Bolo – młody i zdolny. Za pomocą gitary, swojego głosu, intrygujących i zmuszających do przemyśleń tekstów czaruje coraz większą rzeszę swoich słuchaczy. Polska nadzieja na singer-songwritera z prawdziwego zdarzenia. O swojej twórczości, fascynacjach literaturą, przywiązaniu do ojczyzny i planach na przyszłość porozmawiała z naszym dziennikarzem.
Powiem szczerze, że Twój pseudonim artystyczny jest intrygujący. Kto się kryje pod marką Bolo?
Za pseudonimem nie stoi żadna ideologia, to tylko ksywka. A używa jej 28-letni gitarzysta, wokalista, tekściarz, autostopowicz i… pszczelarz. Czyli ja.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Co sprawiło, że postanowiłeś sięgnąć po gitarę i zacząłeś pisać piosenki? Dlaczego właśnie głos i gitara są środkami twojej artystycznej ekspresji?
Gitara była obecna w moim domu od zawsze, ale pierwszą swoją – czerwonego Mayonesa – kupiłem jako kilkunastoletni dzieciak za samodzielnie zarobione pieniądze. Pamiętam, że już pierwszego wieczora, łupałem na zmianę A-moll i C-dur i od razu miałem silną potrzebę układania własnych melodii, sekwencji, a w końcu utworów. Poza tym zawsze mi coś tam grało pod czaszką, ale chyba każdemu coś tam gra, tylko nie wszyscy tego słuchają ;).
Mało jest na współczesnej polskiej scenie muzycznej typowych singer-songwriterów, którzy potrafią oczarować słuchacza, mając do dyspozycji jedynie gitarę i głos. Skąd ta posucha według Ciebie? Szczególnie, że mamy bogate tradycje w tej kategorii, jak twórczość Jacka Kaczmarskiego czy Przemysława Gintrowskiego.
Myślę, że tacy ludzie istnieją, ale w większości nie grają poza swoim domem czy gronem znajomych. Żeby robić wszystko samodzielnie, dotrzeć do ludzi jako solista, trzeba włożyć kupę wysiłku. Może nie wszystkim starcza motywacji, grzęzną jako knajpiani grajkowie, bez pomysłu na siebie, bez przesłania. Po drugie, akustyczne solowe granie obnaża artystyczne i warsztatowe niedostatki – również, a może przede wszystkim jeśli chodzi o tekst. Tym bardziej pisząc po polsku łatwo wpaść w banał. Za dużo jest gości skupionych na sobie, obnażających przed nami swoje, nie zawsze ciekawe, wnętrza, onanizujących się własnymi słowami, które w sumie nic nie wnoszą. Tym bardziej, że przecież jest o czym pisać, jest robota do wykonania.
Szybko po debiucie nagrałeś Outside The Box. Czyżby zaraz po nagraniu Tam wstąpiła w Ciebie jakaś niesamowita wena? Czy te kompozycje mają po prostu dłuższą historię?
Oba przypuszczenia zgodne są z prawdą. Gdy poczułem, że osiągnąłem jako taką muzyczną samodzielność, zebrałem pisane przez lata numery i je nagrałem. Weny starczyło jeszcze na drugą płytę, tym razem anglojęzyczną, z której zresztą trzy kompozycje pojawiły się już na Tam, zostały jednak przearanżowane i odświeżone. Napisałem też nowe teksty.
Sięgasz w piosenkach po klasycznych anglosaskich poetów jak Byron i Robert Frost. Skąd wybór akurat tych dwóch poetów? Nie kusiło Cię, aby She Walks In Beauty zaśpiewać we wspaniałym polskim przekładzie autorstwa Stanisława Egberta Koźmiana?
Frosta wybrałem, bo przesłanie The Road Not Taken jest mi bliskie. Mając świadomość, że mam tylko jedno, krótkie życie, wolę przebyć je krocząc bardziej dziką, mniej uczęszczaną drogą. Równie piękny jest, afirmujący kobiece piękno, poemat Byrona. Przekład Koźmiana, jakkolwiek inspirujący, nie jest tak śpiewny jak oryginał.
W Smuggler’s Den sięgnąłeś za to po książkę Sergiusza Piaseckiego – „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”. Dlaczego właśnie ta pozycja okazała się na tyle inspirująca?
Ta książka to literatura przygodowa z krwi i kości. Świeża, pierwsza w dorobku autora, napisana przez niego w więzieniu. Są, świetne skądinąd, książki, w których jesteś jedynie widzem rozgrywających się wydarzeń. „Kochanek…” należy do tych, które biorą Cię za fraki i przenoszą do swojego świata, w tym przypadku kresowych, przygranicznych lasów, i stawiają w szeregu przemytników, gdzie naturalnie przyjmujesz ich system wartości, lojalność, honor, męstwo. Takie książki zmieniają.
Slav No Equal Slave – to twój protest song, pod którym podpisuję się obiema rękami. Co musimy według Ciebie zrobić, aby nie musieć ciągle przypominać światu, że „Słowianin nie jest niewolnikiem”?
Tuż przed wybuchem II wojny światowej premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill na spotkaniu z ministrami powiedział: „Starcie jest nieuniknione, pilnie potrzebujemy więcej pieniędzy na wojsko, musimy skądś wziąć te fundusze.” Minister wojny odparł: „Może obetniemy wobec tego wydatki na kulturę.” Na to Churchill bez wahania: „Panowie, to o co my wobec tego walczymy?”
Otóż to. A o co my walczymy? O szacunek, niezależność, samodzielność i samowystarczalność. Ale bez poczucia wspólnoty, jakie daje kultura, bez poczucia tożsamości, które skłania nas do poświęceń i bezinteresowności, możemy o tych wartościach na dłuższą metę jedynie pomarzyć.
Zatem tak długo, jak na okładkach magazynów pojawiać się będą „gwiazdy” disco-polo, w TV opinie kształtować będą celebryci z dupy wzięci, a w radiu promowana będzie nijakość, tak długo będziemy musieli działać oddolnie, wzajemnie się inspirować i tworzyć, jeśli ktoś ma jeszcze motywacje… Pamiętajcie, że sztuka zmienia ludzi. A ludzie zmieniają świat.
W komentarzu do Slav No Equal Slave wspomniałeś właśnie o wojnie na Ukrainie. Jak oceniasz wydarzenia z ostatniego roku u naszego wschodniego sąsiada. Jest szansa na poprawę losów Ukraińców?
Nie czuję się kompetentny, żeby prognozować i oceniać tę złożoną sytuację, nie wiem jak potoczą się losy naszych sąsiadów. Ale życzę im jak najlepiej. A ze swojej, artystycznej strony mogę się solidaryzować, podnosić dyskusję i apelować do mediów: zapraszajcie ukraińskich artystów, niech zaprezentują się i wypowiedzą na temat sytuacji w swoim kraju. Sztuka ma tę przewagę nad publiczną debatą, że nie musi trzymać się poprawności politycznej, może pozwolić sobie na więcej i tam należy szukać odpowiedzi na to, jak jest naprawdę.
W 2014 roku opublikowałeś utwór Drzewo. Ta kompozycja wydaje się twoim manifestem przywiązania do ojczyzny. Widać, że nie boisz się mocnych deklaracji. Ważna jest dla ciebie Ojczyzna? Nie denerwuje Cię fakt, że niektóre środowiska próbują przywłaszczyć pojęcie „patriotyzm” tylko dla siebie i swoich poglądów oraz działań?
Każdy ma prawo brać stare pojęcia i na nowo je definiować, pytanie tylko czemu ma to służyć. Jeśli pytasz mnie o utożsamianie patriotyzmu ze skrajnym nacjonalizmem, to jest to oczywiście nadużycie. Ale trzeba wiedzieć, skąd pochodzimy, dokąd zmierzamy, gdzie są nasze słabe punkty, zagrożenia, a co jest naszą bronią. Polska ma długą, burzliwą historię, w której poświęcenie i poczucie wspólnoty odgrywa niebagatelną rolę. A teraz za garść dolarów oddajemy to, na co przez pokolenia pracowano, a za odrobinę komfortu zamykamy dziób i nie mieszamy się do polityki, do gospodarki, kultywujemy poprawność polityczną. Do czego to prowadzi? Cóż, sądząc po ostatnich wydarzeniach, Francuzi na przykład już to wiedzą.
Kusi mnie pytanie o Twoje muzyczne inspiracje. Johna Butlera już znam. Są jacyś inni?
Pewnie, nawet zbyt dużo, by wymienić jednym tchem. Powiem tylko, że na co dzień słucham The Dreadnoughts, Metalliki, Joss Stone, Patery, Comy, Aerosmith, Queen czy Koan, czyli moskiewskiej elektroniki. Dlatego tak bardzo lubię łączyć gatunki w swojej muzyce.
Na koniec pytanie, czy będziemy mogli zobaczyć Ciebie gdzieś na koncertach w kraju?
Na razie pracuję nad materiałem, ale wszystkie newsy, także koncertowe znajdziecie na: www.musicbolo.org i na www.facebook.com/MusicBolo.
Dziękuję za rozmowę!
Fot.: cantaramusic.pl