Obejrzałem ostatni odcinek programu Kuby Wojewódzkiego. Tak, wiem. Gniot, chała, a prowadzący to bezmyślny błazen. Odpuszczam polemikę na ten temat, ponieważ sam jeszcze jakiś czas temu regularnie oglądałem show pana Kuby. Pomimo tego, że prowadzący prezentował światopogląd całkowicie odmienny od mojego, ceniłem go za szybką ripostę, za inteligencję, za cięty, czasem głupi dowcip (uwielbiam głupie dowcipy!). Jak wiadomo jednak nic co dobre, nie trwa wiecznie. Jakiś czas później talk-show wyraźnie obniżył loty, a ja swoją obecność przed telewizorem we wtorkowe noce, ograniczyłem do minimum. Tym razem zrobiłem wyjątek.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Program postanowiłem obejrzeć ze względu na gości. A dokładniej, ze względu na jednego z nich. Na kanapie w TVN-owskim studio miał bowiem zasiąść prekursor muzyki, której jestem wielkim fanem – raper Vienio. Członek legendarnego składu Molesta i równie legendarnego duetu Vienio i Pele. Autor niezliczonej ilości kultowych tekstów i utworów. Dla mnie postać wyjątkowa. Zanim jednak dane mi było wysłuchać co, do powiedzenia ma facet, którego rymów słuchałem namiętnie jako gimnazjalista, w studiu pojawił się pierwszy gość. Gość kobieta. Gość hucznie zapowiadany przez prowadzącego. Tym gościem była… Monika Jaruzelska. Wikipedia mówi o niej: dziennikarka, stylistka, projektantka mody. W programie pojawiła się jednak jako pisarka. Powód wizyty? Promocja autorskiej książki, pt. „Rodzina”, odsłaniającej kulisy życia rodziny Jaruzelskich, oczywiście z dużą porcją smaczków dotyczących towarzysza generała. I w zasadzie nie byłoby w tym nic szokującego. Wojewódzki w żadnym stopniu nie kryje się z tym, że utrzymuje z Jaruzelską dobre kontakty, program jest firmowany jego nazwiskiem, więc zaprasza do siebie kogo tylko zapragnie. Również znajomych, którym często chce pomóc wypromować płytę, film, program czy – jak w przypadku Jaruzelskiej – książkę. Nie mierzi mnie to w żaden sposób. Takie prawo komercyjnych stacji. Problem w tym, że w pewnym momencie rozmowa o książce i procesie jej tworzenia, przerodziła się w żenujące ocieplanie wizerunku generała Jaruzelskiego. O ile Wojewódzki dawał jeszcze sygnały, że to, w jaki sposób późniejszy prezydent zapisał się na kartach polskiej historii, nie jest dobre, o tyle pani Monika przypominała osobę zupełnie oderwaną od rzeczywistości. Od tamtej, ponurej, szaroburej rzeczywistości. Zrozumiałem oczywiście koncepcję programu, która była jednoznaczna – nie żyjmy przeszłością. Owszem, żyć nią nie musimy, ale do jasnej cholery mówmy o niej tak, żeby dzisiejsi nastolatkowie otrzymywali klarowny, a nie rozmemłany i kłamliwy przekaz. Tymczasem rozbawiona Monika Jaruzelska rozkosznie żartuje sobie z okresu stanu wojennego. „No zimno było!” – stwierdziła. Ciekaw jestem, czy z podobnym rozbawieniem stan wojenny wspominają osoby pakowane do zatęchłych więziennych cel, wcześniej katowane przez sadystycznych milicjantów. Ciekaw jestem również, czy na myśl o stanie wojennym od ucha do ucha uśmiechają się ludzie, którzy stracili w tamtym czasie swoich bliskich. Brak dobrego smaku czy po prostu cynizm? Im dalej w las, tym gorzej. Gdy Wojewódzki wspomniał, że nazwisko pani Moniki ma niesłychanie mocny wydźwięk i z pewnością sprzedałaby większą ilość płyt niż Edyta Górniak – Jaruzelska znów wykazała się gracją słonia w składzie porcelany. „Towarzyszka Panienka” (tytuł jej poprzedniej książki) wyszła z propozycją utworu, który mogłaby wykonać. „Janek Wiśniewski padł!” – oświadczyła. Gdy zobaczyła uśmiechniętą, ale mimo wszystko zażenowaną twarz Wojewódzkiego (tak, Kubuś pomimo tego, że zgrywał luzaka, wyczuwał pewną granicę) postanowiła się ratować – „Tak śpiewał Linda w Psach!”. Ręce opadły. Do samej ziemi.
Po obejrzeniu tego programu w duchu zadałem sobie jedno pytanie – „Co to k…a miało być?”. Rozumiem rodzinne więzi, uczucia, itd. Ale na Boga, ojciec pani Moniki przez historię został oceniony jednoznacznie. Źle, negatywnie, dopiszcie co chcecie. Ci, którzy twierdzą inaczej nadal z nostalgią wspominają czasy, gdy na mieszkanie czekało się bite kilkanaście lat, a sklepowe półki tonęły w butelkach octu i słoiczkach musztardy. Takich ludzi nie można traktować poważnie. Tymczasem pani Monika na wygodnej kanapce, nieustannie się uśmiechając, opowiada o swoim ojcu tak, jakby był najwspanialszym człowiekiem na Ziemi. Jasne, dla niej rzeczywiście mógł nim być. Mógł być kochanym ojcem, który wieczorem zakładał ciepłe kapcie i popijał kakao, ale już za dnia wydawał rozkazy, które niejednokrotnie rujnowały ludziom życie. I o tym należy pamiętać. O tym należy mówić. Jestem w stanie zrozumieć, że Monika Jaruzelska chciała zrzucić z siebie brzemię, że ten program miał być swoistym oczyszczeniem, ale w formie, którą nam zaserwowano, wyszło to co najmniej absurdalnie. Próby „obśmiania” pewnych faktów, ich bagatelizowanie, dla ludzi znających historię – wyglądają żenująco. Niestety, niektórych postaci nigdy nie uda się wybielić. Ludzie czytają, rozmawiają. Po prostu znają prawdę. Nie zmieni tego uśmiechnięta pani, usiłująca w popularnym talk-show zamazywać niewygodną przeszłość.
Fot. Wikimedia