Natalia Maliszewska z powodu pozytywnych testów na Covid-19 nie mogła wystartować w Pekinie na swoim koronnym dystansie 500 m. W rozmowie z Eurosportem łyżwiarka szybka opisała, przez co przeszła i zasugerowała zdumiewającą teorię.
Przypomnijmy, w Pekinie Maliszewska trafiła do izolacji z powodu pozytywnego wyniku testu na koronawirusa. Niedługo przed wyścigiem na 500 m łyżwiarkę zwolniono i wydawało się, że uda jej się wziąć w nim udział. Niestety tuż przed startem Polkę cofnięto, bo jak stwierdzono zaszła pomyłka. W efekcie start przepadł i musiała wracać do izolacji. Jednak już dzień później test okazał się… negatywny.
„Czułam się, jakby do hotelu izolacyjnego wpadły kamery, a ja miałam 30 sekund, by się stamtąd wydostać” – mówi Maliszewska reporterowi „Eurosportu”. „Ktoś przyszedł po mnie o 3 w nocy. Prawie zapinał mi walizkę i kazał wychodzić” – wspomina. Dodała, że wciąż nie dowiedziała się, kto był za całe zamieszanie odpowiedzialny.
„Kiedy przyjechałam do wioski, szef misji olimpijskiej powiedział, że nie wie, skąd się tam wzięłam. Czułam się, jakbym tam była nielegalnie. Spałam w ubraniu bo bałam się, że ktoś przyjedzie i znowu zabierze mnie do izolacji” – relacjonuje dalej.
Czytaj także: Maliszewska udzieliła wywiadu. „Nie wierzę jeszcze w to, co się dzieje” [WIDEO]
Łyżwiarka przyznała, że w jej ocenie całe zamieszanie nie jest przypadkiem. „Do tej pory nikt nie wyjaśnił nam tej sytuacji. Nie wiem, kto będzie brał odpowiedzialność za to, co się wtedy stało. Rano, w dzień startu (w sobotę – przyp.red.) byłam pozytywna, wieczorem, od razu po kwalifikacjach na 500 metrów byłam negatywna i wciąż jestem. Dla mnie to niedorzeczne. Dla mnie to nie jest żaden zbieg okoliczności” – powiedziała Maliszewska.
Źr. Eurosport; Interia