Polski pracownik jest dziś towarem, nie człowiekiem. Traktuje się go jak przedmiot, który za jak najmniejszą pensję powinien wykonywać jak najwięcej.
Jedna jest klasa społeczna w państwie i jest nią Naród. Nigdy nie wierzyłem w marksistowskie podziały wbijające klin konfliktu między ludzi, którzy powinni żyć w zgodzie. Jednak niedobrze jest, gdy jeden z członów Narodowego organizmu doprowadzany jest do pauperyzacji, bo w gruncie rzeczy odbija się to na kondycji wszystkich.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
W czasach PRL „klasa robotnicza” była stawiana na piedestale. Oczywiście tylko i wyłącznie w propagandzie. O rzeczywistych przywilejach, proporcjonalnych do gadaniny komunistów, wynikających z przynależności do warstwy „ludzi pracujących”, nie było mowy. Najważniejsza była uległość wobec ideologii lub przełożonych. Zresztą wywyższanie jednych nad drugich z powodu ich przynależności do danej grupy społecznej jest niebezpieczne.
Polska ludowa była krajem pełnym absurdów. Jednym z nich była powolna dewastacja robotnika, mimo że uważano ich za najważniejszą grupę społeczną. Nie był to ewenement, bo taką sytuacją znamy z „bratnich” systemów. PRL robił z „ludzi pracy” trybiki maszyny, które miały poruszać się wyłącznie w taki sposób, w jakim zostały zaprogramowane. Nie ma nic złego w wykonywaniu tego, co mu zlecono. Ale jest bezprawne odbieranie człowiekowi własnego zdania na ten temat i możliwości jego wykształcenia na inne sprawy. Polska ludowa chciała zrobić z robotników bezrefleksyjne kukły, które reagują tylko na rozkazy przełożonych. Do pacyfikacji myśli i działania służyła cenzura oraz rozbudowana opiekuńczość państwa. Niewątpliwie te rzeczy odbierały ludziom rzutkość, energiczność i kreatywność.
W końcu lat 80. kryzys doprowadził do upadku państwa ludowego. Komuniści postanowili zrzucić odpowiedzialność na „Solidarność” powoli oddając im władzę. Miało być lepiej. Ale błędne decyzje i wcześniej wspomniany kryzys doprowadziły wielu ludzi do utraty pracy. PZPR, tym razem pod znakiem SLD, znowu wrócił do władzy notując za swoich rządów bezrobocie rzędu 20 procent. To zepchnęło wielu Polaków na pozycję zastraszonych pracowników. Niestety taka sytuacja trwa do dziś.
Polscy pracownicy nie mają takiego komfortu, jak ich koledzy z Zachodu. Boją się utraty pracy, bo jej pozbawienie oznacza długie miesiące szukania następnej bez gwarancji znalezienia nowego stanowiska. Dlatego godzą się na podłe traktowanie i niską pensję. Może też z tego powodu, że w ich regionie i tak wyższej nie dostaną. Jednak najgorsze jest zachowanie niektórych pracodawców w stosunku do podwładnych. Nie traktują oni swoich pracowników z należytym im szacunkiem odpowiadającym godności ludzkiej. Widzą w nich wyłącznie towar i przedmiot, dzięki któremu mogą się bogacić. Ratunkiem czasem są znajomości lub praca w spółce państwowej. W tym ostatnim wypadku zawsze można pojechać do Warszawy i rzucając śrubami wywalczyć to co się chce kosztem innych. W prywatnym zakładzie pracownicy mogą co najwyżej trochę pokrzyczeć podczas strajku. Napiszą o tym lokalne media, a jak firma upadnie to i ogólnopolskie. Po za tym niewiele to zmieni.
Niskie wynagrodzenie powoduje, że człowiek nie może wyjść ze swojej sytuacji. Małe dochody uniemożliwiają mu odłożenie oszczędności. Nie ma możliwości zrobienia odpowiednich szkół, które podniosłyby kwalifikację i pracownik stałby się atrakcyjniejszy na rynku pracy. Pod znakiem zapytania staje finansowanie dalszego kształcenia swoich dzieci. Nawet nie wspominam już o rozrywkach czy realizowaniu swojej pasji. Bo z czego na to łożyć skoro ledwo wystarcza żeby przeżyć? Sytuacja taka doprowadza niektórych do beznadziei. Sprawia to, że stają się oni obojętni na wszystko wokół, gdyż muszą skupić się głównie na wiązaniu końca z końcem. Przestają interesować się sprawami lokalnymi, a dalej krajowymi. A nie ma nic gorszego dla Narodu, jak rzesze biernych ludzi. Drastycznie obniża to jego siłę i zdolność do pozytywnych zmian.
W niektórych prywatnych firmach niestety cały czas siedzą te same łajzy, które stały się posiadaczami rozkradając polski majątek na przełomie lat 80. i 90. Nauczeni dochodzenia do bogactwa złodziejskim sposobem realizują go cały czas i nie zważają na ludzi, którzy dla nich pracują.
Niestety i ugrupowania polityczne nie są zainteresowane poprawą losu wielu pracowników. Dzisiejsza lewica zajmuje się zboczeńcami i legalizacją morderstw niewinnych. Nie w głowie im „klasa robotnicza”. Chociaż z jednej strony to dobrze, bo przestali rozsiewać wśród pracowników zgubny wirus socjalizmu. PO zajęta jest staraniami utrzymania się na stołkach, a PiS próbuje ich z tych stanowisk zrzucić. Wątpię też by Kongres Nowej Prawicy mógł jakoś zaradzić tej sytuacji. Wprowadzenie ich ideologii, opartej na egoizmie, pozostawiłoby wielu ludzi na pastwę tych, którzy w nieuczciwy sposób dorobili się na „transformacji”. Wydaję mi się, że jedyną nadzieją jest Ruch Narodowy, jeśli tylko w odpowiedni sposób wykorzysta to, co otrzymał od swych myślicieli z okresu przedwojennego. Mam na myśli Romana Rybarskiego i Adama Doboszyńskiego. Choć stali oni do siebie w opozycji to można, jak prof. Wiesław Chrzanowski, odrzucić doktrynerstwo i czerpać od jednego i drugiego (http://wmeritum.pl/pragmatyzm-i-etyka-poglady-ekonomiczne-prof-wieslawa-chrzanowskiego/).
Choć można podawać wiele przykładów i liczb to uważam, że najlepiej sytuację polskiego pracownika obrazują ludzie wracający z fabryki autobusem. Przygnębieni upokorzeniami, jakie muszą znosić i uwłaczającą im pensją, stają się zależni ekonomicznie od swojego pracodawcy. To nic innego jak nowoczesne niewolnictwo.
fot. commons.wikimedia.org