Mimo, że koniec ZUS-u widać już na horyzoncie, Rząd wciąż robi swoje – czyli nakazuje ludziom odprowadzać składki do ZUS-u. To tak jakby nauczyciel karał uczniów za to, że zdarzyło się delikwentowi poprawiać klasę, z powodu oceny niedostatecznej. Jeśli młodzieńcowi nie chciało się uczyć, to ma teraz nauczkę, że musi poświęcić dodatkowy rok w szkole. I wie na przyszłość, że warto się siedzieć przy książkach, żeby nie poprawiać roku.
W Polsce jest obowiązek płacenia składki ubezpieczeniowej (w większości osób odprowadza ZUS), obrazuje hipotezę: Dorosły człowiek wybiera gorszą drogę leczenia (według Rządu), czyli prywatną służbę zdrowia. I osoba ta bankrutuje, z powodu niebotycznych kosztów leczenia. Gdyby tak było ów człowiek wiedziałby na przyszłość, że należy wybierać państwowa służbę zdrowia, ale Państwo nie daje mu takiej możliwości ludziom. Czyli nie pozwala zaryzykować, żeby sami się ubezpieczali – mimo, że (według Rządu) w razie niepowodzenia szkodząc tylko sobie. Przeciwnie niż szaleniec jadący samochodem 200 km/h.
Jakim prawem człowiek który nie odprowadza składki ZUS (i w razie choroby będzie leczył się prywatnie) ma być traktowany mniej wyrozumiale od młodzieńca? Czy na przykład 40-sto lub 50-cio latek za popełniony błąd ma otrzymywać większą sankcje, niż uczeń szkoły średniej. Przecież doświadczenie życiowe zdobywa się wraz mijającymi latami, zatem osoba która pracuje (najczęściej będąc w wieku starszym niż naście lat) ma mniejsze prawa niż nastolatek. Przykład: osoba dorosła musi odprowadzać składki ZUS (lub KRUS), czyli nie ma prawa wyboru. A młodzieniec ma: albo się uczę i kończę szkołę, albo nie i zostaje z niej wyrzucony. Kto ma większe prawa? A podobno wszyscy są wobec niego równi…
Autor: Szymon Włoch, czytelnik wMeritum.pl
Fot. Wistula / wikimedia commons