O II wojnie światowej powstało tyle książek, że nie sposób zliczyć. Pace naukowe, popularnonaukowe czy wspomnienia, to tylko niektóre z gatunków traktujące o wojnie. W tym gąszczu tytułów na póki księgarń ponownie trafia „Między młotem a kowadłem” Stefana Korbońskiego.
Piszę „ponownie”, bowiem „Między młotem a kowadłem” swoją premierę miało w 1969 roku w Londynie. Co ciekawe publikacja z roku 2015 jest pierwszą książką Korbońskiego, wydaną w naszym kraju. Wszystkie jego dzieła do tej pory „rodziły się” na obczyźnie.
Słów kilka o autorze. Korboński brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, zdobył wykształcenie prawnicze oraz działał w Stronnictwie Ludowym. Podczas II wojny światowej dostał się do sowieckiej niewoli, którą udało mu się opuścić i wrócił do Warszawy. W okupowanej przez Niemców stolicy dołączył do struktur Armii Krajowej i brał udział w powstaniu warszawskim. Po wojnie został wybrany na posła do Sejmu, jednak już w 1947 roku uciekł do Szwecji, a następnie USA. Zmarł w kwietniu 1989 roku w Waszyngtonie.
Znając pokrótce życiorys Korbońskiego możemy pełniej spojrzeć na jego publikację. Skąd wziął się pomysł ponownego wydania „Między młotem a kowadłem”? Możemy jedynie spekulować. Faktem jest, że w czasach PRL Stefan Korboński był jednym z działaczy emigracji, wobec których cenzura egzekwowała całkowity zakaz wymieniania nazwiska w środkach masowego przekazu. Jego publikacje zostały zapomniane, tak samo jak jego nazwisko, dlatego dobrym pomysłem jest odczarowanie literatury i postaci Korbońskiego.
O czym traktuje książka? „Między młotem a kowadłem” to zbiór historii z czasów II wojny światowej oraz okresu po zakończeniu działań wojennych. Bohaterami są m.in. Polacy, którzy próbują przeżyć czas okupacji lub odnaleźć się w powojennej zawierusze. Poznajemy również historię zza naszej wschodniej granicy. Nie wszyscy Rosjanie chcą żyć w „najwspanialszym ustroju na świecie”, dlatego korzystając z okazji próbują opuścić ZSRS. Mamy również cudem odnalezionych w Anglii kochanków oraz Polaka, który pod pewnymi względami przypomina naszego Don Kichota – Grzegorza Brzęczyszczykiewicza, znanego również jako Franciszek Dolas.
Plusem książki jest spora liczba opowiadań (15). Niemal wszystkie są od siebie niezależne, a Korboński dłużej poświęca uwagę „Kmicicowi”, polskiemu żołnierzowi, który nie pogodził się z utratą przez nasz kraj niepodległości na rzecz ZSRS i z bronią w ręku stara się napsuć krwi okupantowi. Autor dobrze oddał realizm tamtych czasów. Sowieckie więzienie jest tak samo straszne, jakim było w rzeczywistości. Oficerowie śledczy to bezduszne roboty nastawione wyłącznie na eksterminację wrogów prawdziwych i domniemanych. W „Między młotem a kowadłem” znajdziemy wszystkie uczucia i stany: śmiech, łzy, radość, śmierć, niepokój. Ale…
Są też minusy. Recenzowane przeze mnie książki z reguły nie mają poważnych wad. Ta niestety ma. Czytając „Między młotem a kowadłem” momentami odnosiłem wrażenie, że mam do czynienia z opowiadaniem pisanym przez gimnazjalistę, co jest dziwne, bo w chwili wydania tej publikacji autor miał 68 lat. Powinien więc lepiej operować słowem. Dialogi są napisane płytko i łatwo przewidzieć, co stanie się dalej. Mimo bogatych opisów miejsc i uczuć, słabość dialogów kłuje w oczy. Może to wina sędziwego wieku Korbońskiego, może są inne przyczyny. Ciężko wyrokować. Wiem jednak, że taki styl pisania nie przystoi. Przepraszam, nie przystawał w latach pierwszego wydania publikacji. Bylejakość jest domeną naszych czasów.
Mimo pewnych wad, książka zasługuje na uwagę. Głównie dlatego, by walczyć z PRL-owskim zakłamaniem. Korbońskiemu należy się powrót do świadomości Polaków. Tak samo, jak głoszona przez niego prawda, że Polska miała dwóch okupantów: Niemcy i Związek Sowiecki.