„Co mogą mieć na Litwie Islandczycy a czego nie mogą Polacy” – tak zatytułowany był news, który został opublikowany 11 lutego na portalu kresy.pl. I rzeczywiście – bardzo trudno się z tym nie zgodzić, a sam tytuł jest wręcz idealny do całej sytuacji.
Chodzi oczywiście o odsłonięcie w Wilnie tabliczki, na której widnieje w oryginalnej pisowni nazwa ulicy (po islandzku). News dotyczący tej sprawy można zobaczyć tutaj. Nic w tym nadzwyczajnego, gdyby nie to, ze jest to niezgodne z litewskim prawem.
Najbardziej odczuwają to mieszkający na Litwie Polacy. Oni to zazwyczaj musieli słono płacić za dwujęzyczne polsko-litewskie tablice. Przepraszam – nadal muszą.
Daleko w historii nie ma co szukać. W 2014 roku okazało się, że dyrektor administracji samorządu rejonu solecznickiego Bolesław Daszkiewicz musi zapłacić 40 tys. litów kary, co wtedy w przeliczeniu oznaczało 50 tys. złoty. Za to, że w rejonie solecznickim, gdzie Polacy stanowią ok. 80% ludności, były dwujęzyczne tablice nazw ulic, a dyrektor wzywany kilkakrotnie nie zdecydował się na ich usunięcie. Doszło do tego, że komornik zajął jego mieszkanie i zamierzał także potrącać część jego pensji. Ostatecznie jednak dzięki działalności litewskich Polaków, którzy zorganizowali akcję pt. „Solidarność”, dyrektor zdołał zapłacić grzywnę. W tym samym roku karę musiała również zapłacić odpowiedniczka Daszkiewicza w rejonie wileńskim Lucyna Kotłowska. Tym razem kara jednak była niższa – 2.300 litów.
Zachodzi teraz jednak pytanie: czy ten sam wileński dzielnicowy sąd, który karał Kotłowską, podejmie się również spawy mera Wilna? Wszak tablica jest w języku islandzkim, co jest niezgodne z litewskim prawem, bo występują tam litery, które nie są w alfabecie bałtyckiego państwa. Niestety, obawiam się, że nie. Bo tak wygląda równość. My możemy a wy nie. My robimy gesty a wy macie płacić do budżetu duże pieniądze.
Zawsze można znaleźć kompromisowe rozwiązanie. Może warto zająć się porządnie kwestią dwujęzycznych tablic i oryginalną pisownią nielitewskich nazwisk? O tej sprawie pisałem już wcześniej na wMeritum.pl – tutaj można przeczytać m.in. o deklaracjach obecnego litewskiego premiera.
Dwujęzyczne tablice i pisownia nazwisk to niejedyne przykłady tej „równości”. W Polsce przedstawiciele Komitetu Obrony Demokracji często powołują się na słowa prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego o obywatelach „gorszego sortu”. Z takim zjawiskiem mamy do czynienia właśnie na Litwie i to rzeczywiście, a nie w postaci słów przedstawiciela partii rządzącej.
Chodzi oczywiście o reformę z 1991 roku, mająca na celu zwrot ziemi, która została znacjonalizowane przez władze sowieckie. Początkowo odpowiadały za to władze samorządowe. Jednak w połowie lat 90. kompetencje te przejęła władza centralna. Punktem zapalnym stało się oczywiście Wilno i jego okolice. Swoistym batem na ewentualne roszczenia obywateli polskiego pochodzenia stało się tzw. prawo przenosin. Nieco abstrakcyjny i dziwny zapis dawał możliwość Litwinom, którzy mieli wcześniej swoją ziemie np. w północnej części państwa, zdobyć rekompensatę w postaci terenów chociażby na Wileńszczyźnie, gdzie oczywiście wiadome było, że największa własność należała do obywateli narodowości polskiej. Ciekawie opisał to Tadeusz Andrzejewski na łamach portalu wspolnotapolska.org.pl:
Innym sposobem na zawłaszczanie podwileńskiej ziemi była usankcjonowana w ustawie restytucyjnej tzw. procedura przenosin. Korupcjogenny przepis przewidywał, że były właściciel swą byłą nieruchomość mógł w sposób nieco magiczny uruchomić. Wystarczyło napisać podanie do urzędu regulacji rolnych, że nie chce odzyskać swej ziemi w naturze (czyli tam, gdzie była przed nacjonalizacją), tylko pragnie ją mieć… no właśnie – mógł wskazać dowolny zakątek Litwy. Nietrudno domyślić się, że najbardziej pożądanym i cennym zakątkiem na Litwie była właśnie Wileńszczyzna.
Nieco pokrętne tłumaczenia przedstawił za to były prezydent Litwy Vytautas Landsbergis, który w programie Tomasza Sekielskiego „Po Prostu” na stwierdzenie polskiego dziennikarza, że część Polaków uważa, że to ich narodowość decyduje o tym, że muszą dłużej czekać niż Litwini na zwrot ziemi odpowiedział bardzo dobrą polszczyzną:
Powodem tego może być to, że dokumenty były opracowane przy samorządach, w tym przez Polaków. To było dziwne. Wiązało się to albo z żądaniem łapówek, albo z takim celem, by ci Polacy nie mogli korzystać i sprzedawać tej ziemi.
Sam jednak podkreślił, że ustawała zawierała wiele błędów. Ale był jednym z tych, którzy uzyskali ziemię na Wileńszczyźnie, choć jego jego ojcowizna znajdowała się w okolicach Kowna. Według niego, polegało to na tym, że wobec rezerwacji poprzedniej własności stwierdził, że lepiej będzie mu otrzymać rekompensatę w okolicach swojego miejsca zamieszkania – czyli właśnie Wilna.
Poprosiłem o wolny kawałek ziemi, nie czyjś
Dokładnie opisany proceder zwrotu własności na Litwie znajdziecie Państwo tutaj. Korupcja i jawna dyskryminacja ze względu na narodowość. Warto przy tym dodać, że Polacy w wielu przypadkach musieli znacznie dłużej czekać na wystawienie potrzebnych dokumentów.
Kończąc już mój może nieco pokrętny wywód chciałbym zauważyć, swoiste sortowanie obywateli na lepszych i gorszych na Litwie to niestety fakt. W polskich mediach ten problem pojawia się zazwyczaj wtedy, kiedy to do naszego północnego sąsiada wybiera się przedstawiciel naszego rządu. A jak do tej sprawy odnoszą się nasze władze? Była i wizyta śp. Lecha Kaczyńskiego, przed która Państwowa Komisja Języka Litewskiego wydała negatywną opinie w sprawie oryginalnej pisowni nazwisk w dokumentach państwowych. Mało tego, w czasie pobytu prezydenta litewski sejm odrzucił ustawę w tej sprawie. Sam Kaczyński podkreślił wtedy, że Litwini w Polsce nie mają z tym żadnych problemów. Również i Donald Tusk, kiedy to przybył do Wilna w roku 2011 właściwie nic nie zyskał, poza jakimiś drobnymi obiecankami w sprawie uregulowania tych kwestii. Sam zaznaczał, że Polacy poza granicami naszego państwa mogą liczyć na naszą pomoc. Podobne deklaracje głosił ówczesny szef MZS – Radosław Sikorski.
A jak będzie teraz? Obawiam się, że nie będzie lepiej. W imię antyrosyjskiej polityki w każdej dziedzinie może dojść do tego, że obecny rząd za cenę dobrych relacji z Litwinami utrzyma ten stan. Podobnie będzie po litewskiej stronie. Deklaracje takie zazwyczaj przypadają na okres przedwyborczy. Niewykluczone, że tak właśnie jest teraz.
Źródła: wspolnotapolska.org.pl/”Po prostu” – Publicystka TVP/kresy.pl/wmeritum.pl/wilnoteka.lt
Fot. Youtube.com/VilniusVideo