtarzamy (propagandowo), że był to Cud nad Wisłą (ba! bo według niektórych polskie zwycięstwo to zawsze cud…). Zapominamy o ważnych sukcesach tamtych lat. Zapominamy o bohaterskiej obronie Lwowa, powstaniu wielkopolskim i sejneńskim, o powstaniach śląskich, a także o akcji żołnierzy gen. Lucjana Żeligowskiego.
Narzekam na te święta, bo widzę masę innych. Według mnie jednym z największych polskich sukcesów, choć małego kalibru jest bitwa pod Hodowem (11 czerwca 1694 r.). Ba! Kiedy wspomniałem w krótkim artykule na wMeritum.pl o tej bitwie poczułem, jakbym ją wymyślił, a nikt wcześniej o niej nie słyszał. Tak! Artykuł przeczytało kilka tysięcy ludzi, co mnie cieszy, bo widzę głód sukcesów, głód dumy i potrzeby honoru, a my Polacy mamy być z czego dumni!
Pod Hodowem 400 polskich husarzy i pancernych rozgromiło 40 tys. armię tatarską. Zeszli z koni, okopali się, a gdy skończyły się kule, ładowali samopały tatarskimi strzałami. Dziwię się tylko, dlaczego ta bitwa (z resztą jest u nas takich więcej) nazywana jest Polskimi Termopilami, skoro pod Termopilami Spartanie mimo przewagi Persów – PRZEGRALI, a my NIE!
Jeżeli chodzi o inne polskie zwycięstwa większego kalibru to z pewnością na świętowanie zasługuje Wiktoria Kłuszyńska (tak swoją drogą niedługo będzie rocznica to wspomnimy o niej na portalu wMeritum.pl), w której 8 tys. oddział Stanisława Żółkiewskiego pokonał Moskali Dymitra Szujskiego liczące 36 tys. żołnierzy (4 lipca 1610r.). Na uwagę zasługuje też bitwa pod Kircholmem (27 września 1605 r.), w której to Jan Karol Chodkiewicz na czele 3,5 tys. armii rozgromił 11 tys. armię szwedzką. Stracił tylko 100 żołnierzy, przy … 9 tys. stratach wroga…
Takich wiktorii jest więcej. Zastanawiam się dlaczego polska elyta (tak, przez „y”) stara się wykreować wizerunek Polaka, który zawsze przegrywa gdy tylko podnosi miecz…
Ja natomiast twierdzę, że Polacy to naród najlepszych żołnierzy i najgorszych polityków.
Jako patriota szerzył będę wizerunek Polaka walczącego pod Cedynią (972), Grunwaldem (1410), Chocimiem (1621, 1673), Wiedniem (1683), Samossierą (1807), Raszynem (1809) czy Monte Casinno (1944).