Na ekrany kin nie tak dawno wkroczył dumnie nowy film Bodo Koxa „Dziewczyna z szafy”. Znany off’owej publiczności reżyser zadebiutował tym samym w kinie profesjonalnym. Zdecydował się na zrealizowanie opowieści o samotności i zagubieniu. Sam stracił jednak interesujących bohaterów.
Aby ekranowy bohater przemówił, potrzebuje czegoś więcej niż tylko głosu, głowy przymocowanej do korpusu ciała i poruszających się ust. Bohater, który ma naprawdę ożyć, musi posiadać osobowość przykuwającą uwagę widza. Powinien intrygować, być niejednoznaczny, uciekać prostym schematom. Stać się ludzki. Odbiorca musi poczuć potrzebę poznania postaci. I właśnie tego zabrakło w filmie „Dziewczyna z szafy” w reżyserii Bodo Koxa. Wszystko było płaskie, niczym wycięte z tektury odrysy prawdziwego świata. Schematyczność w budowaniu postaci, sprawiła, że przestały być one ciekawe. Każdego z bohaterów można podpiąć pod wykreowany przez społeczeństwo stereotypowy obraz. Mamy zatem wyalienowaną dziewczynę, która żyje w swoim własnym świecie, ignorując otoczenie, będące dla niej nieustannie źródłem lęku. Mamy mężczyznę – zdolnego informatyka, poszukującego miłości i seksu w każdej nowo poznanej kobiecie, którego wybawieniem przed światem jest ironiczne poczucie humoru. Policjant – nieco głupi, prostolinijny, nieśmiały. Sąsiadka – dewotka, zawsze łasa na pieniądze, gardzi wszystkimi. Jak gdyby reżyser zapomniał, że człowiek to nie tylko parę przymiotników, ale to pewna unikalna tożsamość.
Szczególnie męcząca była dla mnie postać głównej bohaterki. Zamknięcie jej w szafie ze slajdami odległych zakątków świata w dłoni to pójście na skróty w ukazaniu złożonego problemu samotności człowieka nadwrażliwego. Zbyt proste jest również jej chwilowe otwarcie się na świat w wyniku kontaktu z autystycznym sąsiadem. Brakuje jej głębszego rysu psychologicznego, tak samo jak i każdej innej postaci tego filmu. Należy jednak dodać, że pomimo konwencjonalności w tworzeniu charakterystyk bohaterów, film potrafi czasem zaskoczyć. Robi to zwłaszcza poprzez cięte riposty Jacka, opiekuna autystycznego brata. Postać ta potrafi wzbudzić u widza nieudawaną sympatię i przy okazji pobudzić do pracy przeponą. Brawa należą się także Arkadiuszowi Tomiakowi za bardzo dobre zdjęcia. Wykorzystanie oryginalnej perspektywy i gra świateł, zwłaszcza w obrębie mieszkania głównej bohaterki, wprowadzają widza w nieco magiczny klimat. Dają wrażenie bardzo subiektywnego, niepozbawionego aury tajemniczości spojrzenia na świat jej oczyma. Przełomowe dla całej historii okazały się być ostatnie sceny filmu. Wtedy to po raz pierwszy aktorzy zrzucili konwencjonalne maski, stając się wreszcie prawdziwymi ludźmi.
Czytaj także: Wielogłosem o...: Bates Motel - sezon 2
Film ma wiele akcentów komediowych, nie jest to jednak propozycja na pierwszą randkę z nowo poznanym chłopakiem. Samo bowiem zakończenie naznaczone jest silnym ładunkiem emocjonalnym, którego pierwsza randka może jednak nie udźwignąć. Trzeba przyznać, że najsilniejszą stroną filmu są zabawne komentarze nieco kochliwego informatyka. Poza tym Bodo Kox Ameryki nie odkrył. Gwiazda kina off’owego rozczarowała ubogą psychologią wykreowanych postaci (choć scenariusz powstawał ponoć całkiem długo i doczekał się licznych modyfikacji). Jest to film, o którym łatwo będzie zapomnieć. Jeżeli jednak szczytem Twoich planów na dzisiejszy wieczór, drogi czytelniku, jest bezmyślne wpatrywanie się w sufit bądź też pięćset dwudziesty trzeci odcinek (niewątpliwie ciekawego) telewizyjnego serialu, to odszukaj w portfelu kilkanaście złotych i pójdź do kina. Może chodzi właśnie o to, że wcale nie trzeba spektakularnych odkryć Kolumba, żeby coś jednak w życiu przeżyć?