Zdemoralizowani ludzie tak myślą. Im nie przeszkadza to, że kradną, ale z tego ukradzionego im dają trochę – mówi Jerzy Stuhr w programie „#TomaszLis”. Zdaniem aktora sprawa Mariana Banasia może nie wpłynąć na wynik nadchodzących wyborów.
Wybory parlamentarne zbliżają się wielkimi krokami, a na czele badań sondażowych nadal pozostaje Prawo i Sprawiedliwość. Temat wysokich notowań rządzących pojawił się w programie „#TomaszLis” w Newsweek Polska, w którym gościł m.in. Jerzy Stuhr. Aktor przyznał na wstępie, że jest raczej pesymistycznie nastawiony do wyniku głosowania.
– Ja jestem raczej zwolennikiem tych pesymistycznych opinii. (…) Różnych broni się używa, jedna ze stron używa takiej broni, której druga nigdy by nie użyła. Nie ma co mówić o jakimś pojedynku na racje. To jest tak jakby florecista walczyłby z miotaczem ognia – zauważył.
Jerzy Stuhr o sprawie Banasia: To jest jedna z największych afer ostatnich lat
Redaktor naczelny „Newsweek Polska” przypomniał jednak o sprawie Mariana Banasia. Powołując się na swojego poprzedniego gościa – Waldemara Smolara – podkreślił, że ta historia może trafić do przeciętnego wyborcy i wpłynąć na jego werdykt.
– Rzeczywiście zgadzam się, że to jest jedna z największych afer ostatnich lat, bo sięga wręcz po związki mafijne. Polityka i gangsterzy są w jakimkolwiek kontakcie. To pierwszy raz się pojawiło i jest to niezwykle groźne – podkreślił Stuhr.
Aktor nie zgodził się jednak z tezą, że sprawa Banasia może przekonać wyborców. – Oni wcale nie chcą być przekonani. Mnie się wydaje, że oni także prowadzą jakąś cyniczną, handlową grę z partiami, które kandydują. To jest: „dajcie jeszcze trochę, to na Was zagłosujemy” – zauważył.
Dopytywany o propozycje opozycji wyjaśnił, że nie są one tak bezpośrednie, jak obietnice rządzących. – To jest zawsze trochę zakamuflowane. Czasem sam się muszę wysiłki, żeby zrozumieć, że program ekonomiczny opozycji jest korzystniejszy niż dawanie pieniędzy do ręki – przekonuje.
Jerzy Stuhr o „demoralizacji społeczeństwa”
– Dla mnie największą klęską ostatnich lat jest demoralizacja społeczeństwa. (…) Zdemoralizowani ludzie tak myślą. Im nie przeszkadza to, że kradną, ale z tego ukradzionego im dają trochę – dodał.
Prowadzący program zauważył, że w publicystyce ostatnich lat porównywano rządy PiS do PRL. W tym kontekście poprosił Stuhra o jego prywatną ocenę, która z ekip była „bardziej zakłamana”.
– Tamci byli sprytniejsi. W tamtych czasach nie było pogardy. Dla społeczeństwa, dla opozycji, a nawet oskarżonych. To byli przeciwnicy. A teraz jest pogarda. Język nienawiści jest w istocie językiem pogardy. „Ja tobą gardzę” – takie mam bez przerwy poczucie, jak krytykuje mnie ugrupowanie rządzące – powiedział.
„Zemsta za wielowiekowe ciemiężenie”
Tomasz Lis zwrócił uwagę, że tego typu zachowania padają na żyzny grunt w wielu miejscach Polski. – Dlaczego pana zdaniem? Jeśli ta pogarda działa, a działa, to znaczy, że miliony mają potrzebę odczuwania tej pogardy – zapytał.
Mam taką teorię, że to jest zemsta za wielowiekowe ciemiężenie – odparł aktor. – Wtedy byśmy ustawili zwolenników PiS na pozycjach potomków chłopów folwarcznych… – powiedział dziennikarz. Stuhr zgodził się z jego interpretacją.
Lis spostrzegł jednak, że jego zdaniem wszyscy w jakimś stopniu jesteśmy potomkami chłopów. – To nie jest tak, że z chłopów. Wśród chłopów też jedni są żądni odwetu, a drudzy nie – podkreślił Stuhr.
Źródło: „#TomaszLis”/ Newsweek Polska, Facebook, Twitter