Da się połączyć stanowcze działania z edukacją w sprawie szczepień. Uczucie przymusu będzie malało, jak ludzie zrozumieją, po co są szczepienia – mówi w rozmowie z PAP prof. Marcin Czech z Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie, kierownik Zespołu ds. Kontroli Zakażań Szpitalnych.
PAP: Na początku roku 2020, przed dostawą pierwszej tury szczepionek dla personelu medycznego, spotkał się Pan ze swoim szefem i wspólnie ustaliliście, że jest ryzyko, że personel nie będzie chciał się szczepić. Skąd ta myśl?
Prof. M.Cz.: Padło wtedy zdanie: „będzie wstyd, jak się personel nie będzie chciał szczepić”. Nie chodziło jednak tylko o lekarzy, pielęgniarki i położne. Proszę pamiętać, że wśród personelu szpitala są zwykli robotnicy i panowie, którzy pilnują parkingu, administracja, sprzątaczki. Rozpoczęliśmy wielotorowe działania szkoleniowo-edukacyjne, ale zależało nam też na monitorowaniu, czego ludzie się boją. Dlatego udostępniliśmy w wielu miejscach anonimową ankietę.
PAP: Wyczuliście lęk oparty o szybko rosnące przekonanie, że „szczepionka powstała za szybko”?
Prof. M.Cz.: Widzieliśmy co się dzieje w innych krajach. Czytaliśmy, że do Nowej Zelandii szczepionki przyjechały wcześnie, a tłumów do ich wykorzystania nie było. Zwróćmy uwagę, że szczepienia dorosłych – również przed pandemią – nie były w Polsce popularne. Przeciwko grypie szczepiło się co roku bardzo mało ludzi. Owszem, jak ktoś jechał do egzotycznych krajów i było wymagane szczepienie, to się dorośli decydowali, bo czego się nie robi dla fajnych wakacji. Na myśl przychodzą mi jeszcze leśnicy, którzy dobrowolnie szczepią się przeciw odkleszczowemu zapaleniu mózgu.
PAP: Jakie podjęliście pierwsze kroki?
Prof. M.Cz.: Przy wykorzystaniu anonimowej ankiety chcieliśmy się dowiedzieć, czego się ludzie boją, skąd biorą informacje, czy się szczepią w naszej jednostce – czy poza nią. Tę ankietę wypełniło 60 proc. personelu, czyli ok. 600 osób. Razem z pielęgniarkami biegałem z tymi ankietami po oddziałach i je rozdawałem. Dyrekcja szpitala włożyła w to dużo pracy organicznej – łącznie z dyrektorem generalnym, dyrektorem do spraw naukowych i dyrektorem ds. klinicznych.
PAP: Czego ludzie bali się najbardziej?
Prof. M.Cz.: Dominowało wyobrażenie, że szczepionka jest niewystarczająco przebadana – że to jest jakiś rodzaj eksperymentu. Często wykorzystywanym argumentem był fakt, że „rodzina się nie szczepi”. Rzucało się w oczy, że im ktoś miał niższe wykształcenie, tym miał więcej obaw. Ale byli też lekarze, którzy „nie do końca wierzyli w szczepionki”. Kolejnym krokiem było przygotowanie szkoleń, na których omówiliśmy podstawowe lęki widoczne w ankietach. Omawialiśmy też źródła informacji, z których czerpali uczestnicy szkolenia.
PAP: Czyli to nie był prosty komunikat: zaszczep się.
Prof. M.Cz.: Nikogo nie namawialiśmy do szczepień. Dostarczaliśmy tylko obiektywne informacje, żeby każdy mógł sam podjąć decyzję. Rozdaliśmy swoje numery telefonów, żeby każdy, kto ma taką potrzebę, mógł zadzwonić w dowolnym momencie z pytaniem czy wątpliwością. Wtedy omawialiśmy indywidualne przypadki różnych członków rodziny.
Lęki 80 proc. osób były na tyle błahe, że zdołaliśmy je przekonać dzięki zwykłej, spokojnej rozmowie. W wielu przypadkach wystarczyło wytłumaczyć mechanizm działania szczepionki, co rozwiewało lęki.
PAP: Częścią waszego sukcesu było poważne potraktowanie nawet błahych obaw?
Prof. M.Cz.: Zachowywaliśmy kamienną twarz nawet przy dziwacznych stwierdzeniach. Myślę, że taka jest właśnie rola edukatorów. Nie ma złych pytań. Nawet jak ktoś myśli, że po przyjęciu szczepionki zamieni się w nietoperza, to trzeba mu wytłumaczyć, jak daleko od siebie są te gatunki, i że jest to niemożliwe. Jak powiemy człowiekowi, że jest idiotą – to on się przecież nie zaszczepi. A nie po to robiliśmy całą tę akcję.
PAP: Co najciekawszego Pan usłyszał od osób, które miały obawy?
Prof. M.Cz.: Przekonanie, że społeczeństwo – a konkretnie pacjenci, będą naśladowali nasze zachowania.
PAP: Od biologa molekularnego usłyszałam, że chodził na spotkania z lekarzami POZ, żeby tłumaczyć, na czym polega szczepionka mRNA – bo ta metoda, mimo iż znana od 30 lat, miała niewiele wspólnego z medycyną, a została jedynie wykorzystana w medycynie. Jego zdaniem nie można więc winić lekarzy, że mieli wątpliwości.
Prof. M.Cz.: Zgadzam się. Nie każdy lekarz musi interesować się wszystkim i rozumieć wszystko. Osobiście poświęcam w tygodniu 5-7h na aktualizację wiedzy o COVID-19. Nie każdy ma taki komfort.
PAP: Doszliśmy do momentu w tej pandemii, kiedy dużo ludzi traci cierpliwość i mówi, że skończył się czas na edukację, a przyszedł czas na przymusowe szczepienia.
Prof. M.Cz.: Uważam, że nigdy nie jest za późno na edukację. Da się połączyć stanowcze działania z edukacją. Uczucie przymusu będzie malało, jak ludzie zrozumieją, po co są szczepienia.
W drugiej fali pandemii zachorowało 13 proc. naszego personelu. Mieliśmy problem z zachowaniem płynności działania niektórych oddziałów. Po naszych działaniach edukacyjnych zaszczepiło się 97 proc. personelu i w trzeciej fali nie zachorował nikt. Akcja odpowiadania na pytania i wątpliwości trwa do dzisiaj – ludzie pytają o trzecią dawkę. Telefon cały czas jest dostępny.
Sam byłem wiceministrem zdrowia i widziałem, jak racjonalizm rozbija się o rafy polityczne. Ale wydaje mi się, że jak na szali jest ludzkie życie, to pewne rzeczy powinny schodzić na drugi plan. Za mało restrykcyjnie podchodzimy do ograniczeń. Mam na myśli ich wdrażanie i przestrzeganie. Proszę zauważyć, że samymi ułatwieniami dla zaszczepionych można motywować ludzi do szczepień. Kraje, które to robią, mają 20 proc. więcej zaszczepionych niż Polska. Tak jest we Francji. Proszę zobaczyć, o ile mniej mają hospitalizacji, użycia respiratorów i zgonów.
PAP: Czy wprowadzać obowiązek szczepień?
Prof. M.Cz.: Bardzo trudne pytanie. Powiem tak: gdyby świadomość społeczna i poziom edukacji był wysoki, jak w Szwecji czy Nowej Zelandii – postawiłbym na dowolność szczepienia. U nas wprowadziłbym szczepienia obowiązkowe. Albo obciążyłbym kosztami leczenia osobę, która zachorowała, a się nie zaszczepiła. Tak jest w Australii.
PAP: Nie boi się Pan, że obowiązkowe szczepienia tylko wzmocnią czarny rynek handlu fałszywymi zaświadczeniami?
Prof. M.Cz.: Już mamy taki rynek. Ale może zmniejszyłaby się liczba antyszczepionkowców, czekających na przeszczep serca, którzy kosztują podatników 200 tys. za jeden przeszczep.
PAP: Pana wykształcenie – habilitacja z zarządzania – pomogła w zorganizowaniu akcji edukacyjnej w IMID?
Prof. M.Cz.: Tak. Łatwiej jest organizować różne rzeczy, jak się ma odpowiednie wykształcenie. Ale jestem też absolwentem Akademii Psychologii Przywództwa. Pracuję z mądrymi i odpowiedzialnymi ludźmi w Instytucie, a to bardzo pomaga.
PAP: Poleciłby Pan działania edukacyjne wszystkim pracodawcom?
Prof. M.Cz.: Zdecydowanie. Wielu pracodawców to robi – ja sam mam 2-3 projekty z dużymi pracodawcami, w których pełnię podobną rolę – jestem konsultantem w sprawie zabezpieczenia przeciwcovidowego. I są efekty. Jeden duży producent nie miał nigdy zatrzymanej produkcji z powodu chorujących pracowników.
PAP: Odpowiednie przywództwo załatwia sprawę?
Prof. M.Cz.: Tak. Na poziomie państwa jest to dużo trudniejsze, bo to jest zarządzanie wielopłaszczyznowe, ale też da się to zrobić. I nie chodzi o złotą receptę, bo każdy robi błędy, ale te błędy mogą być duże albo małe. Ważne, żeby na tym etapie, na którym jesteśmy teraz, to nie były błędy podobne do tych włoskich z początku pandemii.
PAP: Chodzi o to, że rząd nie tłumaczy, dlaczego nie podejmuje pewnych działań? Brak jest rzeczowej komunikacji?
Prof. M.Cz.: Tak. Jesteśmy zostawieni sami sobie. Oprócz tego nie pomaga, kiedy autorytety nie mówią jednym głosem.
PAP: Rozumie Pan, dlaczego jeden na 10 lekarzy i jedna na pięć pielęgniarek w Polsce jest niezaszczepiona? W USA też to nie wygląda dobrze – 30 proc pracowników ochrony zdrowia jest niezaszczepionych.
Prof. M.Cz.: Rozmawiałem ostatnio z instruktorką jogi, której ojciec umarł na COVID-19. Pytam, czy szczepiony – nie. A zmieniło to Twój stosunek do szczepień? – Nie. „Widać, tak miało być” – usłyszałem. Ciężko złamać taki styl myślenia. Widocznie u tych niezaszczepionych lekarzy i pielęgniarek jest podobnie.
PAP: Jak sobie poradzić z dysonansem poznawczym – szczepić się szczepionką, o której już wiemy, że może być mniej skuteczna czy czekać na sprofilowaną szczepionkę?
Prof. M.Cz.: Lepiej przyjąć szczepionkę, która chroni w mniejszym procencie, niż ryzykować brak jakiejkolwiek ochrony.
Źródło: Serwis Nauka w Polsce – www.naukawpolsce.pap.pl, Autorka: Urszula Kaczorowska