Doom metal w kraju nad Wisłą nie zdobył w metalowym światku takiej popularności jak nurty black czy death metalu, gdzie w ścisłej czołówce światowej mamy swoich przedstawicieli. Nie wiem czym to jest spowodowane. Być może Polacy mają większą skłonność do agresji niż do melancholii i smutku, który jest charakterystyczny dla doom metalowych dźwięków? Ciężko stwierdzić. Ale pod koniec lat dziewięćdziesiątych ujawniła się u nas grupa Lacrima, która w tym roku obchodzi swoje osiemnaste urodziny. I z tego tytułu sprezentowała swoim fanom kompilacyjny krążek – A Story From Limbo.
Z jednej strony jest to kompilacja, ale z drugiej strony nie czuć tego w brzmieniu całego krążka, ponieważ muzycy postanowili swoje stare kawałki nagrać na nowo, co spowodowało w efekcie bardzo spójne brzmienie wszystkich kompozycji. Tak więc na A Story From Limbo mamy pełen przekrój twórczości grupy już od dema Prisoners of Time z 1997 roku, aż po najnowsze dzieło krakowian – Old Mann’s Hands z 2011 roku.
Na reprezentacje wspomnianego wyżej dema składają się całkiem energiczne, jak na doom metalową stylistykę, kawałki: Trivial Whishes, Almanac i piękny w swej rozpaczliwości – I Shouldn’t. Chociaż nie należy przesadzać z nazywaniem tych kawałków żwawych, bo rzecz jasna są w nich charakterystyczne dla gatunku zwolnienia z często zawodzącym głosem wokalisty – Kuby Morawskiego.
Czytaj także: Nim wróci wiosna... - Stworz - \"Cóż po żyznych ziemiach...\" [recenzja]
Ciężki, walcowaty The Light rozpoczyna prezentację pierwszego pełnego długograja zespołu czyli The Time Of Knight’s Return. Kawałek w sam sobie potrafi gnać jak w co bardziej dynamicznych kawałkach Paradise Lost, aby dostojnie zwolnić w środku, gdzie okazuje się, że pełno jest progresywnego łamania, mieszania i zmian melodii. Instrumentalny Epilog to już klasyczny doom, w stylu My Dying Bride z organami w tle wzmagającymi ponury nastrój nagrania. Jednak i tutaj są zmiany klimatu i rytmu, pełne ciekawych riffów i zagrywek sekcji rytmicznej. Tytułowy utwór z debiutu Lacrimy przynosi akustyczny wstęp do doskonałego riffowania gitarzystów pod niezwykle gęstą grę sekcji rytmicznej. To kolejny instrumentalny majstersztyk, w którym Lacrima po mistrzowsku operuje klimatem, odpowiednio dozując agresywną grę ze spokojniejszymi, nastrojowymi akustycznymi partiami. Chalice of Memories przynosi za to popisy klawiszowca – Szymona Grabarczyka, który pięknie wprowadza słuchacza w utwór swoimi intro, przypominającym średniowieczną muzykę. Sam właściwy utwór, to rzecz typowa dla Lacrimy, czyli są zmiany brzmienia, ale trzeba przyznać, że wokal jest w tym kawałku mocny, wręcz krzyczany.
Nastrojowy Backwords z damsko-męskim wokalem przypomina czasy epki Innocent Incarnations. To zasadniczo zaskakująco lekka, trochę gotycka w wyrazie piosenka, ale rozdzierający wokal Kuby Morawskiego jest atutem tego kawałka. Innocent za to ma w sobie sporo folku i żeńskich wokaliz. Widać, że Lacrima na epce próbowała szukać nowych rozwiązań aranżacyjnych. Płytę kończy jedyny przedstawiciel najnowszego dzieła zespołu, czyli kompozycja Alar Shadows, która jest niejako połączeniem brzmienia z EP Innocent Incarnatios (te damskie wokalizy!) z pierwotnym soundem znanym z pierwszych wydawnictw.
Lacrima tworząc składankę A Story From Limbo stworzyła całkiem ciekawy zestaw, który pomimo tego, że prezentuje on całokształt działalności, to dzięki prostemu zabiegowi nagrania na nowo tych najstarszych kompozycji udało się ujednolicić brzmienie, co spowodowało, że materiału słucha się z przyjemnością i poszczególne kawałki się ze sobą nie gryzą. Dodatkowo taki zestaw utworów pozwala pokrótce poznać rozwój artystyczny Lacrimy już od czasów nagrania demo. Widać przez to doskonale, że Lacrima od typowego doom metalowego grania, przeszła drogę do flirtów z gotyckimi brzmieniami i folkowymi naleciałościami. Po wydaniu tej kompilacji zespołowi nie pozostaje nic innego, jak stworzyć i wydać nowe dzieło, będące nowym otwarciem w całkiem długiej historii swojej działalności. Czekam.
Foto: Iron Realm Production.