W sobotę, 14 czerwca obchodziliśmy wielkie i radosne święto. Dzień wolności podatkowej. Do tego dnia zarabialiśmy na zapłacenie wszelkich podatków i danin publicznych, jakich zapłacenia wymaga od nas państwo. Możemy zacząć pracować dla siebie – spełniliśmy obowiązek wobec III RP.
Dzień wolności gospodarczej wyznacza nam coroczną, iluzoryczną granicę, po przekroczeniu której dochód osiągnięty przez nas licząc od 1 stycznia danego roku, wynosi tyle, że moglibyśmy zapłacić wszelkie podatki i daniny publiczne, jakich wymaga od nas państwo. Oczywiście, chodzi tutaj tylko o symbolikę. Bo przecież nikt nie odprowadza 100% swojej pensji w pierwszych sześciu i pół miesiąca roku do budżetu, po to by przez resztę czasu całość zagarniać do swojego portfela. Podatki są sprytnie ukryte i zamaskowane, ściągane od nas codziennie, abyśmy nigdy nie zorientowali się, jak dużo nam zabierają. Doszło do paradoksalnej sytuacji, podczas której bolejemy nad losem średniowiecznego chłopa, rzekomo uciskanego przez Kościół, a nie widzimy, że ówczesna dziesięcina to nic, w porównaniu z tym, czego wymaga od nas dzisiaj III RP.
W Stanach Zjednoczonych w 2013r. analogiczny dzień, wypadł 18 kwietnia. Obciążenie fiskalne w stosunku do obywatela wyniosło niewiele ponad 29,5%. Amerykańskim rekordem był rok 2000. To jedyny moment w całej historii tego państwa, kiedy Dzień Wolności Podatkowej wypadł w maju. Nigdy wcześniej ani później nie był tak późno. Nijak to się ma również do lat 50 i 60 XXw., kiedy to stałym okresem dla wolności podatkowej był przełom marca i kwietnia.
Czytaj także: Zapomniana lekcja Mieczysława Wilczka
Jak to wygląda w Polsce? W III RP Dzień Wolności Podatkowej wypada zwykle w czerwcu, rzadziej w lipcu. Od 1994r., odkąd Centrum Adama Smitha zbiera te dane, nigdy jeszcze obciążenie fiskalne nie było niższe niż 40%. Marnym pocieszeniem zdaje się fakt, że przecież 14 czerwca w tym roku, to zawsze lepiej niż 22 czerwca w roku poprzednim.
Jak już wspomniałem obciążenia fiskalne ukryte są przez rządzących bardzo sprytnie i chytrze. Spójrzmy np. na cenę paliwa. Kiedy podjeżdżamy na stację benzynową, i lejemy do baku olej napędowy, po morderczej cenie za litr, nie przypuszczamy, że w rzeczywistości kosztuje on (wliczając marżę stacji) 2,90 zł. Reszta ceny to akcyza, podatek VAT i opłata paliwowa. Podobnie jest z naszą pensją. Weźmy za przykład najniższą krajową. Przy takim założeniu, w umowie mamy wpisane, że nasze wynagrodzenie brutto wynosi 1600 zł. Do ręki jednak dostajemy tyko 1180 zł. Dlaczego? Bowiem nasza pensja została pomniejszona o koszty pracownika, czyli obowiązkowe ubezpieczenie społeczne, które wpłacamy do ZUSu oraz zaliczkę na podatek dochodowy, która jest wpłacana bezpośrednio do Urzędu Skarbowego. Nic więc dziwnego, że Polacy mało zarabiają. Jak mamy więc traktować słowa liderów lewicy, którzy wmawiają nam, że winę za ten stan rzeczy ponoszą krwiożerczy i skąpi kapitaliści, którzy myślą tylko, jak tu wykorzystać biednego pracownika? Mamy jeszcze VAT, nałożony niemal na każdy produkt; podatek leśny; podatek od czynności cywilnoprawnych, podatek… długo by wymieniać.
Na niedawno ujawnionych tzw. „taśmach Wprost” słychać głos ministra Sienkiewicza, który stwierdza, że państwo polskie istnieje tylko teoretycznie. Rozumiem o co chodzi Panu ministrowi i co więcej – zgadzam się z nim. Nie ma jednego organizmu państwowego. Jest za to szereg zdezintegrowanych organów, z których każdy myśli tylko jak uzyskać największy wpływ z budżetu państwa, na który składają się podatnicy.
Obawiam się, ze tego państwa reanimować już się nie da. Jest ono do szpiku kości przeżarte fiskalizmem i zepsute. Zły jest system, który nieomal zmusza rządzących do takich zachować. Muszą ściągać podatki by wywiązać się choćby z części bzdurnych obietnic złożonych przed wyborami, utrzymać nabrzmiałą administrację, która paraliżuje funkcjonowanie państwa i stara się skutecznie regulować niemal każdy aspekt naszego życia oraz… jak wiadomo, im więcej w korycie, tym łatwiej coś z tego koryta uszczknąć dla siebie.
Jakie mam na to rozwiązanie? Po pierwsze – pilna i całościowa edukacja społeczeństwa. Nic w tym państwie nie da się zmienić, dopóki ludzie nie zrozumieją podstawowych mechanizmów rządzących ekonomią, gospodarką i finansami. Po drugie – głębokie i gruntowne reformy całego systemu państwowego. Zmienić musimy niemal wszystko od konstytucji począwszy. Oczywiście, nie możemy dopuścić by w nowym państwie istniała tak wielka ilość regulacji i ustaw jak dzisiaj. Pozwoli nam to na zredukowanie liczby urzędników, zaoszczędzenia wielkich sum w budżecie (co doprowadzi do obniżki podatków) a dodatkowo, gospodarce zapewni rozwój. Po trzecie – musimy wykształcić w nowym systemie mechanizmy, jakie będą chroniły go przed zepsuciem. To problem z jakim borykają się filozofowie i politycy od zamierzchłych czasów. Już Platon w V w. p.n.e. zauważył, że ustroje mają tendencję do degeneracji i zastanawiał się jak swój idealny model przed taką uchronić. Dla wielu takim zabezpieczeniem jest monarchia dziedziczna. System, w którym od narodzin przygotowuje się i w odpowiedni sposób kierunkuje przyszłego władcę. Taka persona jest wychowana i wykształcona w stronę wyzwania, jakim jest ochrona dobrego systemu. Oczywiście monarchie również się degenerują, ale jakby mniej i rzadziej od innych ustrojów. Szczególnie w porównaniu do demokracji…
Jak już kiedyś pisałem – stoi przed nami wielkie wyzwanie. Jestem przekonany, że moje i obecne pokolenie żyje w czasach wielkich zmian. Oto trzeszczy i pęka w szwach nowa cywilizacja (demokratyczna), którą lewica stara się zbudować na gruzach starej. Kryzysy gospodarcze będą coraz częstsze i mocniejsze, gdyż nie sposób ich uniknąć, gdy władcy tego świata budują ekonomię przecząc jej podstawowym prawom. Narastać będą również konflikty religijne, gdyż nie było jeszcze w historii świata sytuacji, gdy islam wypierał chrześcijaństwo na jego własnym terenie – w kolebce europejskiej. Możemy to jeszcze zmienić i uchronić świat przed krwawą rewolucją – gdyż ta zawsze jest zła. Pójdźmy w stronę ewolucji. Niech nastanie wolność!
Foto: wikipedia